Sport

Wciskanie kitu

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Liga piłkarska to skomplikowany mechanizm. Wielu ludzi już dawno zorientowało się, że wygrywa się ją wprawdzie na boisku, ale bardzo wiele zależy również od tego, co dzieje się poza nim; chodzi o to, żeby ułatwiać tym, co poza boiskiem. Można łapać się różnych metod, są działania niedozwolone, twarde, ale i działania miękkie, które nie są zakazane.

***

Dobrze pamiętam pewną historię. Kiedyś opowiedział mi ją ówczesny prezes klubu, który sensacyjnie spisywał się w lidze i miał sięgnąć po mistrzostwo, zostawiając w pokonanym polu faworytów. I nagle dostał telefon od prezesa takiego faworyta. – Wy naprawdę chcecie zostać mistrzem? Po co wam to właściwie… To rodzi mnóstwo problemów – usłyszał w słuchawce miękki głos. Nie dał się zmiękczyć. Ostatecznie to jego klub zdobył mistrzostwo Polski.

Ta opowiastka to jedynie sympatyczny, mało znaczący epizod – nie irytuje mnie, raczej budzi uśmiech. Wzburza mnie jednak, kiedy czytam w internecie analizy dotyczące wyróżniających się piłkarzy ligowych ze słabszych drużyn, czyli tych z niższych miejsc w tabeli. Przykładem może być Mariusz Fornalczyk z Korony Kielce, który w ostatniej kolejce strzelił fantastyczną bramkę w meczu z Jagiellonią. Wiadomo, że to pożywka dla ludowych trubadurów piłkarskich; niektórzy ochrzcili już tego 22-latka uroczą ksywką „Fornaldo”. Chłopak, który uczył się futbolu w Polonii Bytom, rzeczywiście spisał się świetnie i choć jego przygoda z piłką nie jest jedynie usłana różami – „odpalili” go przecież bez litości w Pogoni Szczecin – można go obecnie uznać za bardzo ciekawego, ciągle perspektywicznego ligowego piłkarza.

W tym momencie pojawia się tradycyjny zaśpiew. Tacy piłkarze od razu na siłę są przymierzani do tych najbogatszych, teoretycznie najsilniejszych klubów. Wszystko sprowadza się do pieniędzy i możliwości wyciśnięcia jak najwięcej. Skąd jednak autorzy takich analiz wiedzą, że piłkarz chce zarabiać akurat w tej, określonej walucie i w tym określonym środowisku? Tak, tak – to właśnie jest najbardziej perfidne – sugestia, że tak będzie dla wszystkich najlepiej – dla piłkarza, bo dalej będzie się rozwijał, dla jego nowego klubu, bo ma zawodnika, który może mu coś dać, dla jego starego klubu, bo dostanie pieniądze. Tego rodzaju dezynwoltura mierzi mnie niepomiernie. Co bowiem z kibicami jego „starego klubu”, którzy – czytając takie słowa – czują się, jakby kibicowali... szklarni, w której dynia dorasta i potem można ją sprzedać na paszę?

***

Tego rodzaju analizy są o tyle perfidne, że ich autorzy z pewnych względów – czyżby byli jednocześnie kibicami, klubów, którym robią dobrze – wydają się forsować ten nowy porządek rzeczy. Próbuje się w nas zbudować narrację, że dla polskiego futbolu najlepiej byłoby, gdyby większość klubów z ekstraklasy pracowała na „wybrańców” , czyli kluby – nazwijmy je eksportowymi – z wielką rzeszą kibiców, sukcesami, dużymi stadionami. Owszem ci „słabsi” mają zaszczyt z nimi powalczyć, ale jeśli ta postawa będzie nadspodziewanie dobra – ich moralnym obowiązkiem będzie sprzedać wyróżniającego się chłopaka do Wielkiego Towarzystwa Ekstraklasy, bo przecież chodzi o jego dobro. Zaśpiew powtarzany wiele razy twardnieje i nawet ci, którzy początkowo burzyli się, słysząc podobne teorie, pewnego dnia budzą się z westchnieniem i mówią sobie z rezygnacją: „Widocznie tak musi być...”.

A gdzie tam!