Sport

Warszawa to nie Wersal

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Gdybym miał wybrać jedno jedyne, co udało się w okresie stalinizmu w Polsce, wybrałbym... urzędniczą nazwę „Turniej Tysiąca Drużyn”, pod którą wskrzeszono w 1951 roku rozgrywki krajowego pucharu jako przeciwwagę dla burżuazyjnego ligowego tworu. Nazwa jest adekwatna, a rozgrywki Pucharu Polski przynoszą nam niezmiennie mnóstwo emocji, wzruszeń i zaskakujących rozstrzygnięć. Co rok zdarza się przypadek, gdy mały powala dużego, a w jakichkolwiek innych rozgrywkach nie miałby nawet szans się z nim spotkać, nawet podając piłki.

Wszystko się zmienia – w tym roku rolę kopciuszka odgrywa… Ruch, który jako jedyny z czwórki półfinalistów obecnej edycji nie gra w ekstraklasie. W przeszłości sensacyjnych rozstrzygnięć nie brakowało, niektóre miejscowości, gdy ludzie słyszą ich nazwy, kojarzą się właśnie z Pucharem Polski.

Choćby Żagań. To piękna historia, choć bez szczęśliwego zakończenia. Pamiętacie występ Czarnych Żagań w 1965 roku? Skromny klub z okręgówki dotarł aż do finału, a mieszkańców malutkiego Żagania opanowała euforia. Miejscowy fryzjer golił ulubieńców za darmo (znalazłem nawet info, jak się nazywał: Arkadiusz Frątczak), krawiec z kolei za darmo ubierał. Chłopaki mieli furę szczęścia, bo trzy razy przeszli dalej po karnych, a raz po dogrywce, ale czy to zbrodnia mieć szczęście? Rywal w finale był za silny – Górnik z Pohlem, Szołtysikiem, Lentnerem, Kostką czy Florenskim nie dał im szans. Ta piękna opowieść nie ma godnego zakończenia, choć w nagrodę dzielni chłopcy z Żagania pojechali na obóz do NRD. Po pierwsze dlatego, że po sezonie ŁKS będący w gronie tych, którzy sensacyjnie odpadli z Czarnymi, na pniu kupił pięciu ludzi i zdekompletował zespół. Po drugie, dzielnym Czarnym należał się start w Pucharze Zdobywców Pucharów, bo Górnik tego samego roku zdobył mistrzostwo. Fatalnie zachował się jednak PZPN, który zdecydował, że Czarni są za mali, żeby reprezentować Polskę i… zgłosił Legię, która w półfinale odpadła z Górnikiem. UEFA słusznie wypięła się na ten myk, więc tamtej jesieni nie mieliśmy swojego reprezentanta w PEZP. Podobno w Żaganiu dało się słyszeć, że bano się wypuszczać Czarnych za granicę, bo z takiego meczu nikt do PRL-u już z piłkarzy by nie wrócił i byłaby siara… Tak czy inaczej, Żaganiowi pozostały piękne wspomnienia.

Takich miejscowości, które stawały się bohaterami całej Polski na kilka miesięcy z powodu przedzierania się przez kolejne fazy Pucharu Polski, było więcej. Zagorzali kibice z pewnością pamiętają pucharowe przygody takich klubów jak Baildon Katowice w 1968 roku, Odra Wrocław w 1973, rezerwy ROW-u Rybnik w 1975 (finalista), Orzeł Łódź w 1977 czy Jadowniczanka Jadowniki w 1985 – można tak wymieniać i wymieniać…

Na koniec jeszcze jedno. Stadion Narodowy w Warszawie to nie Wersal, a prezydent kraju wręczający trofeum zwycięskiej drużynie to nie Ludwik XIV. Dlatego uprzejmie dopominam się, aby resztę kraju traktowano równie poważnie jak stolicę i nie rozgrywano finału jedynie w Warszawie. Mamy przecież wiele pięknych stadionów będących ozdobami dumnych regionów z bogatą futbolową historią. Niech finał wędruje, choćby ustaloną niezmienną trasą i wizytuje kraj. Na przykład tak: Warszawa – Gdańsk – Poznań – Łódź – Wrocław – Chorzów – Kraków – Warszawa – Gdańsk itd… Czyż nie byłoby to sprawiedliwsze, niż jest obecnie?