Sport

Warto podawać rękę innym

Rozmowa z Janem Benigierem, trzykrotnym mistrzem Polski z Ruchem, wicemistrzem olimpijskim z Montrealu

Kilka dni temu minęła pięćdziesiąta rocznica zwycięstwa Ruchu w Chorzowie nad AS St. Etienne. Grał pan w tamtym meczu, strzelił zresztą gola. Była to wygrana w ćwierćfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, czyli – przypominając młodszym czytelnikom – na poziomie ośmiu najlepszych drużyn kontynentu. Co od tego czasu poszło nie tak? Dlaczego świat nam uciekł?

- Odpowiedź jest dla mnie prosta: pieniądze. My wcale nie jesteśmy gorsi od innych jeśli chodzi o talent, o budowę ciała. Przez 16 lat pracowałem w Śląskim Związku Piłki Nożnej jako szef szkolenia, jako koordynator całości. Zawsze zależało mi na sprowadzaniu do klubów zawodników niekoniecznie przez ludzi, których interesują pieniądze, czyli menedżerów. Jak wtedy, tak i teraz jestem zwolennikiem innej metody: twórzmy castingi, to naprawdę dobry sposób na wychwytywanie talentów. Na casting przychodzi młody chłopak, który nie ma stojącego za nim menedżera, który wykorzystuje kontakty i liczy tylko na pieniądze. Poza tym z własnego doświadczenia wiem, że taki chłopak zwyczajnie wstydzi się iść do klubu i powiedzieć, że chce grać w piłkę. Tak było choćby ze mną. Wiele jest takich dzieci. Kiedyś jako chłopiec z ciekawości poszedłem w Radomsku na stadion. Stałem pod wejściem. Taki zwyczaj był, że jak dorosły kupował w kasie bilet, to mógł chłopca wziąć na stadion ze sobą za darmo. No i mnie taki facet wziął. Potem, gdy zagrałem pierwszy mecz w klubie, przyszedł do mnie i pyta: „pamiętasz mnie?”. Ależ oczywiście, ja teraz zafunduję panu bilet” – odparłem i dałem mu wejściówkę. Ale się ucieszył! Nie chodziło mu wcale o ten bilet.

O to, że pan pamiętał.

- Tak jest! Chodziło o pamięć, o relacje. Sam nigdy do klubu bym nie poszedł. Nawet jak już byłem zawodnikiem, musiałem się wszystkiego uczyć. Przy okazji pierwszego meczu podszedł do mnie gospodarz i mówi: „Jasiu! Musimy wyrobić ci legitymację. Musisz iść do fotografa zrobić zdjęcie, każdy musi mieć kartotekę”. A brat mi mówi: „nigdzie nie chodź, bo będziesz notowany” (śmiech). No to nie poszedłem… W końcu z boiska mnie wzięli, wyrobili papiery. Stałem się zawodnikiem.

Przypominam też sobie jak potem było ze mną i z Ruchem. „Ty jesteś z Batorego?”- spytali mnie w klubie. „Nie” – odparłem. „To ty musisz mieć talent. Jeśli go nie masz, to nie będziesz u nas grał” – usłyszałem. Mnie się udało, ale nie wszyscy mieli to szczęście.

Czyli?

- Kiedy przychodzisz do klubu z chęcią gry, możesz nie dostać nawet możliwości zaprezentowania się. Inaczej jest na castingach. Liczy się wtedy tylko to, co w jego trakcie potrafisz pokazać… Tak szczerze mówiąc, to ja tak właśnie wygrałem na początku. Robiono wtedy casting dla niezrzeszonych piłkarzy z myślą o reprezentacji Łodzi. Chłopców z Widzewa, ŁKS-u, Startu już oczywiście znali, wszystko było przejrzane. Pomyśleli jednak, że w miasteczkach i wsiach jeszcze kogoś przydatnego znajdą. Pojechałem więc na casting do Łodzi. Było kilka boisk, przyjechało wielu chłopaków, wpuszczali nas więc po dwóch, po trzech. Zagrałem wtedy 7-8 minut. Bardzo chciałem się pokazać. Byłem pazerny, pokazałem drybling, strzeliłem dwie lub trzy bramki i… ściągnęli mnie z boiska. Nie mówili jak wypadłem, nie było żadnego komentarza, nie wiedziałem, czy przypadkiem mnie nie wyrzucili. Wracałem do Radomska ciężarówką z plandeką z kilkoma innymi chłopakami. Każdy opowiadał jak mu poszło, okazało się, że wszyscy grali dłużej niż ja. Było mi wstyd mówić w Radomsku jak wypadłem… Minęły dwa tygodnie i przyszło pismo: Benigier dostaje powołanie do reprezentacji Łodzi na obóz do Sieradza. Okazało się, że z Radomska jadę tylko ja. Wszyscy patrzyli na mnie jakby to ktoś załatwił, jakbym miał ojca w ministerstwie i on za tym stał! Ale ja wiedziałem przecież jak było.

