Sport

Wiosna pełna marzeń

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Gdy byłem dzieckiem, dotarcie polskiego zespołu do wiosennego etapu rozgrywek europejskich pucharów uznawane było za rzadkość, ewenement, wręcz objawienie, a każda drużyna, której się to udało – zapisywała się złotymi zgłoskami  w annałach naszego futbolu klubowego. Żeby to zmienić - trzeba było sprytnego hokus-pokus UEFA czyli chytrej reformy, która pozwoliła uwierzyć tym mniejszym, że są... więksi. Nie ma przypadku, że w rozgrywkach Pucharu dla Ubogich czyli Ligi Konferencji Europy dajemy sobie świetnie radę. Nie ma bowiem przypadku, że już trzeci rok z rzędu od jej inauguracji przedstawiciel naszej Ekstraklasy melduje się w fazie pucharowej. A tym razem zresztą nie tylko jeden.

Nie, nie jestem malkontentem, nie wybrzydzam, że ten puchar jest dla gorszych drużyn. Matką moich narzekań futbolowych jest przecież konstatacja, że UEFA ukradła polskim drużynom należne miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale to już... koniec mojego narzekania. Skoro jest jakiś puchar do zdobycia, nawet o charakterze czekoladopodobnym to nie należy wybrzydzać, ale próbować zdobyć. Będę więc trzymał kciuki za nasze drużyny, niech dojdą w Lidze Konferencji jak najdalej. Stawka jest o tyle w naszym zasięgu, że śmiem twierdzić, iż przy zbiegnięciu się dobrych wiatrów, wypracowaniu na najważniejszy moment niebiańskiej formy oraz furze szczęścia – polski klub drugi raz w dziejach może zameldować się nawet w finale europejskiego pucharu. Pierwszym, przypominam, był w 1970 roku Górnik Zabrze w nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów (komu to przeszkadzało), który w Wiedniu przegrał z Manchesterem City. Tak wiem, że Legia w następnej rundzie może trafić na Chelsea, a Jagiellonia - na Real Betis Sevillę, ale… mamy przecież wiosnę pełną marzeń!

Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że dziś na topie jest filozofia zajmowania się jedynie tylko tym, co tu i teraz. Dobrze więc: najbliżsi rywale nie sprawiają przecież, że szczęka nam opadnie z impetem nadwyrężającym zawiasy… Jasne, norweskie Molde rok temu trzasnęło Legię w kark – eliminując ją w 1/16 finału Ligi Konferencji w mocno przekonującym stylu (3:2 u siebie, 3:0 na Łazienkowskiej). Potem jednak Norwegowie mieli najsłabszy sezon od lat, co poskutkowało m.in. zmianą szkoleniowca. Z nowym trenerem jedyne jak dotąd mecze o stawkę to ciężki bój z Shamrock Rovers, które Molde zwycięsko zakończyło dopiero po karnych. Sorry, ale doprowadzenie do karnych z irlandzką drużyną klubową świadczy jedynie o słabości jego rywala. Dlatego Legia powinna być dobrej myśli.

Jagiellonia gra z kolei z klubem, który nie jest nawet najlepszy we własnym mieście. Cercle Brugge zajmuje obecnie w tabeli belgijskiej Pro League ledwie dwunaste miejsce, z kolei słynniejszy i mocniejszy Club Brugge jest wiceliderem. Gdybym jednak był kibicem Cercle nie przejmowałbym się zbytnio, że sąsiad jest większy. Wystarczyłoby mi, że mieszkam w jednym z najpiękniejszych miast w Europie. Jedno jest pewne: mistrz Polski zmierzy się z przeciwnikiem mocno nieprzewidywalnym, który niedawno potrafił w kwalifikacjach LK rozbić Wisłę Kraków aż 6:1, by potem zostać przez nią rozbitym 1:4. Cercle gra niby w mocniejszej lidze niż nasza, ale przecież Białystok marzy aż o obronie tytułu, a rywal jedynie o tym, żeby uchronić się przed degradacją. Czy przed meczami w Polsce piłkarze Cercle pójdą do Bazyliki Św. Krwi natchnąć się widokiem relikwii będącej podobno krwią Chrystusa, przywiezioną w XII wieku do Brugii z Ziemi Świętej przez flandryjskiego hrabiego? Mrożącego wzroku zakonnicy, która mi pokazywała tę właśnie relikwię, nie zapomnę nigdy.

Tak czy inaczej - przed dzisiejszymi meczami czujemy w powietrzu wiosenną, optymistyczną nutę. Wierzymy, że co najmniej jedna z naszych drużyn zamelduje się jednak w ćwierćfinale tego Pucharu dla Ubogich.