Wsi spokojna, wsi wesoła
Powrót do korzeni, cotygodniowy felieton Michała Listkiewicza
Jak zapewne Szanowni Czytelnicy zauważyli, jestem zakręcony na cytaty z literatury klasycznej, szczególnie polskiej. Bawię się nimi także w celach edukacyjnych w sytuacji, gdy lista lektur szkolnych ubożeje z każdym rokiem i każdą ministrą oświaty. Miałem w szkole szczęście do nauczycieli języków obcych i ojczystego, historii i ... wychowania fizycznego. Każdy z nich zaraził mnie pasją do swojego przedmiotu, dzięki czemu przeczytałem w życiu wiele książek, jako tako orientuję się w tematyce historycznej, mówię biegle w kilku językach obcych a przede wszystkim kocham sport, znam zapach szatni nawet jeśli były to tylko lig prowincjonalnych. Ależ to była frajda, gdy juniorowi RKS Marymont przekazano zużyte korki piłkarskie po idolu z zespołu seniorów, królu strzelców okręgówki. Buty mocno cuchnęły, ale metalowych wkrętów zazdrościli mi wszyscy w szkole i na podwórku, to obuwie nosiłem jak święte relikwie.
Wracając do literackich odniesień: dziś czas na mistrza mowy polskiej, Jana Kochanowskiego, jednego z najwybitniejszych poetów doby renesansu w Europie. Jego sławę można by porównać z tą, którą cieszy się dziś nad Wisłą Iga Świątek i Robert Lewandowski, oczywiście toutes proportions gardees. Jan z Czarnolasu po świetnych latach na królewskim dworze osiadł na mazowieckiej wsi, której walory chwalił w jednej z pieśni słowami „wsi spokojna, wsi wesoła”. Co to ma wspólnego ze współczesnością? Właśnie zakończyły się IV Ogólnopolskie Igrzyska Ludowych Zespołów Sportowych. Tak, LZS-y jeszcze istnieją, choć ich rola jest niestety znacznie mniejsza niż w czasach wyklinanej przez jajogłowych historyków i prokuratorów z IPN Polskiej Republiki Ludowej, potocznie pamiętanej jako PRL. Dziś te czasy nazywane są pogardliwie „komuną”, choć po 1956 roku nikt prawdziwego komunisty u nas nie widział, a Polskę nazywano najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym.
Sport polski był wtedy światową potęgą, medale z Igrzysk Olimpijskich i mistrzostw świata w wielu dyscyplinach przywoziliśmy do kraju workami, dziś zmieszczą się w butonierce marynarki. Mizerię polskiej lekkiej atletyki przeżyliśmy boleśnie przez miniony tydzień, co świetnie podsumowali moi młodsi koledzy na tych łamach. Sport wiejski był kiedyś kuźnią kadr narodowych nie tylko w podnoszeniu ciężarów, kolarstwie, biegach przełajowych, tenisie stołowym czy narciarstwie biegowym.Także wielu czołowych później piłkarzy zaczynało od małych klubów, rozgrywając mecze na łąkach i polanach. Jacek Krzynówek najlepszym tego przykładem; i chwała mu za to, że nigdy się swoich wiejskich korzeni, pastwisk w roli boisk, trenerów-samouków nie wyrzekł.
Za kilka dni pojadę na spotkanie z dziatwą szkolną do Stężycy na granicy Mazowsza i Lubelszczyzny. Proszę nie mylić ze Stężycą Kaszubską, gdzie do niedawna miejscowa Radunia dzielnie sobie radziła nawet w drugiej lidze i nadal fajnie szkoli młodzież. Zaproszenie na spotkanie z uczniami to zawsze wielka frajda, ale też wyzwanie. Młodych nie da się zbyć byle żartem czy wspomnieniem. Trzeba wiedzieć jak z dzieciakami rozmawiać, by ich nie zanudzić i zniechęcić. Nauczyłem się tego terminując u samego Kazimierza Górskiego, który jak mało kto umiał przekonać uczniów podstawówki, że oprócz uprawiania sportu trzeba się także dobrze uczyć historii, geografii, matematyki, języków. „Gdy już będziecie wielkimi sportowcami, to znajomość kultury, historii i języka kraju, w którym będziecie przebywać, bardzo się przyda a i matematyka do liczenia premii nie zaszkodzi” - perorował Pan Kazio. Współczesne Igrzyska LZS to dla wychowanego na internetowej papce kibica to istna egzotyka. Oto przykładowe dyscypliny z programu igrzysk: dojenie krowy, rzut podkową, slalom z taczką, toczenie balotów słomy. Dojenia próbowałem bywając na wakacjach u babci na wsi, skończyło się na oblaniu twarzy mlekiem i pustej konwi na mleko. Szacunek dla ludzi kultywujących tradycje, bez nich kultura narodowa umrze, a tego nie chcemy.
