Wiara do końca
Wciąż istnieje szczęśliwy scenariusz mistrzowskiego finiszu dla Rakowa. Wystarczy z Widzewem uzyskać korzystniejszy wynik niż Lech z Piastem.
Mecz z Koroną niczego jeszcze nie przesądził. Fot. PAP
Fajnie, że daliśmy sobie szanse do ostatniej kolejki walczyć o mistrzostw Polski – wyznawał spokojnie po remisie z Koroną w Kielcach trener Marek Papszun. Szkoleniowiec Rakowa nie znał jeszcze wtedy wyniku dzień później występującego Lecha, najgroźniejszego konkurenta do złota, który wybierał się do Katowic po trzy punkty (ostatecznie również zremisował) i przy takiej zdobyczy praktycznie przesądzał na swoją korzyść losy mistrzostwa kraju.
Autokontrola?
Czy zatem opanowanie szkoleniowca Rakowa było autentyczne, czy jednak uspokojenie i beznamiętność były raczej skutkiem autokontroli, bo sytuacja jego podopiecznych nie jest już tak sielska, jak była jeszcze dwie kolejki wcześniej, gdy Raków liderował i miał wszystko w swoich nogach? Równowaga psychiczna jest jak najbardziej wskazana w każdej sytuacji, a zwłaszcza gdy się zarządza takim projektem, jak Raków. Niemniej potrzebne jest też realistyczne i pragmatyczne spojrzenie na rzeczywistość. A fakty są takie, że Kolejorz dzięki remisowi w Katowicach utrzymał punkt przewagi nad Medalikami. Oczywiście nie przesądza to jeszcze, że poznańska lokomotywa dotrze pierwsza do stacji „Mistrzostwo”, jednak wiele właśnie na to wskazuje. Także historia rywalizacji o krajowy prymat mówi, że bodaj tylko raz się zdarzyło, że zespół liderujący przed ostatnią kolejką nie został mistrzem kraju – w 1982 roku Śląsk na „kresce” oddał mistrzowską koronę Widzewowi.
Brakuje armat
Tak więc przeszłość, jak i teraźniejszość są zdecydowanie przeciwko Markowi Papszunowi i jego teamowi. I, by było jasne, nie jest niesprawiedliwe, że Lech jest przed Rakowem, skoro poznaniacy w ostatnich siedmiu meczach zdobyli 17 punktów na 21 możliwych, a ich rywale w tym newralgicznym momencie sezonu uzbierali tylko 11 „oczek”. Nadto Raków w dwóch ostatnich meczach oddał pięć celnych strzałów, strzelił dwa gole, tylko jedną bramkę zdobył z gry, a za te „wyczyny” zainkasował raptem punkt, przy czterech drużyny Nielsa Frederiksena. Przy takiej statystyce utrzymanie pozycji na czele tabeli nie mogło się udać. Trener Papszun wskazuje więc przyczynę zapaści w tak ważkim, rozstrzygającym momencie. A jest nią w głównej mierze strzelecka niemoc w meczu z Koroną, ale także we wcześniejszym meczu z Jagiellonią, gdzie równie zdecydowanie zabrakło armat. Na kieleckiej Exbud Arenie posiadanie piłki było na rzadkim poziomie 72 procent, a strzałów blisko 20! – Brakowało nam jakości wykończenia przez cały mecz. Oddaliśmy 19 strzałów z dobrych pozycji, ale – pomijając gola z rzutu karnego – nie strzeliliśmy bramki. To jest martwiące – zaznaczał trener Papszun. – W ostatniej fazie ataku byliśmy nerwowi. Nasze nogi, a przede wszystkim głowy nie były spokojne. W kilku sytuacjach powinniśmy zachować się lepiej, jeszcze dograć, nie dośrodkowywać, jeszcze wyjść na korzystniejszą pozycję. Czasem po prostu chcieliśmy za bardzo, ale jakość wykończenia stała na niskim poziomie – to wszystko wyszło z szybkiej analizy dokonanej przez trenera częstochowian.
Na przekór statystykom
Tak więc, brnąc na przekór statystykom i przeszłości, podkreślmy, że nic do końca nie zostało jeszcze przesądzone. Istnieje bowiem jak najbardziej realny, szczęśliwy scenariusz mistrzowskiego finiszu dla Rakowa. Wystarczy na pożegnanie sezonu z Widzewem zdobyć coś więcej niż Lech w potyczce z Piastem – konkretnie Medaliki będą mistrzami Polski, jeśli wygrają, a Kolejorz nie zwycięży; albo jeśli zremisują, przy równoczesnej porażce poznaniaków. Dlatego pod Jasną Górą słowa Marek Papszuna muszą budzić szczególną ufność i nadzieję: – Fajnie, że wszystko rozstrzyga się w ostatniej kolejce. Powalczymy w niej, bo wiara jest i będzie w nas do końca...
Zbigniew Cieńciała
