Sport

Więcej niż mieliśmy prawo oczekiwać

Z DRUGIEJ STRONY - Mariusz Rajek

Są takie osoby, które się lubi i już; oraz takie, do których zapałać sympatią jest nieco trudniej. Do tych pierwszych z pewnością należy Jan Urban. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że nawet gdyby wyniki i gra naszej reprezentacji były równie złe jak za Michała Probierza, to ich odbiór byłby i tak lepszy, właśnie przez tę jakąś niewidzialną nić sympatii, która nie pozwalałaby już na starcie Urbana atakować, czy co gorsza - źle życzyć.

A jeszcze kilka miesięcy temu można było odnieść wrażenie, że część środowiska kibicowskiego, a nawet dziennikarskiego (!),nie tylko od kadry się odwróciła, ale zaczęła być przeciwko niej. To oczywiście nie tylko "zasługa" Probierza, ale otoczki wokół najważniejszej drużyny w kraju, która kisła od bardzo dawna, a początków należałoby się dopatrywać w czasach afery premiowej w Katarze za Czesława Michniewicza. A potem była jeszcze katastrofa z olewusem do kwadratu Fernando, czytaj Felipe Santosem....

Urban już teraz zrobił wiele, aby przywrócić do kadry właściwy stosunek. I to od samego początku na płaszczyźnie - w sporcie na końcu jednak fundamentalnej i najważniejszej, czyli wyniku. Przed wrześniowymi meczami chcieliśmy wygranej z Finlandią, nieważne w jakim stylu, o niczym więcej zdecydowana większość nie marzyła. On dorzucił jednak do tego jeszcze coś ekstra - remis z Holandią na jej terenie! Wynik, który zawsze budziłby uznanie, nawet w najlepszych dla naszego futbolu latach. W obecnych okolicznościach jawi się wręcz jako coś niesamowitego.

Urban zrobił w bardzo krótkim czasie więcej, niż ktokolwiek od niego oczekiwał. Zgarnął cztery punkty w meczach z Holandią i Finlandią, które z wielką dozą prawdopodobieństwa przyklepią nasz udział w barażach. Szanse na pierwsze miejsce zachowaliśmy, ale byłoby to utopijne obijanie się ze skrajności w skrajność. Dał tej drużynie nowe życie, tchnął w nią swojego ducha, a przecież miał tylko kilka jednostek treningowych. Nie wywracał wszystkiego do góry nogami, podszedł do sprawy mocno pragmatycznie, na zasadzie, że ewolucja będzie lepsza od rewolucji. Dał piłkarzom na boisku, a nam na stadionie i przed telewizorami coś bardzo cennego - nadzieję na to, że naprawdę może być lepiej, a reprezentacji Polski można z czystym sumieniem kibicować. Postawił przede wszystkim na sprawdzone nazwiska, ale nie przeszkodziło mu to w odkryciu Przemka Wiśniewskiego. Znalazł pomysł na Matty'ego Casha, choć wydawał się on dla reprezentacji stracony. Robert Lewandowski nie tylko wrócił, ale i strzelił niezwykle ważną bramką, a mógł dwie.

Michał Probierz próbował nieco ocieplić swój wizerunek, ale wychodziło mu to mniej niż więcej. Jan Urban niczego poprawiać nie musiał - on po prostu jest sigmą, jak to mówi młodzież, a dla starszych - swój chłop. Aż chciałoby się powiedzieć cytując dozorcę Anioła z "Alternatywy 4" - "dla kogo Jan, dla kogo Jasiek". Dla wszystkich to na razie jednak przede wszystkim kadra pana Jana, która w niezwykle szybkim czasie przemieniła się z nielubianej, wyszydzanej, niekiedy traktowanej z ostracyzmem w reprezentację, którą można pokochać. Na razie mocno ją polubiliśmy, wypełniony szczelnie Stadion Śląski świadczy o tym najlepiej. Jeśli w tak krótkim czasie Urbanowi udało się zrobić tak wiele, to na zbliżające się w październiku i listopadzie kolejne okienka reprezentacyjne możemy już zacierać ręce.