Sport

Zmiana była konieczna

Rozmowa z Sewerynem Siemianowskim, prezesem Ruchu Chorzów

Prezes Seweryn Siemianowski wierzy w awans do ekstraklasy. Fot. Marcin Bulanda/Press Focus

Za kilka tygodni zacznie się druga runda I ligi – a jak w skali 1-10 ocenia pan tę pierwszą?

– Myślę, że na 7. Wiadomo, że początek nie był na takim poziomie, jakiego oczekiwaliśmy, ale finisz jesieni pokazał, że pod koniec sezonu możemy dociągnąć tę skalę do 10.

Spodziewał się pan, że rok skończycie na 4. miejscu z 6 punktami straty do miejsca dającego bezpośredni awans?

– Nadgoniliśmy bardzo dużo w stosunku do tego, co zakładaliśmy razem z trenerem Dawidem Szulczkiem w chwili podpisywania kontraktu. Przypomnę, że byliśmy wtedy po 7 kolejkach, zajmowaliśmy miejsce w dolnej części tabeli, mając 7 punktów i serię 6 meczów bez zwycięstwa. Ostrożnie powiedzieliśmy wtedy sobie, że nieźle byłoby zakończyć ten rok z 27 punktami – a mamy ich 34. Sami widzimy więc, jak szybko nowy szkoleniowiec poukładał te klocki. Wydaje mi się, że to super pozycja wyjściowa przed wiosną. W sezonie zasadniczym zagramy jeszcze 10 meczów na Stadionie Śląskim i to też będzie miało znaczenie, skoro ostatnio wyłącznie tam wygrywamy.

Latem - zarówno 2023, jak i 2024 roku - sporo do życzenia pozostawiały transfery. Po awansie do ekstraklasy większość transferów nie dała należytej jakości, a po spadku – choć przyszli według mnie lepsi zawodnicy – proces bardzo rozciągnął się w czasie. To trzeba chyba poprawić.

– To również efekt tego, że piąty rok z rzędu gramy w innej lidze. Nie były to roszady kosmetyczne, a raczej transfuzje. W tym szukałbym przyczyny. Wiadomo, że nie da się zakontraktować 15 zawodników w ciągu tygodnia. Lato było szalone – spadliśmy, doszło do zmian w zarządzie, pracę w roli dyrektora sportowego zaczął Tomek Foszmańczyk, potem dokonaliśmy jeszcze roszady na stanowisku pierwszego szkoleniowca. Patrząc przez ten pryzmat, zdecydowanie nie powiedziałbym, że latem procesy transferowe zostawiły sporo do życzenia. Musimy docenić pracę, którą wykonaliśmy wspólnie ze sztabem, „Fosą” i naszym szefem skautingu Jakubem Komanderem. Ona trwała praktycznie do samego końca okienka ostatniego dnia wypożyczając Jakuba Myszora z Rakowa Częstochowa wychodziliśmy z klubu o północy. Czy nasze letnie transfery były dobre, czy złe? Po rundzie możemy powiedzieć, że w większości były trafione. Sprowadzone przez nas postacie grają w pierwszym składzie i są siłą tej drużyny. Dlatego w zimowym okienku nie będziemy szaleć i poszukamy stabilizacji. Dorzucimy ewentualnie kilka ogniw, ale naprawdę w małej liczbie. Myślę, że nasz zespół w dalszym ciągu będzie się zgrywał i krystalizował. To dobrze wygląda, ale wiemy, że mamy jeszcze rezerwy.

Czy z perspektywy czasu i tego, jak się rozwinęła runda, uważa pan, że początek sezonu z trenerem Januszem Niedźwiedziem u steru to był okres stracony?

– Na pewno nie. Wszystko dzieje się po coś. Gdyby ułożyć tabelę ekstraklasy jedynie za czas pracy trenera Niedźwiedzia, Ruch byłby w niej nad „kreską”, dlatego trudno, byśmy latem myśleli o zmianie trenera – tym bardziej skoro obowiązywał nas kontrakt. Po takiej liczbie zmian niełatwo było od razu na początku sezonu wykręcać świetne liczby.

Ale nie tylko Ruch przeprowadził latem kadrową rewolucję, niektórzy dodali też do tego zmianę trenera.

