Zdrowa rywalizacja
Rozmowa z Martenem Kuuskiem, obrońcą GKS-u Katowice
W tym sezonie Estończyk zaliczył 24 mecze w ekstraklasie. Fot. Press Focus
– Sądzę, że zbyt łatwo straciliśmy tę bramkę. Może byliśmy zbyt statyczni… Mieliśmy szansę do tego, żeby wybić piłkę, oddalić ją od pola karnego, ale nie zrobiliśmy tego. Byliśmy nieco zbyt pasywni i nasi przeciwnicy wyszli na prowadzenie. Gol padł dodatkowo w ostatnich minutach, ale zareagowaliśmy dobrze po zmianie stron. Znaleźliśmy wtedy odpowiedni rytm i ostatecznie strzeliliśmy też wyrównującą bramkę, na którą zasłużyliśmy. Później jednak nie miała ona znaczenia…
Miał pan poczucie po golu na 1:1 Oskara Repki, że jesteście w stanie wygrać ten mecz?
– Każdy z nas czuł, że znaleźliśmy sposób na zwycięstwo. Wszystko było w naszych rękach. Oczywiście musieliśmy też skupić się na obronie, żeby nie dać strzelić sobie kolejnego gola. Kibice, którzy pojawili się w Kielcach, dawali nam siłę, ale niestety przegraliśmy.
Gol Dawida Błanika chwilę przed ostatnim gwizdkiem zamknął spotkanie. Wówczas GKS grał w osłabieniu, bo czerwoną kartkę zobaczył Repka. Czego – oprócz jednego zawodnika na boisku – zabrakło podczas straty drugiego gola?
– Jasne, że brakowało nam jednego zawodnika, ale znów chyba byliśmy zbyt pasywni. Mogliśmy nacisnąć na przeciwnika, który dośrodkowywał (Wiktor Długosz – przyp. red.). Zabrakło nam decyzyjności, ale także odpowiedniego zachowania w polu karnym, gdy zawodnik gospodarzy strzelał głową.
Z perspektywy trybun wydawało się, że Korona grała bardzo solidnie w defensywie. Czy czuliście to samo na murawie?
– Szczególnie w pierwszej połowie nie mieliśmy wielu okazji do tego, żeby zagrozić bramkarzowi, co zazwyczaj nam się udaje. Brakowało nam szybkości w operowaniu piłką. Rywale bardzo dobrze bronili, trzeba im to oddać. Przez to mecz był wyrównany. Było to typowe spotkanie na remis.
Żeby wygrać, trzeba strzelać. Natomiast fakty są takie, że GieKSa oddała jeden celny strzał przez 90 minut. To wynik dobrej formy rywala czy waszego słabszego?
– Sądzę, że oba twierdzenia pokrywają się z rzeczywistością. Jak wspomniałem, Korona grała dobrze w defensywie. Z drugiej strony oddaliśmy kilka strzałów niecelnych, ale może nie był to nasz dzień. Przy odrobinie szczęścia nasi zawodnicy ofensywni zdobyliby więcej bramek.
Dla pana mecz z Koroną był pierwszym w wyjściowej jedenastce po miesiącu przerwy. Runda wiosenna ogólnie była dla pana trudna, bo rozpoczął pan ją w pierwszym składzie, a później został zastąpiony przez Lukasa Klemenza. Co to za uczucie znowu pojawić się u boku Arkadiusza Jędrycha i Alana Czerwińskiego?
– Cieszę się z tego, że wróciłem do pierwszego składu. Czułem się nieźle na boisku i starałem się dać z siebie wszystko. Niestety, okazało się to niewystarczające do wywiezienia z Kielc trzech punktów. W defensywie mamy zdrową rywalizację wewnątrz drużyny. Lukas Klemenz i Aleksander Komor to dobrzy zawodnicy. W pierwszym składzie gra ten zawodnik, który w danym momencie jest w najlepszej formie. To bardzo pozytywna rywalizacja, która sprawia, że każdy z nas staje się lepszy. Dzięki kolegom z drużyny czuję, że muszę dawać z siebie jeszcze więcej, rozwijać się.
Był to pana pierwszy sezon w ekstraklasie. Coś pana w niej zaskoczyło?
– Ten sezon wyglądał mniej więcej tak, jak sobie go wyobrażałem. W poprzednim roku przyglądałem się ekstraklasie w telewizji. Zaskoczyła mnie natomiast jakość stadionów i boisk. Ponadto na każdej arenie jest fenomenalna atmosfera, co też jest spowodowane tym, że nasi kibice wspierają nas wszędzie. Z kolei pod względem piłkarskim ekstraklasa jest bardzo jakościową ligą. Każdy zawodnik ma spore umiejętności, co powoduje, że tempo meczów jest znacząco większe niż w I lidze.
W GKS-ie Katowice jest pan już półtora roku. Czy w tym czasie zdążył się pan zakochać w tym klubie?
– Tak, można tak powiedzieć. Przez ten czas przeżyliśmy wiele wspaniałych momentów. Po pół roku mojego pobytu w GKS-ie Katowice awansowaliśmy do ekstraklasy. To było bardzo emocjonujące, wiele znaczyło dla każdego, kto jest związany z klubem. Ponadto po awansie wykonaliśmy świetną pracę. Jasne, że jest miejsce do rozwoju, do polepszenia wyników i liczę na to, że w przyszłym sezonie będzie jeszcze lepiej.
Słyszę, że znacznie poprawił się pana polski. Gdy rozmawiamy po angielsku, wplata pan też słowa w tym języku. Na jakim etapie jest nauka?
– Bardzo dobrze znam język futbolu, bardzo specyficzny. To jednak bardzo proste sformułowania, nadal więc muszę się sporo uczyć. Trener mówi w języku polskim i choć mamy dobrego tłumacza, chciałbym, żeby mój polski był jeszcze lepszy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla Estończyka nauczenie się polskiego jest dość trudne, bo nasze języki są z innych rodzin. Mimo tego zapytam, kiedy możemy się spodziewać rozmowy w pełni po polsku?
– Nie chciałbym składać obietnic, ale myślę, że potrzebuję jeszcze kolejne półtora roku. Polski to trudny język. Są jednak zawodnicy z Estonii, którzy go opanowali, na przykład Konstantin Wasiljew. On był w Polsce jednak kilka lat, a ponadto było mu łatwiej, bo zna język rosyjski. Cóż, mnie pozostaje nauka krok po kroku!
Rozmawiał Kacper Janoszka