Sport

Zapomniane korektorki

REMANENT - Jerzy Chromik

Jest tylko jeden sposób na uratowanie dziennikarstwa. Rezygnacja z wyścigu. Należy olać snippety, serpy, boty i algorytmy. Zatrudnić korektę. Pisać dla Czytelnika, nie pod SEO. Redagować, nie optymalizować.

Te mądre zdania napisał w grudniu w tygodniku „Polityka” Wojciech Orliński.

Jeśli dobrze pamiętam, to wszystko zaczęło się pruć jakoś przed 1997 rokiem. W redakcji „Expressu Wieczornego” szukano oszczędności i pożegnano panie korektorki. Przemiłe, starannie wykształcone polonistki z długim stażem zawodowym. Nie pomnę już imienia, ale jedna z nich przychodziła do mnie i szeptała na ucho:

– Panie Jurku, jak można takich bałwanów zatrudniać w prasie. Oni nawet ortografii nie znają, nie mówiąc o składni czy gramatyce.

Tak naprawdę to te wspominane z nostalgią panie redagowały gazetę przynajmniej w połowie, a bywały dni, że i w większej części. Były swoistym wyrzutem sumienia przypadkowych kolegów w zawodzie. No to je zwolniono, bo stara zasada redakcji jest taka, że nikt nie powinien być mądrzejszy od naczelnego.

Od prawie dziesięciu lat prowadzę, a można nawet zaryzykować twierdzenie, że redaguję, CZYTELNIĘ VIP. Coś wyjątkowego w internecie ukrytego pod niby prostym tytułem. Drugi człon, czyli VIP, nie oznacza, że teksty mogą czytać tylko wybrane, bardzo ważne osoby. Skrót rozwijam na własny użytek jako Very Interesting Publication. Bo są tam teksty inne niż wszystkie. Po prostu stare dobre dziennikarstwo w stylu, którego nauczyli mnie niezapomniani Zofia Buchalska i Maciej Biega w tygodniku „Sportowiec”.

Co znaczy inne niż wszystkie? To nie tylko starannie dobrani autorzy, ciekawa tematyka, ale przede wszystkim są czytane i poprawiane przynajmniej dwa razy przed opublikowaniem, a ze zmianami musi zgodzić się autor. To przedostatnia faza pracy nad tekstami, niestety na kolejną nie ma teraz już czasu. A kiedyś pani Zofia, mając nie trzydzieści minut, a trzy dni, zajmowała się jeszcze kompozycją i zamieniała miejscami trzeci akapit z siódmym. Dla dobra Czytelnika.

Teraz w większości portali, poza nielicznymi wyjątkami, można już o tym tylko pomarzyć, bo cały wysiłek skupia się głównie na tym, by go wprowadzić w błąd, a najlepiej oszukać. Począwszy od tytułu, bo inaczej nikt nie zacznie lektury i szybko opuści stronę. Dziś w dobrym tonie jest powielanie tych samych akapitów. Nawet sprzed tygodnia, bo przecież liczy się tylko czas pobytu mamionego w każdym serwisie. Tak więc, by dowiedzieć się, o której gra Świątek, trzeba brnąć przez pustosłowie i od dawna znane informacje. A i tak w ostatnim zdaniu przeczytamy, że „godzina pojedynku nie została jeszcze ustalona”.

Zżymamy się (kto jeszcze z młodych zna znaczenie tego wyrazu?), ale nic się nie zmienia. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej, bo nie o nas, czyli Czytelników, chodzi w tej rozgrywce. Liczą się tylko reklamodawcy, którzy płacą, by utrzymywać tabuny niby-redaktorów. Piszący dostarczają im tylko, jak to teraz pięknie się nazywa, kontent. Paplanina jest dziś jak wata w oknach drewnianych domów PRL-u. Ma być tylko trochę cieplej w mieszkaniu, choć z góry wiadomo, że ciepło nie będzie, bo wiatr hula między szybami.

Teraz na tych tylko pozornie wypełnionych stronach i w głowach niby-wydawców niewiele zalega! A gdzie Czytelnik? Pies mu reklamę lizał. Niech ino szybko kupi sobie lekarstwo na zgagę!

Maszyna do pisania z lat 80. ubiegłego wieku. Gwarantowała dobre dziennikarstwo?