– Nie zawsze ziarno wyrośnie na danej ziemi. W tym przypadku udało się to połowicznie, zdobyliśmy 7 punktów. Powinno być trochę lepiej, więc zmiana była konieczna i przyniosła bardzo dobry skutek. Robota, którą z tym samym materiałem uzupełnionym o kilka ogniw sprowadzonych w końcówce okienka wykonuje trener Szulczek, jest skuteczniejsza.

Patrząc po klubowej codzienności, co zmieniło się po przyjściu trenera Szulczka?

– Każdy szkoleniowiec ma plusy i minusy. Nie chcę w tym miejscu dokonywać porównań, a mogę powiedzieć, co podoba mi się u trenera Szulczka. Dzięki swoim kompetencjom miękkim potrafił dotrzeć do zawodników, wyeksponować ich walory, a ukryć wady. To istotny czynnik generujący lepsze wyniki i to jest podstawą jego działalności. Widać to na przykładzie Miłosza Kozaka, który jest tu dość długo, a dopiero teraz nawiązała się nić porozumienia trenera z zawodnikiem. W przypadku kilku graczy także do tego doszło. Trener Szulczek na każdy problem potrafi szybko zareagować i znaleźć rozwiązanie, a to bardzo fajna cecha. W naszych warunkach, które on też czuje i widzi, jakie mamy potrzeby i możliwości, potrafi się dostosować w codziennej pracy. Dzięki temu dobrze się tu sprawdza.

Czasem zdarza się tak, że największą gwiazdą drużyny jest trener. Czy w Ruchu jest teraz podobnie?

– Najważniejszy jest Ruch. Nie ma czasu na gwiazdorzenie. Trener Szulczek jest bardzo skromną, pokorną osobą, twardo stąpającą po ziemi. Ma podobny styl bycia, jak nasze byłe gwiazdy, trener Jerzy Wyrobek czy Gerard Cieślik. Nie wywyższa się, nie staje w pierwszym szeregu. To cichy wódz, który zawsze ciągnie armie za sobą.

Trener Szulczek wspominał o konieczności poszerzenia sztabu szkoleniowego. Złożył już „zamówienie” na jakieś konkretne nazwiska?

– Z początkiem zimowych przygotowań sztab będzie rozszerzony o jedną osobę, w dalszej perspektywie pojawi się też kolejna. Pamiętajmy, że podczas zmiany trenera sztab został zredukowany. Dlatego z czasem musi dołączyć do niego ktoś odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne.

Trener Wojciech Grzyb długo odpowiadał za ten element, ale w ciągu jednej jesieni dwóch kolejnych trenerów nie chciało z nim pracować. Dlaczego?

– W tym aspekcie każdy detal ma znaczenie. W sztabie szkoleniowym między trenerem przygotowania motorycznego i pierwszym trenerem musi być pełna symbioza. Czasem tak bywa, że wizje dwóch szkoleniowców nie są do końca spójne. Robimy wszystko, aby trener czuł się komfortowo i miał jak najlepsze narzędzia do pracy. Wojtek Grzyb sprawdza się w roli dyrektora akademii.

Tylko to trochę wygląda, jakby Wojciech Grzyb był... meblem przesuwanym w tę i we w tę. Jest w sztabie, potem pracuje w centrum szkolenia, następnie z powrotem w sztabie, kolejny trener mu dziękuje, więc znowu przesuwany jest do centrum szkolenia...

– Wojciech Grzyb w centrum szkolenia był cały czas, równolegle z pracą w sztabie pierwszej drużyny, którą potem przestał wykonywać. Niezmiennie jest też zaangażowany w funkcjonowanie zespołu rezerw i wspiera trenera Ireneusza Psykałę.

Trener i dyrektor Tomasz Foszmańczyk wspominali, że zimą planujecie maksymalnie 2-3 transfery. Piłkarzy o jakim profilu szukacie?

- Na rynku nie będziemy szaleć finansowo, bo musimy zamknąć się w swoich ramach. Odpowiadając na pytanie: szukamy obrońcy, może nawet dwóch, zobaczymy. Pamiętajmy, że gramy na dwóch frontach, a każdy może zobaczyć kartkę, doznać kontuzji, więc trzeba mieć odpowiednich zmienników. To już rola skautingu i dyrektora sportowego. Trener wie, kogo chce i cały proces odbywa się przy pełnej konsultacji między każdą ze stron.

Chcecie się z kimś pożegnać? Na pierwszy plan wysuwa się Nono, który ostatnio nie łapał się nawet do kadry meczowej, ale jego kontrakt obowiązuje do 2026 roku.

