Zamach w Dallas
MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha
W listopadzie 1963 roku Dallas stało się centrum zachodniego świata, gdy zdradzieckie strzały uśmierciły Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wokół okoliczności najsłynniejszego politycznego zamachu XX wieku narosło wiele legend. Niespełna 30 lat później jako młody fan kina nie mogłem się otrząsnąć po projekcji „JFK” Olivera Stone’a w katowickim „Kosmosie” (mam przypadłość, że pamiętam, w jakim przybytku X Muzy jakie filmy obejrzałem, a przynajmniej te najwspanialsze z nich). Obraz ten zasiał we mnie podejrzliwość co do teorii samotnego zamachowca, tego biedaka Lee Harveya Oswalda.
I oto po ponad 60 latach Dallas znów stanęło w epicentrum globalnych wstrząsów, przynajmniej tych sportowych. Uprawiający namiętnie koszykówkę mój 14-letni syn Stanisław oraz miliony jemu podobnych na całej kuli ziemskiej pozostają w szoku po tym, jak Dallas Mavericks oddali do Los Angeles Lakers swojego najlepszego zawodnika Lukę Doncicia. Co tam najlepszego! Oddali swoją gwiazdę, jedną z największych postaci całej ligi, klubową ikonę, symbol, wszak mówiąc Mavericks, myślało się Doncić, a mówiąc Doncić – myślało się Dallas! Otrząsnąć nie mogą się fani zespołu, którzy zorganizowali nawet jego symboliczny pogrzeb, niosąc transparenty z napisem „najgorszy transfer w dziejach NBA”. A nazwisko menadżera, który go firmował, stało się najbardziej znienawidzonym w mieście.
Szok jest tym większy, że nic tego nie zapowiadało – przykładowo, to nie od dłuższego czasu spodziewany transfer Jimmy’ego Butlera z Miami do Golden State. Transfer był trzymany w takiej tajemnicy, że gdy pojawiły się pierwsze informacje o wymianie Doncicia za Davisa z Lakersów, dominowało niedowierzanie – powszechnie myślano, że to tak zwany fake news, czyli żart, plotka, kpina. 26-letni Słoweniec grał w drużynie z Teksasu od siedmiu lat i tak się z nią zidentyfikował, tak poczuł się Dallasyjczykiem – z wzajemnością – że chciał zakończyć w niej karierę i zdobyć dla niej mistrzowski pierścień. Może jeszcze do Dallas wróci, ale na razie, chciał czy nie chciał, musiał się praktycznie z dnia na dzień ze swojego miasta wyprowadzić. Nic dziwnego, że nie odbierał pożegnalnych telefonów od byłego już pracodawcy.
Luka Doncić nie decydował o tym, dla kogo będzie rzucał. Fot. Tony Quinn/SIPA USA/PressFocus
I tu doszliśmy do aspektu, który mnie w tej całej burzliwej historii najbardziej zastanawia, żeby nie powiedzieć –bulwersuje. Nie wnikam w merytoryczne powody zdarzenia – że Dallas musiałoby za chwilę zapłacić setki milionów dolarów za nowy kontrakt koszykarza, a chce oszczędzać; że w klubie miano już dosyć upominania koszykarza, który seryjnie łapał kontuzje, by bardziej dbał o swoją formę i sylwetkę, etc, itp. Zasadniczo bowiem nie mogę wprost uwierzyć, że za plecami i bez wiedzy dorosłego człowieka – popularnego, bogatego, z pełnią praw obywatelskich, o wyjątkowej pozycji w swoim środowisku, jednej z największych postaci współczesnego sportu – dwa kluby robią ordynarny deal, nie pytając o zdanie głównego bohatera całej transakcji! Rozumiecie?! Doncicia nikt nie zapytał, czy chce, czy może, co na to żona/dziewczyna/chłopak/dzieci, czy nie burzy to aby jego życiowych planów i aspiracji – nic! Doncić nie miał ani chwili, by się zastanowić, przemyśleć, wyrazić opinię, zgodzić się lub zaprotestować – nic! Jeden z największych sportowców naszych czasów był bezwolną marionetką w rękach jeszcze bogatszych rekinów biznesu, którzy przesuwają sobie sportowców niczym figury na szachownicy. Czyż to nie wygląda na niewolnictwo na miarę XXI wieku?
Ktoś powie, że to takie ot akademickie dywagacje prowincjusza, bo do wydawcy „Sportu” raczej nie zadzwoni właściciel, dajmy na to „New York Timesa”, że on chce tego Mister Fly – znaczy Muchę – a w zamian oddaje trzech swoich pismaków i dorzuca jeszcze bonus w postaci setki darmowych rocznych subskrypcji NYT dla jedynego sportowego dziennika w Polsce. I że skoro ktoś płaci Ci grube miliony, z automatu podpisujesz cyrograf, że ten ktoś w dowolnym momencie może cię wytransferować dokądkolwiek, bo widzi w tym lepszy biznes. I Doncić, podpisując wielomilionowy kontrakt, musiał o tym wiedzieć, więc niech nie płacze i nie udaje zdziwionego.
Okej, może i tak jest, a ja wyważam otwarte drzwi, a gdy mój syn Stanisław będzie kiedyś, daj Boże, bohaterem podobnej bezceremonialnej wymiany, będę piał z zachwytu i liczył miliony na koncie. Pozwolę sobie jednak pozostać nieufnym, tymczasem wierzę w Hollywood i czekam na nowego Olivera Stone’a i film, który wyjaśni mi prawdziwe kulisy „zamachu w Dallas 2025”.