Zamachowiec na trybunach
Janusz Waluś, który spędził prawie 30 lat w więzieniu w RPA, z honorami został przywitany na warszawskiej Żylecie.
Transparent poświęcony Walusiowi widoczny po lewo nad bramką. Fot. Dawid Figura/Press Focus
KONTROWERSJA KOLEJKI
Dużo mówi się o oddzielaniu futbolu od polityki, ale gdy przychodzi co do czego – więzi bywają zaciśnięte mocniej niż węzeł gordyjski. Wielokrotnie głos w tych sprawach zabierają trybuny, lubują się w tym głównie te warszawskie, które ostatnio ponownie znalazły się na świeczniku. Dlaczego? Bo na słynny legijny „młyn”, popularną Żyletę, gromadzącą najzagorzalszych sympatyków Wojskowych, zaproszony został Janusz Waluś.
Przypomnijmy w gigantycznym skrócie, że mowa o człowieku, który wiele dekad temu jako swój kraj do życia wybrał Republikę Południowej Afryki. Zaangażował się tam politycznie, a jego „najsłynniejszym wyczynem” było zabójstwo w 1993 roku Chrisa Haniego, który był liderem Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej – i również miał trochę za uszami. Waluś działał w Partii Konserwatywnej i Afrykanerskim Ruchu Oporu. Miał rasistowskie poglądy i listę celów dłuższą niż samo nazwisko Haniego. Organizacje, w których działał, jawnie nawiązywały do nazizmu i jego symboliki, do swastyki i poglądów Adolfa Hitlera. Waluś nienawidził komunistów, których przedstawicielem był Hani. Pierwotnie został skazany na śmierć, ale zamieniono to na dożywocie, lecz wypuszczono go po 29 latach, pozbawiono obywatelstwa RPA i niedawno deportowano do Polski.
I ten właśnie Janusz Waluś zjawił się na Żylecie w trakcie meczu z Pogonią. Został powitany owacją, wszedł na „gniazdo”, z którego prowadzi się doping. Widniał tam transparent poświęcony Walusiowi przez kibiców Legii o treści „Bądź silny, bracie” (po angielsku). Jego obecność spotkała się z wielką krytyką, mało kto bronił jego ciepłego powitania. Wielu warszawiaków (i nie tylko) zwracało uwagę na fakt, że ci sami kibice Legii regularnie oddają cześć powstańcom warszawskim, którzy wiele wycierpieli od nazistów, a teraz sami zaprosili człowieka, który jawnie identyfikuje się z hitlerowską symboliką i nie widzi w tym problemu (a w swastyce widzi za to hinduski symbol szczęścia). Coś tu się chyba nie klei, choć należy wspomnieć, że Waluś jest bohaterem nie tylko stołecznego „młyna”.
Piotr Tubacki