– Każdy swoje minuty zagrał, ale oczekiwania to kwestia indywidualna. Wymagania w stosunku do Nono były na pewno większe, bo też wiemy, że na więcej go stać. Zobaczymy, czy jego rola w zespole ulegnie zmianie.

Nono nie łapie się do kadry, a przecież do środka pola wróci jeszcze kapitan Patryk Sikora... Gdzie jest miejsce dla Hiszpana?

– Niech każdy walczy. Im więcej zawodników, tym większa konkurencja, ale co za dużo – to czasem też niezdrowo. Trzeba to wszystko zrobić w odpowiednich proporcjach. Odnośnie tego, jak potoczą się jego losy, będziemy mądrzejsi po kolejnych tygodniach przygotowań do sezonu.

Czy z Nono coś jeszcze będzie? Ruch nie płaci mu małych pieniędzy... Fot. Marcin Bulanda/Press Focus

Macie jedną z najstarszych kadr w I lidze. Jeśli udałoby wam się awansować, to mógłby być pewien problem, bo im zawodnik starszy, tym bliżej końca i obniżki formy. Czy zimą planujecie w jakiś sposób odmłodzić zespół?

– Czasu się nie da cofnąć, PESEL-i też się nie pozmienia. To też ma swoje zalety, bo poziom całego zespołu jest bardziej stabilny. Im młodszy piłkarz, tym skala wahań formy jest większa. Mamy zawodników, którzy nie tylko biegają po boisku, ale też „wykręcają” liczby i to dosyć mocne. Niektórzy z nich są teraz w życiowej formie, a trener Szulczek jest na tej płaszczyźnie bardzo wymagający. Nikt się nie chowa i swoje musi wybiegać, niezależnie czy ma 20, czy 35 lat. Myślę, że jakość, doświadczenie i walory motoryczne będą po naszej stronie i to będzie miało duże znaczenie w końcowej fazie sezonu. Może być tak, że będziemy grali baraże i wtedy ci gracze mogą wytrzymać znacznie większe obciążenia stresowe niż młodzi piłkarze.

Jakie są procentowe szanse, że Bartłomiej Barański przedłuży wygasający z końcem sezonu kontrakt?

– Optymistycznie można dać 50 na 50. Wiem, że jest bardzo duże zapotrzebowanie na tego typu zawodnika. Duże znaczenie będzie miało też to, czy w ekstraklasie w przyszłym sezonie będzie obowiązywać przepis o młodzieżowcu. Zaproponowaliśmy mu porządny kontrakt i myślę, że pozostaje tylko kwestia decyzji jego i jego agencji. My bardzo chcemy, żeby tutaj został.

Nie tryska pan optymizmem...

– Przyzwyczaiłem się do tego, że czasami nie jest tak, jak człowiek myśli i nie wszystko, co w piłce wydaje się logiczne, dzieje się. Chciałbym, żeby został i Bartka też trzyma tu wiele rzeczy. Myślę, że w kolejnych latach byłby jednym z tych, od których zaczynalibyśmy ustalanie składu, tym bardziej że to młodzieżowiec, który w przyszłym sezonie będzie w Pro Junior System punktował razy dwa. Dla niego to najlepsze środowisko do rozwoju. Jeśli podpisze kontrakt, będę bardzo szczęśliwy. Jeśli nie albo pozostanie po nim ślad finansowy z tego okienka, albo zostanie z nami do lata i pomoże w walce o awans.

Nie tylko jemu wygasa kontrakt, bo liczba takich zawodników jest dość długa: Sadlok, Starzyński, Szwoch, Kozak, Moneta, Sikora, Mezghrani. Jak rozumiem, prowadzicie z nimi rozmowy?

– Tak, dyrektor sportowy jest w kontakcie z każdym z nich. „Kozi” (Miłosz Kozak – przyp. red.) ma opcję automatycznego przedłużenia umowy z naszej woli, więc mamy czas nawet do końca marca i myślę, że z niej skorzystamy. Nie ma wielkiego pośpiechu. Z pozostałymi też jesteśmy dogadani na konkretne warunki przy konkretnych osiągnięciach. Nikt nie ma komfortu, że będzie grał tu 100 lat, ale każdy wie, jakie cele musimy osiągnąć, aby dalej tu występować.

