Znów chodzę z podniesioną głową!
Rozmowa z Waldemarem Matysikiem, byłym reprezentantem Polski, brązowym medalistą MŚ 1982
Mecze w Rotterdamie i Chorzowie pokazały, że Jan Urban dotarł ze swym mentalnym i merytorycznym przekazem do nawet najbardziej rozkapryszonych gwiazd reprezentacji! Fot. Pawel Andrachiewicz / PressFocus
REPREZENTACJA POLSKI
Rozumiem – mówiąc żartobliwie – że niedzielny mecz Polaków w Chorzowie uczcił pan Finlandią?
- Jestem strasznie szczęśliwy i zadowolony. Tak bardzo chciałem Janka Urbana na stanowisku selekcjonera, i on mnie nie zawiódł! Nie zawiodła też reprezentacja: od drugiej połowy meczu z Holandią i przez całe niemal spotkanie z Finlandią to była ta piłka, którą chcemy w wykonaniu naszych oglądać: dobra gra bramkarza, bardzo dobra gra w obronie, błyskawiczne wychodzenie do kontrataku: Zalewski, Kamiński... Wie pan, od czwartku – zwłaszcza że tego dnia Niemcy przegrali – chodzę tu z podniesioną głową. „Jak tam było na Słowacji?” - atakuję przekornie moich niemieckich sąsiadów. Dla Polaków – a trochę nas tu jest w okolicy – te mecze były wielką radością. Jestem przekonany, że awansujemy do finałów mistrzostw świata z pierwszego miejsca!
Naprawdę pan myśli, że możemy w rewanżu pokonać Holendrów?
- Oczywiście, że wygramy z Holandią! Wie pan, ja w kwestii polskiej reprezentacji zawsze jestem optymistą! Strasznie mnie wkurzyli eksperci TVP w przedmeczowym studio w Rotterdamie. „Musimy już myśleć o Finlandii!” - powtarzali, jakby zakładając z góry, że niczego z Holendrami nie ugramy. Ja wiem, że po porażce w Helsinkach trudno było myśleć pozytywnie. Ale kibic musi mieć nadzieję, być z reprezentacją na dobre i złe. „Dziękuję, Janku. Wiara czyni cuda” - wysłałem selekcjonerowi wiadomość po czwartkowym meczu. Najważniejsze jednak, że Jankowi uwierzyli sami piłkarze. Stąd kapitalne zagranie Piotrka Zielińskiego do Roberta Lewandowskiego, stąd świetne wyjścia z kontrami. Ręce same składały się do oklasków!
A ten ostatni kwadrans meczu z Finami pana nie zmartwił?
- Dobrze, że się zdarzył. Przynajmniej ściągnął nas i zespół na ziemię. Zaakcentował wagę koncentracji od pierwszej do ostatniej minuty. Ale to nie jest tylko przypadłość naszej drużyny. Niemcy – by przy nich pozostać – w meczu z Irlandią Północną też mieli 40 minut dobrej gry, w trakcie których strzelili trzy bramki. Nie mamy jeszcze – myślę znów o Biało-czerwonych – zespołu grającego na równym, wysokim poziomie przez 90 minut. Ale dajmy Jankowi czas – on taki zbuduje! Naprawdę wierzę, że możemy awansować z pierwszej pozycji.
Skąd u pana ta bezkresna wiara w Jana Urbana?
- Bo jest nie tylko wyjątkowym trenerem, ze szkołą hiszpańską we krwi, ale i wyjątkowym człowiekiem. Ma niezwykły spokój na zewnątrz, udzielający się każdemu, kto z nim pracuje. Tak naprawdę jednak w nim wrze: wrze wielka ambicja i wielki entuzjazm. I on tym po prostu chce się dzielić z podopiecznymi, przekazywać im to, co sam dostał od swych trenerów, z którymi pracował jeszcze jako zawodnik.
Udaje mu się?
- Te dwa mecze pokazały, że tak. Jego pozytywny przekaz, ten entuzjazm w działaniu, dociera do chłopaków. I to jest najważniejsze! Bo oni umiejętności mają, grać w piłkę potrafią. Za to potrzebne im było wsparcie mentalne; wiara w siebie. Niech pan zobaczy, co się w tych dwóch meczach stało z Kubą Kamińskim. Wychodził odważnie na dwóch-trzech rywali, podejmował ryzyko.
Mówi pan o tym zewnętrznym spokoju selekcjonera. W czasach zawodniczych też taki był? Czy jednak – w razie potrzeby – potrafił wstrząsnąć szatnią?