Myślę więc, że prezesi mniejszych klubów, chcąc wzmocnić zespół, nie powinni jeździć po innych klubach i szukać tam piłkarzy. Przecież oni są już zagospodarowani, a ściągnięcie takiego kosztuje. Na castingach pojawiają się gotowi do dalszego szlifowania chłopcy, którzy nigdzie wcześniej nie byli, często zachwyceni, ale często mają to, co najważniejsze – talent!

Takie castingi warto więc robić i dziś?

- Ależ oczywiście, właśnie do tego zmierzam! Te castingi mają sens. Do mnie zgłaszało się kilku chłopaków, którzy chcieli grać w piłkę, ale nawet nie wiedzieli jak zacząć. Dodam, że na te castingi warto zapraszać również dawnych, dobrych piłkarzy, którzy mają spojrzenie, potrafią ten talent wychwycić. Każdy klub, bez względu na wielkość, ligę w której gra – ma takich ludzi. Oni poczują się wtedy potrzebni, docenieni. Kiedy usłyszą: „przyjedźcie tu i tu. Napijecie się kawki, popatrzycie, ocenicie, powiecie, którzy się nadają” – na pewno nie odmówią. Z takich castingów naprawdę wychodzą zawodnicy, którzy grają potem w ligowych klubach na różnych poziomach.

Dlatego chciałbym, żeby takie castingi były co jakiś czas organizowane. W ten sposób można przecież wychwytywać talenty, które nie przebiją się w żaden inny sposób. Pamiętajmy, chodzi o chłopców, którzy będą stać za stadionową bramą, tylko patrzyli i marzyli, bo nie ośmielą się powiedzieć, o co im chodzi. Taki będzie czekał aż go zawołają, dostrzegą, poproszą. A przecież nie zawsze dostrzegą… Nie twierdzę, że każdy z takich chłopaków jest materiałem na ligowego piłkarza, ale twierdzę, że nie stać nas na przepuszczanie talentów, które mogłyby zasilić nasz futbol właśnie w taki sposób.

Dodam jeszcze, że młodzi, często jeszcze niepełnoletni piłkarze powinni grać w podstawowych klubach niższych klas. Ale to już zupełnie inna historia.

Na pytanie zadane na początku odparł pan, że Europa ucieka Polsce głównie przez pieniądze.

- Tak. Bo pieniądze otwierają wszystkie drzwi. Na Zachodzie są oczywiście zdecydowanie większe niż u nas. Ale i u nas właściwie nazwisko już każdego chłopaka, który gra w reprezentacji do lat 15 albo do 16 – jest w notesach menedżerów, którzy przekonują go, by skorzystał akurat z ich usług, a motywem przewodnim ich działalności jest zarobek. Najbardziej dziwi mnie, że tacy menedżerowie mają na działalność licencję PZPN. Nie umiem tego zrozumieć, jak związek może wydawać licencję handlarzom. Bo to są handlarze i tyle! Nic więcej. Teraz wszędzie mają kontakty. Wypytują kogo trzeba, oferują ludzi ze swoich stajni… A jak pieniądze wchodzą w grę, to nie wiem, czy w tych warunkach decydują względy jedynie sportowe… Uważam, że w Polsce powinniśmy kończyć z tymi ludźmi, a ciągle tworzyć te castingi, o których rozmawialiśmy i dawać szansę ludziom, którzy nie dostaliby jej w inny sposób.

Chodzi o to, żeby nie było pośredników?

- Właśnie. Po co oni? Czy dzięki nim rozwija się polski futbol?

Rozmawiał Paweł Czado

Zawsze doradził

- Jan Benigier zawsze interesował się innymi. Kiedy byłem chłopcem trzydzieści lat temu, na osiedlu w Chorzowie często graliśmy w bal na placu. Jan Benigier występował wtedy w Ruchu po powrocie z kontraktu w Belgii. W kwadracie na placu było ustawionych osiem ławek i graliśmy z siedmioma kolegami każdy na każdego, każdy każdemu mógł bramkę strzelić. Benigier często tamtędy przechodził, kiedy graliśmy, przystawał, obserwował nas, doradzał. Bardzo mile to wspominam – mówi chorzowianin Tomasz Zocłoński.

pacz

Jan Benigier wyprowadzał ostatnio piłkarzy przed meczem Ruchu z Wisłą na Stadionie Śląskim. Za nim sędzia Szymon Marciniak. Fot. Marcin Bulanda / PressFocus


Jan Benigier

Ur. 18 lutego 1950 roku w Radomsku.

Kluby: Czarni Radomsko (do 1950), Hala Sportowa Łódź (1966), Start Łódź (1967-69), Zawisza Bydgoszcz (1970-72), Ruch Chorzów (1972-80), RFC Seraing (1980-82), Ruch Chorzów (1982-83), Polonia Bytom (1983-86)

Sukcesy: trzykrotny mistrz Polski z Ruchem (1974, 1975, 1979), Puchar Polski z Ruchem (1974), wicemistrz olimpijski (1976). 4 mecze w reprezentacji Polski (debiut przeciw Argentynie na Stadionie Śląskim w Chorzowie w 1976), mistrz Polski juniorów z Halą Sportową Łódź (1966). W ekstraklasie w barwach Ruchu - 229 ligowych meczów i 74 bramki.