Sport

Wańka-wstańka

Czy po meczu Legii z Molde jesteśmy bardziej pokrzepieni czy zdołowani? Sami nie wiemy.

Kiedy spotkamy Goncalo Feio, spytamy, ile zdrowia kosztował go ten mecz. Fot. PAP/EPA/Svein Ove Ekornesvag

LIGA KONFERENCJI

Początek spotkania był jak bokserski nokaut w pierwszej rundzie. Niestety, w roli nokautowanego Legia. Oddać jej jednak trzeba, że potem potrafiła wstać.

Raz, dwa, trzy

W pierwszej połowie widzieliśmy jedynie moldańską masakrę piłą mechaniczną. Najpierw bramkarz Legii Vladan Kovacević odbił przed siebie strzał Kristiana Eriksena, a bezlitośni gospodarze zrobili, co trzeba: celną dobitką popisał się Eirik Hestad. Piłkarze Legii byli jak dzieci we mgle, nerwy dawały znać o sobie: w 17 minucie fatalny błąd pod własną bramką popełnił obrońca Jan Ziółkowski. Nagle wyskoczył zza niego Eriksen, wyprzedził Kovacevicia i kopnął do pustej...

Molde, które przecież nawet nie rozpoczęło jeszcze sezonu ligowego, nabrało wiatru w żagle, ale nie zamierzało forsować tempa przy tym rezultacie, chytrze czekało na szansę. Legia ambitnie atakowała i – przyznać trzeba – potrafiła znaleźć się pod bramką rywala. Nic konkretnego z tego jednak nie wynikło.

Kolejny cios Norwegowie zadali tuż przed przerwą. Po rozegraniu piłki przez gospodarzy jak na Playstation, w sytuacji sam nam sam znalazł się Fredrik Gulbrandsen i dopełnił formalności. Sędzia czekał na decyzję VAR-u, czy przypadkiem nie było spalonego, ale decyzji już nie zmieniał. Gulbrandsen miał jeszcze okazję na czwartego gola w doliczonym czasie, ale ofiarnym wślizgiem zdołał powstrzymać go Steve Kapuadi. Do szatni piłkarze Legii schodzili jakby… wchodzili na szafot.

Bladość policzków minęła

Po przerwie początkowo obraz gry się nie zmieniał: Legia powstrzymywała Molde, jak potrafiła. Najpierw Kovacević wyłapał płaski strzał Eriksena, po chwili Ziółkowski najpierw zablokował piłkę dwa metry przed linią bramkową, a po chwili desperacko wybił z linii pola bramkowego.

Norwegowie trochę przysnęli, a Legia wykorzystała szansę: po godzinie gry lewą stroną przedarł się Claude Goncalves i Kacper Chodyna przytomnie wbił piłkę. Zaraz potem prawą stroną przedarł się Paweł Wszołek, a rezerwowy Luquinhas, który wszedł na boisko kilkadziesiąt sekund wcześniej, strzelił z bliska kontaktowego gola!

Trybuny ucichły, nadzieje warszawiaków zmartwychwstały. Legia atakowała ze zdwojoną siłą, trupia bladość policzków Goncalo Feio minęła. Były szanse na remis. Nie udało się, ale w Warszawie po takim meczu chyba nikt nie może narzekać...

Paweł Czado

CO NAM SIĘ PODOBAŁO

Fakt, że w drugiej połowie musieliśmy zmienić tytuł tej rubryczki. Wpierw, pod hasłem „co nam się nie podobało”, ciskaliśmy gromy, jednak odrodzenie w drugiej połowie Legii, a przede wszystkim  pojawienie się realnych szans na awans, które sobie potrafiła stworzyć po fatalnym początku, zrobiło na nas wrażenie. Na to stać jedynie nie byle jakie zespoły. Nie sztuką jest cmokać, kiedy wszystkie świetnie idzie. Sztuką jest podnieść się, kiedy nie idzie w ogóle. Legia się podniosła.

(pacz)

◼  Molde FK – Legia Warszawa 3:2 (3:0)

1:0 - Hestad (11), 2:0 - Eriksen (17), 3:0 - Gulbrandsen (43), 3:1 Chodyna (64.), 3:2 Luquinhas (67.)

Molde: Karlstrom – Linnes, Haugan, Jensen, Stenevik – Helstad (72 Ihler), Enggard, Breivik, Daehli, Eriksen – Gulbrandsen (83. Bjornbak). Trener Per-Mathias HOGMO.

Legia: Kovacević – Wszołek, Ziółkowski (61. Pankov), Kapuadi, Vinagre – Chodyna, Oyedele (61. Augustyniak), Goncalves (75. Pekhart), Kapustka (75. Elitim), Biczachczjan (66. Luquinhas) – Gual. Trener Goncalo FEIO.

Sędziował: Horatiu Mircea Fesnic (Rumunia). Widzów 4098. Żółte kartki: Stenevik – Ziółkowski, Luquinhas.