Sport

Walec z Częstochowy

LIGOWIEC - Bogdan Nather

Statystyki nie kłamią. Drużyna spod Jasnej Góry w dwunastu potyczkach na wyjeździe ani razu nie znalazła pogromcy, odnosząc osiem zwycięstw i czterokrotnie dzieląc się punktami z przeciwnikiem. Bilans bramkowy porażający: 17:5! Przed kolejnymi wizytami zespołu trenera Marka Papszuna w innych miastach ich gospodarze przed stadionem powinni umieścić znak ostrzegawczy: „UWAGA. Nadciąga walec z Częstochowy”.

To nic przyjemnego dostawać łomot od przeciwnika przed własną publicznością, a tego doświadczyli piłkarze Piasta. I nie pomogą tłumaczenia trenera Aleksandara Vukovicia, że „doznaliśmy wysokiej porażki po wyrównanym meczu. Przegraliśmy za wysoko, jak na przebieg gry”. A kogo to do licha obchodzi? Wynik poszedł w świat i nikt tego nie zmieni. Wiem natomiast, że gra na własnym stadionie z „Medalikami” jest jak spacer po polu minowym, nigdy nie wiesz, kiedy nastąpi eksplozja. I tylko zastanawiam się, czy ktoś (Lech, Jagiellonia) jest w stanie zatrzymać rozpędzony zespół Marka Papszuna w marszu po mistrzowską koronę?

Przed tygodniem kilka ciepłych słów skierowałem pod adresem trenera Korony Kielce, Jacka Zielińskiego. Nie dlatego, że jest moim rówieśnikiem, ale z powodu osiągnięć jego zespołu w rundzie wiosennej. Teraz wypada kontynuować peany na cześć doświadczonego szkoleniowca. Popularny „Zielu” w sześciu potyczkach zaksięgował 14 „oczek” i uciekł katu spod topora. Wprawdzie nie wypada chwalić dnia przed zachodem słońca, ale „Scyzoryki” mogą być już pewne utrzymania w elicie. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby los spłatał im okrutnego figla i rzucił w otchłań Betclic 1. Ligi.

Trzyma poziom Lech Poznań, który na własnym stadionie uporał się ze Stalą Mielec. To było szesnaste zwycięstwo drużyny Nielsa Frederiksena w bieżących rozgrywkach i żaden konkurent nie może się równać z „Kolejorzem” pod tym względem. Ale niejako w tle ostatniego meczu w Poznaniu zbierają się czarne chmury dla głową szkoleniowca mielczan, Janusza Niedźwiedzia. Jego zespół w czterech ostatnich kolejkach poniósł trzy porażki i „wyciągnął” remis w Gliwicach z Piastem. Jeżeli nie wygra w najbliższej kolejce z outsiderem ligowej tabeli, to może zobaczyć drzwi, czego mimo wszystko mu nie życzę.

W uszach piłkarzy Śląska Wrocław coraz głośniej brzmią nuty marszu żałobnego Chopina. Trener drużyny z Oporowskiej Ante Szimundża wierzy jednak w magię liczb, argumentując, że „skoro jest matematyczna możliwość, to jakimi bylibyśmy sportowcami, gdybyśmy nie wierzyli w utrzymanie?”. Jego prawo, bo to jego „cyrk i jego małpy”, pozwalam sobie jednak dyskretnie zauważyć, że wypadałoby posługiwać się logiką. Po pierwsze - konkurenci na specjalne życzenie wrocławian nie przegrają wszystkich meczów. Jest to niewykonalne, chociażby dlatego, że zagrają między sobą. Druga przeszkoda - „czerwoną latarnię” tabeli czekają jeszcze egzaminy dojrzałości w konfrontacji z takimi zespołami jak Lech, Raków, czy Jagiellonia. Owszem, na papierze Śląsk ma szansę pokonać tych przeciwników i zaksięgować potrzy punkty, ale zapytam przewrotnie: ja też teoretycznie mogę wygrać grube miliony w eurojackpota i mieć randkę z miss Ameryki, ale jakie mam na to szanse?