Jesteście po walnym zgromadzeniu, we wrześniu doszło do zmiany układu restrukturyzacyjnego. Jak Ruch wygląda na tle finansowym w porównaniu z pozostałymi drużynami górnej połowy I ligi?

– Trudno to porównywać, bo każdy klub ma inną specyfikę, dochody i możliwości. My opieramy się głównie na naszej bazie kibicowskiej, topowej w Polsce. To jest nasza siła. Staramy się wykorzystywać też potencjał Stadionu Śląskiego. Nie jesteśmy w szpicy I ligi, ale powyżej środkowej kreski już tak. Każdy wie, że większość drużyn ma za cel awans do ekstraklasy. Nie będzie o niego łatwo, a o tym, kto znajdzie się pośród trzech beniaminków, zadecyduje wiele czynników, nie tylko finanse.

Ale nie macie stresu o pieniądze, tak jak np. w Zabrzu czy Gliwicach?

– Patrzymy na siebie. Od 5 lat płacimy wszystko na bieżąco i staramy się utrzymywać tę płynność na odpowiednim poziomie. Pod tym względem jest stabilnie. Nie jest tak, jak kiedyś, że jesteśmy jednymi z najbiedniejszych, ale też nie jesteśmy krezusami. Trzeba jednak przyznać, że są też kluby, które w tej lidze finansowo odjechały.

Kiedy patrzy pan na kolejny wielomilionowy przelew miasta Płock na Wisłę, irytuje to pana?

– Nie mnie to oceniać – ale pamiętajmy, że z każdych pieniędzy, które są wrzucone do tygla piłkarskiego, żyje później całe środowisko. Trzeba więc patrzeć też na to globalnie, nie tylko z punktu widzenia własnego klubu. Należy cieszyć się, czy to daje podmiot prywatny, czy kasa miasta, którą na to stać. Niech pieniędzy w futbolu będzie jak najwięcej, żeby móc budować piłkę w Polsce. My robimy swoje, mamy swoją specyfikę i musimy starać się działać w tych warunkach, jakie są.

Ile jeszcze zostało klubowych długów?

– Z układu zostało jeszcze 12 mln złotych, które są w ADM Serwis, czyli spółce miejskiej, co będzie spłacane za 10 lat przez kolejne 10 lat. Jest to odroczone w czasie. Około 6 mln będzie konwertowane na akcje, a spłaciliśmy już 50 tysięcy zł tych najmniejszych wierzycieli, do 3 tys. złotych. Pozostała część to ok. 1,5-2 mln, co będziemy spłacać przez 4 lata w ratach kwartalnych, ok. 100 tys zł.

Czyli nie jest źle.

– Myślę, że sobie poradzimy. Mamy wsparcie miasta, akcjonariuszy, partnerów biznesowych i kibiców. Nie ma co ukrywać, że grając na Stadionie Śląskim, bardzo duży wpływ na budżet ma frekwencja. Dlatego z tego miejsca tym bardziej zachęcam do kupna karnetów na rundę wiosenną i jak najliczniejszego wspierania Ruchu w „Kotle Czarownic”. W odróżnieniu od niejednego klubu, finansowo nie możemy tylko oglądać się na miasto, skoro celem numer jeden jest w Chorzowie budowa nowego stadionu, a dobrze wiemy, jaka to skala wydatków. Prezydent Szymon Michałek jest na bieżąco z naszymi finansami i widzi, jak to wszystko wygląda. Pozostali udziałowcy również. Staramy się funkcjonować w tych realiach.

W Chorzowie nie czuć wielkiego optymizmu w sprawie Bartłomieja Barańskiego... Fot. Press Focus

Wy płacicie wszystkim na czas, a czy wam Lechia Gdańsk zapłaciła coś za Tomasza Wójtowicza?

– Nie, deadline był dzień przed Wigilią, ale nic nie wpłynęło. Pierwsza rata miała być dwa miesiące temu. Zgłosiliśmy to do Komisji Licencyjnej i do Piłkarskiego Sądu Polubownego. Jeśli zapłacą, wycofamy pozew, jeśli nie – to sprawa nadal będzie się ciągnęła. Mam nadzieję, że Lechia sobie poradzi i wywiąże się z zapisów naszej umowy.

Trudno było porozumieć się z Górnikiem Zabrze odnośnie październikowej ugody dotyczącej pokrycia kosztów naprawy sektora gości na Stadionie Śląskim?