Nowa dyrektorka(dyrektorzyca?) Teatru Miejskiego w Gdyni Marta Miłoszewska ma rację, że dostęp do kultury powinien być wpisany w Kartę Praw Człowieka. A co ze sportem, który nie bez powodu nazywany jest kulturą fizyczną? Ograniczanie dostępu do obiektów sportowych - pisałem o tym przed tygodniem - to przykład ograniczania praw obywatelskich. Uzurpujący sobie prawa na wyłączność bycia kulturalnymi mieszkańcy eleganckich apartamentowców straszą sądami za zakłócanie im spokoju radosnym bieganiem dzieciaków pod oknami. Toć to jest przejaw braku empatii i kultury. W tle toczy się bitwa o dzieci między akademiami szkółkami, klubami sportowymi. Wyrywają sobie małolatów jak kiedyś ja z kolegami pomarańcze, towar wówczas deficytowy. Nałożyły się na siebie dwa niekorzystne trendy: spadek liczby urodzeń i niechęć młodych ludzi do uprawiania sportu. Za każdym trenującym dzieckiem idą pieniądze w postaci dofinansowania z ministerstwa, samorządu czy od sponsorów. Oby wróciły czasy, gdy o miejsce w sekcji sportowej ubiegały się tłumy. Dziś każdy kandydat to skarb, nic to, że jest otyłym misiaczkiem przywożonym wypasionym autem przez troskliwą mamusię. Nawet jeśli nigdy nie zostanie prawdziwym sportowcem, szybko zniechęci się i zrezygnuje, to korzyścią będzie ruch na świeżym powietrzu i szacunek dla wysiłku. Wolę mistrza podwórka w prawdziwej rywalizacji niż mistrza świata na Play Station w grze FIFA (jest już wersja 2026). Jak najbardziej naprawdę i z pełnym zaangażowaniem grali w piłkę nastolatkowie w akcji „Kibice Razem”. W przepięknym ośrodku COS w Spale rywalizowali bardzo młodzi fani klubów ekstraklasy. Wygrała Lechia Gdańsk przed Pogonią Szczecin i Arką Gdynia czyli powiał wiatr od morza. Z Górnego Śląska pojawiły się Ruch Chorzów i GKS Tychy, oby za rok przyjechali wszyscy z naszego regionu. Zabrakło wielkich Legii i Lecha, czyżby ich troska o kibica sprowadzała się do sprzedaży kiełbasek pod stadionem? Pomysł Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz PZPN jest godny uznania. Kibiców integruje nie tylko doping na trybunach, ale także wspólne przeżycia na boisku. Za udział dziewczynek i młodszych roczników są dodatkowe nagrody, zaproszono też wychowanków Domów Dziecka. Dla dwóch setek nastolatków była to przygoda, która zostanie im w pamięci na całe życie, jak mnie obozy sportowe i harcerskie, a nawet służba wojskowa. Dzięki tamtym przeżyciom jestem wciąż w dobrej formie, choć długa już droga za mną.
Na koniec coś na wesoło: we wspomnianej Stężycy pół wieku temu sędziowałem jeden z pierwszych meczów w życiu. Za szatnię robiła drewniana ławeczka pod dębem. Biegnąc za akcją zauważyłem typa na rowerze kradnącego moje odzienie i buty. Przerwałem mecz, zawodnicy obu drużyn ruszyli w pościg, mienie odzyskałem, do domu wróciłem ubrany. Takie to były kiedyś klimaty, do których nie tęsknię, ale wspominam z nostalgią.
Wielu piłkarzy, jak Jacek Krzynówek, karierę rozpoczynało w małych wiejskich klubach. Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus
