Sport

W Vojens już wygrywałem

Rozmowa z Bartoszem Zmarzlikiem, liderem klasyfikacji przejściowej GP

Bartosz Zmarzlik w sobotę wygrywał wszystko aż do finału. Fot. Marcin Karczewski/PressFocus

SPEEDWAY GRAND PRIX

Po tak świetnej rundzie zasadniczej, w której zdobył pan 15 punktów, chyba musi być niedosyt z „tylko” drugiego miejsca?

– Wydaje mi się, że w ciemno brałbym taki wynik przed turniejem. Było wiele zagadek przed zawodami, ale wszystko działało dobrze. W rundzie zasadniczej zarówno starty, jak i prędkość były bez zastrzeżeń. Finał to jest natomiast loteria z polami startowymi.

Czwarte pole na finał to był błąd?

– Zostałem trochę po starcie, ta odsypana nawierzchnia była bardzo daleko. Zanim się na nią dostałem i poradziłem sobie z dwójką rywali, minęło trochę czasu i nie udało się dogonić Brady'ego, mimo że byłem blisko. Co do wyboru pola podjąłem decyzję taką, jaką chciałem, nie zmieniłbym jej.

Znając pańskie ambicje, to pewnie denerwuje już pana, że Brady Kurtz wygrywa czwarty turniej z rzędu.

– Oczywiście, wolałbym wygrywać, każdy na to pracuje. Do tego chcę bardzo dużo radości przynosić polskim kibicom. Wygrałem 29 razy w Grand Prix, ale nadal jestem głodny kolejnych triumfów.

Świetna forma Kurtza pomaga również panu stawać się coraz lepszym?

– Czuję się bardzo dobrze w tym roku. Na pewno dużo lepiej niż przed rokiem czy dwa lata temu. Mam tu na myśli prędkość motocykla, podejście do zawodów, starty oraz inne elementy. U mnie wszystko jest w porządku, ale Brady jedzie bardzo dobry sezon i bez dwóch zdań trzeba mu pogratulować.

Jak pan ocenia przygotowanie toru na Stadionie Olimpijskim?

– Był dobry, na pewno było kilka fajnych wyścigów. Wlano chyba w niego jednak trochę za dużo wody, co też przyznawali inni zawodnicy. Pola startowe wyglądały bardzo specyficznie. Na drugim oraz trzecim stała woda, ponieważ nie było słońca i nie miały szans wysuszenia. Nie było wiadomo, czego się spodziewać na danym polu, podjeżdżając pod taśmę startową.

Jak mogą wyglądać ostatnie zawody w Vojens? W ostatnich sezonach nie mieliśmy tak ciekawej sytuacji przed ostatnim turniejem. Mimo pięciu tytułów mistrzowskich na koncie to chyba będą dla pana wielkie emocje?

– Adrenalina na pewno będzie inna niż przed pierwszym tytułem mistrza świata. Pewnie, że czekam na ten turniej, choć do każdych zawodów podchodzę tak samo. Na pewno będzie tam bardzo fajne ściganie. W Vojens już wygrywałem, więc myślę, że o wszystkim zadecyduje pozytywne myślenie i dyspozycja dnia.

Trzy punkty przewagi sprawiają, że drugie miejsce gwarantuje panu tytuł. To jest jakiś delikatny komfort?

– Na pewno lepiej mieć trzy punkty przewagi niż straty, więc to jest na pewno jakiś plus. Jedziemy tam walczyć o mistrza świata.

Utrzymać się tyle lat na szczycie jest chyba trudniej, niż było na niego wjechać?

– Zdecydowanie mogę to potwierdzić. Doświadczam tego, ale zarazem bardzo cieszę się z faktu, że wychodzę z tego zwycięsko. Po prostu jestem sobą, kocham to, dużo pracuję z teamem, jestem w tym cały czas i to chyba jest jakiś przepis na to, żeby było dobrze.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że stale rozwija się pan również poza torem.

– Miło to słyszeć, jeśli tak jest. Zawsze chciałem, żeby przekaz ode mnie był dobry i pozytywny. Staram się zawsze mówić prosto z serca, bez owijania w bawełnę. Jeśli coś wiem, to mówię, a jeśli nie, to wymądrzanie się nie ma sensu. Mimo wszystko wolę się ścigać niż przemawiać, choć jako sportowiec należy rozwijać się pod każdym względem.

Ile w tym wszystkim daje panu rodzina?

– Bardzo dużo. Podejście do pewnych rzeczy w momencie, gdy pojawiły się dzieci, na pewno się zmieniło. To daje olbrzymiego kopa. Bardzo mocno ich kocham i dziękuję, że są ze mną. Żona i rodzina są najważniejsze, potem żużel.

Rozmawiał i notował Mariusz Rajek