– Nie była to łatwa sprawa, ale zrobiliśmy wszystko, aby się dogadać. Ponad podziałami i honorowo jest to realizowane. Porozumieliśmy się racjonalnie.

Kiedy sektor będzie otwarty?

– Myślę, że ćwierćfinał Pucharu Polski z Koroną Kielce odbędzie się już z kibicami gości. Kilka dni wcześniej, z Wisłą Kraków, będziemy chcieli pobić kolejny rekord frekwencji.

W jaką liczbę celujecie?

– „Realnych” krzesełek są około 54 tysiące, plus skyboxy. Fajnie by było przekroczyć 50 tys., obojętnie jak, nawet jak Serhij Bubka – o jeden centymetr (śmiech). Ewentualnie jeśli nie osiągniemy tego celu, to chcielibyśmy chociaż pobić rekord I ligi z meczu Lechia – Arka, czyli 37 983. Celujemy w tym kierunku, ale zawieszamy poprzeczkę wyżej.

W budżecie Chorzowa na kolejny rok zapisano 36 mln zł na pierwsze prace związane z budową stadionu przy Cichej. W wieloletniej prognozie finansowej znalazło się ponad 400 mln na najbliższe 17 lat. Jest pan prezesem Ruchu 5,5 roku. Czy poczuł pan, że to najbardziej optymistyczny moment pana kadencji, jeśli chodzi o budowę nowego stadionu?

– W poprzednich latach było dużo hurraoptymizmu. Wiemy, jak ciężki jest to temat. Cieszyć przyjdzie się dopiero wtedy, kiedy to wszystko będzie rosło w oczach. Nasz prezydent jest na tyle zdeterminowanym człowiekiem jeśli chodzi o budowę stadionu, że na pewno zrobi wszystko, aby powstał. O to jestem spokojny. Finanse w mieście nie wyglądają różowo, ale jeśli czegoś bardzo chcesz, to możesz wszystko. Czasami nawet niemożliwe rzeczy stają się możliwe i myślę, że tak też będzie w tym przypadku. Nowy stadion to rzecz bardzo potrzebna naszej niebieskiej społeczności. Taki klub musi mieć swój obiekt. Bardzo dobrze nam się gra na Stadionie Śląskim, ale chcemy mieć własny dom, dzięki czemu Śląski będzie mógł być w większym stopniu wykorzystywany także na inne imprezy, a dzieje się tam sporo. Oczywiście przy bardzo dużych meczach będziemy chcieli korzystać ze Stadionu Śląskiego, ale na co dzień marzy nam się gra przy Cichej – najlepiej przy ponad 20-tysięcznej publice.

Jaką kartę atutową ma Ruch, której nie posiada żaden inny klub I ligi, dzięki czemu możecie powiedzieć: „tak, awansujemy do ekstraklasy”?

– Podstawą jest wiara w to, co się robi. Bez niej lepiej nie wychodzić na boisko. U nas jest wiara, konsolidacja zespołu, „flow”, no i przede wszystkim kibice, którzy niosą drużynę. Stadion Śląski początkowo nie był naszym atutem, ale stał się nim i to będzie miało duże znaczenie. Wchodziliśmy na niego w ekstraklasie, kiedy wszystkie ekipy były już obyte na wielkich arenach, a początkowo my czuliśmy się tam jak w gościach. Teraz to działa w drugą stronę. Już po pierwszych minutach widać, jak deprymująco potrafi to działać na zespoły przyjezdne. Przed nami domowe mecze z bezpośrednimi rywalami do awansu. Jestem przekonany, że do ostatniej kolejki będziemy się bić przynajmniej o 6. miejsce, ale dwie pierwsze lokaty także są realne. Jednak wszystkie zespoły są ambitne, zgrane, mają atuty i możliwości. Kto będzie skuteczniejszy, wywalczy awans. Nie podchodziłbym do tego ani butnie, ani pokornie, lecz w sposób zrównoważony. No i oczywiście jest jeszcze do zrobienia Puchar Polski, dlatego w lutym zapraszam wszystkich na Śląski! Już w grudniu wystartowaliśmy ze sprzedażą karnetów, biletów na mecz z Wisłą oraz dwupaków na Wisłę i Koronę, dlatego każdy znajdzie na trybunach swoje miejsce. Jestem pewien, że wiosną warto być z Ruchem. Napiszmy wspólnie kolejny rozdział tej historii!

Rozmawiał Piotr Tubacki