Wstyd i zażenowanie
GKS Tychy przegrał czwarty mecz z rzędu, tym razem został rozstrzelany przez ostatni zespół tabeli.
- Nie jest dobrze - myśli trener Artur Skowronek. Fot. Lukasz Sobala/PressFocus
Gdy drużyna jedzie na mecz z ostatnim zespołem tabeli, a rywal w dodatku przegrał wcześniej na własnym boisku wszystkie mecze, tracąc nawet 7 goli w jednym spotkaniu - kibice mogą liczyć na zwycięstwo. Tak właśnie myśleli sympatycy GKS-u Tychy przed niedzielnym starciem Trójkolorowych ze Zniczem Pruszków. Nikt z nich pewnie w tym momencie nie brał pod uwagę faktu, że zespół Artura Skowronka przegrał poprzednie 3 mecze z rzędu.
O tym, że te porażki nie były dziełem przypadku, tyszanie przekonali się już w 103. sekundzie niedzielnego starcia. To wtedy bowiem Jakub Tecław, a następnie Julian Keiblinger, zbyt lekko główkowali we własnym polu karnym, a w dodatku Damian Kądzior nieco się zagapił przed szesnastką i to wystarczyło, żeby pruszkowianie pokazali, że choć zamykają tabelę, to też potrafią grać w piłkę. Paweł Moskwik uprzedził bowiem lidera gości i zagrał futbolówkę do Radosława Majewskiego, a 38-letni napastnik gospodarzy wolejem zza narożnika pola bramkowego otworzył wynik.
9-krotny reprezentant Polski był także bohaterem ostatnich sekund pierwszej połowy, bo w 45 minucie drugi raz w tym meczu sprawił, że Leon-Oumar Wechsel musiał wyjmować piłkę z siatki. Tym razem Rafał Makowski dopuścił do wrzutki Dominika Sokoła w pole bramkowe, a tam Majewski wyprzedził Keiblingera i z 4 metrów strzelił 5 gola w tym sezonie.
Wprawdzie w trakcie przerwy szkoleniowiec tyszan dokonał dwóch roszad, ale obraz gry się nie zmienił. To znaczy: GKS Tychy dalej rozgrywał piłkę, ale nie potrafił oddać celnego strzału. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tych słów, był strzał Marcela Błachewicza z 5 metrów w słupek w 48 minucie. Natomiast rywale byli do bólu skuteczni. Wystarczyło bowiem, że po dalekim wyrzucie piłki przez Oskara Koprowskiego ze swojej połowy, kiks zaliczył wprowadzony Kamil Głogowski, a Daniel Bąk wbiegł samotnie w pole karne i z zimną krwią wykorzystał sytuację oko w oko z bramkarzem.
Uwaga: pierwszy i jedyny celny strzał w Pruszkowie tyszanie oddali w 68 minucie, wtedy z dystansu uderzył Kądzior i Piotr Misztal musiał interweniować. Miał wprawdzie małe problemy ze złapaniem piłki, ale to nic w porównaniu z tym, co prezentowali obrońcy GKS-u Tychy pod własną bramką. Nieporadność i brak zdecydowania sprawiły, że w 82 minucie pruszkowianie strzelili czwartego gola. Nikt nie zablokował Bartłomieja Ciepieli składającego się do uderzania z 14. metra i nie powstrzymał Adriana Kazimierczaka, który odbitą przez bramkarza futbolówkę udem z 4. metra skierował do siatki.
20-letni wychowanek Znicza mógł (powinien) jeszcze raz wpisać się w tym meczu na listę strzelców, bo w ostatnich sekundach - po błędzie Keiblingera i zagraniu Ciepieli – miał przed sobą tylko bramkarza. Jednak spudłował, strzelając z 8. metra. Nie zmienia to jednak faktu, że za swoją postawę tyszanie zapłacili adekwatną cenę, a ich kibicom po takiej klęsce pozostał tylko wstyd i zażenowanie.
Jerzy Dusik
OCENA MECZU⭐ ⭐ ⭐
◼ Znicz Pruszków – GKS Tychy 4:0 (2:0)
1:0 – Majewski, 2 min2:0 – Majewski, 45 min
3:0 – Bąk, 52 min
4:0 – Kazimierczak, 82 min
ZNICZ: Misztal – Ochronczuk, Jach, Koprowski – Sokół, Plewka, Proczek (64. Ciepiela), Borecki (78. Kazimierczak), Moskwik (86. Konieczny) – Majewski (64. Mak), Bąk (78. Nadolski). Trener Peter STRUHAL.
GKS: Wechsel – Lipkowski, Tecław, Stefansson (46. Głogowski) – Keiblinger, Szpakowski (46. Machowski), Kalemba (74. Sanyang), Błachewicz – Kądzior, Wełniak (63. Stangret), Makowski (63. Rumin). Trener Artur SKOWRONEK.
Sędziował: Jacek Małyszek (Lublin). Widzów 1000.
Żółte kartki: Koprowski – Kalemba, Wełniak, Lipkowski.