- Może niezbyt często wyrażał swoje zdanie, ale jak już to zrobił, to potem z pełną konsekwencją go bronił i dążył do jego realizacji. Bez emocji, bez krzyków, ale konsekwentnie. I tak sobie myślę, że podobnie postępuje jako trener. Proszę spojrzeć: nie biega wzdłuż linii, nie macha rękami, nie gwiżdże na palcach na zawodników, nie gestykuluje nerwowo. Jestem przekonany, że zdecydowana większość piłkarzy nie ceni „furiatów” na ławce. Ja zawsze wolałem mieć trenera, który jasno nakreśli zadania przed meczem lub w przerwie, a potem nie przeszkadza w trakcie gry. Przecież ja nie zapomnę w ciągu 90 minut, co miałem robić na boisku, czego ode mnie wymagał przed pierwszym gwizdkiem. A na ocenę i ewentualne połajanki przyjdzie czas po meczu. Legendarny Guy Roux tylko raz próbował mnie strofować w trakcie gry. Kazałem mu usiąść na ławce, a dopiero w szatni pokornie wysłuchałem jego uwag. Jestem pewien, że dziś dla wielu reprezentantów też najważniejszy jest spokój selekcjonera w trakcie gry. Janek go ma, choć pewnie na treningu i na odprawach potrafi klarownie wytknąć błędy.
Dużo też w nim odwagi. Na Holandię wypuścił na pozycji stopera absolutnego debiutanta...
- Tej odwagi mu nie brakuje w wielu aspektach, wybory personalne to tylko jej część. Antoni Piechniczek przed meczem z NRD w Chorzowie, kluczowym dla awansu na mundial w 1982, też się nie bał puścić do gry Stefana Majewskiego i mnie, choć wielkiego doświadczenia reprezentacyjnego nie mieliśmy. Jasiu z kolei skorzystał z Przemka Wiśniewskiego, bo miał do niego zaufanie z czasów wspólnej pracy w Górniku. Ale był też Jan odważny w kwestii naszego sposobu gry: wyjścia do ofensywy, rozpoczęcia kontry jednym podaniem. Swoją drogą jestem pewien, że dzięki tej „iskrze Bożej”, jaką dostał, do dziś na tych treningach potrafi młodych chłopaków zadziwić swymi umiejętnościami technicznymi. A to arcyważne dla kwestii zaufania mu przez zespół.
Pierwsze koty za płoty – z czterema punktami w dwóch meczach. Na co teraz powinien selekcjoner położyć nacisk w pracy z kadrą?
- Na lepszy pressing. Pierwsza połowa meczu z Holandią – liczba sytuacji rywali w naszym polu karnym – pokazała, że powinniśmy go zakładać wyżej. I robić to z udziałem wszystkich piłkarzy, łącznie z Robertem Lewandowskim – bo tylko wtedy to będzie mieć sens. To po pierwsze. Po drugie – lepsza asekuracja ze strony defensywnych pomocników dla bocznych obrońców. Mówię to na przykładzie Matty'ego Casha, którym Gakpo trochę „kręcił”, zwłaszcza przed przerwą.
Krótko mówiąc: współczesnego Matysika nam trzeba!?
- Dobrze powiedziane (śmiech). Kogoś z odpowiedzialnością za kolegów. Gotowego na czarną robotę nie przez 90, a przez 120 minut; na grę z żelazną dyscypliną, nieefektowną i mało spektakularną, ale arcyważną dla drużyny. Kogoś takiego Janek musi znaleźć w pierwszej kolejności, bo Bartosz Slisz nie do końca tym wszystkim wymogom odpowiada.
Rozmawiał Dariusz Leśnikowski
Waldemar Matysik (ur. 27.09.1961, Stanica k. Gliwic) – członek Klubu Wybitnego Reprezentanta (55 meczów w kadrze narodowej), uczestnik finałów MŚ 1982 (brązowy medal) i 1986; juniorski wicemistrz Europy z 1980 roku; trzykrotny mistrz Polski w barwach Górnika Zabrze; później piłkarz m.in. Auxerre i HSV Hamburg. Od niemal 40 lat mieszka poza Polską, obecnie w Niemczech, gdzie pracuje jako fizjoterapeuta w przychodni
Waldemar Matysik nawet przed telewizorem zawsze kibicuje Biało-czerwonym w reprezentacyjnej koszulce. Fot. archiwum Waldemara Matysika
