Wielkie nic
Rywale byli od nas lepsi. Ta porażka bardzo boli – przyznał Dawid Woch, środkowy Asseco Resovii.
Drugie miejsce w Pucharze CEV nikogo w Rzeszowie nie zadowoliło. Fot. cev.eu
PUCHAR CEV
Rzeszowianie nie obronili trofeum wywalczonego rok temu. Do finału awansowali bez problemu, z kompletem zwycięstw, ale w decydującej rozgrywce dwukrotnie przegrali z Ziraatem Bankasi Ankara. We własnej hali 2:3 i w Ankarze 1:3, choć wygrali pierwszego seta. Kluczowy okazał się jednak trzeci. Nasi zawodnicy odrobili w nim duże straty i doprowadzili do emocjonującej końcówki. Nawet w niej prowadzili, lecz to gospodarze po grze na przewagi cieszyli się ze zwycięstwa. - W trzecim secie daliśmy wszystko, co mieliśmy, i teraz bardzo szkoda. Nie ma co gdybać, bo jest już za późno, ale potem zjechaliśmy mentalnie. Szkoda piłek w trzecim secie, które mieliśmy w górze, a mogły dać nam przewagę. Skończyło się źle i jest nam bardzo przykro – tłumaczy Dawid Woch. – Zaczęliśmy spotkanie bardzo dobrze. Walczyliśmy mocno i graliśmy tak, jak wcześniej mówiliśmy sobie w szatni. W drugim i czwartym secie rywale złamali nas jednak zagrywką, a my nie byliśmy w stanie utrzymać nawet piłki po swojej stronie. Rywale zanotowali zdecydowanie za dużo asów. Punktem zwrotnym mógł być trzeci set. W końcówce popełniliśmy za dużo błędów. Jeden dobry serwis czy atak mógł zrobić różnicę. Niestety, rywale okazali się bardziej cierpliwi – dodał Gregor Ropret, rozgrywający ekipy z Podkarpacia.
O dużym znaczeniu trzeciego seta mówił też Klemen Cebulj. – Wygrana po takiej końcówce na pewno nakręciła miejscowych, bo przecież przegrywając tę partię, mieliby pod górkę. Szkoda straconej szansy. Później już po prostu nie zagraliśmy dobrze, nie było nas na boisku – ocenił słoweński przyjmujący.
Jednym z decydujących elementów, które zaważyły na wyniku, była zagrywka. Gospodarze bardzo mocno serwowali. Wielką klasę pokazał Matthew Anderson. Amerykanin w drugiej partii zaserwował pięć asów z rzędu! – Ta seria nas dobiła – przyznał Cebulj. W sumie Anderson zagrał siedem asów. Kolejne dołożyli Wouter Ter Maat (2) i Emre Savas (3). Rzeszowianie mieli tylko trzy asy, wszystkie wywalczył Karol Kłos, który uchodzi za jednego ze… słabiej zagrywających w rzeszowskiej ekipie. Stephen Boyer, Bartosz Bednorz, Klemen Cebulj i Jakub Bucki, czyli specjaliści od serwowania, tym razem nie mieli dnia. – Zagrywka nie była naszą mocną stroną. Mieliśmy duże problemy, żeby odpowiednio zbilansować grę w tym elemencie. Za mało z naszej strony było takich zagrywek, które sprawiłyby rywalom problemy w przyjęciu, a jak już sobie dograli piłkę do siatki, to trudno było ich zatrzymać. Na tym poziomie i w takim meczu, jak finał pucharu, trudno o wygraną, jeśli różnica w przyjęciu i zagrywce jest tak duża jak między nami a Ziraatem. Walczyliśmy, ale to było za mało – stwierdził Ropret.
Dla rzeszowian, którzy nie tak dawno szczycili się serią 17. kolejnych zwycięstw, końcówka sezonu okazała się fatalna. Przegrali bowiem nie tylko Puchar CEV, ale także w PlusLidze spisali się poniżej oczekiwań, bo w ćwierćfinale w dwóch spotkaniach nie dali rady Aluronowi CMC Warcie Zawiercie. Pozostała im tylko gra o 5. pozycję z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Jeśli i z tej konfrontacji nie wyjdą zwycięsko, będzie katastrofa, bo w przyszłym sezonie zabraknie ich w europejskich pucharach.
(mic)