Sport

W ostrogach, ale boso

Bogdan Nather

W Pucharze Polski nigdy nie brakowało niespodzianek i pewnie nigdy nie będzie brakować. Teraz możemy się licytować, która z nich w minionej rundzie tych rozgrywek (1/16 finału) była największego kalibru, lecz nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ drużynom, które zostały wyrzucone za burtę takie rozważania pomogą tak, jak umarłemu kadzidło.

Wiem jedno, od tej pory będę trzymał kciuki za trzecioligową Sandecję Nowy Sącz, która w poprzedniej rundzie wyeliminowała występującą w ekstraklasie Cracovię, a teraz odesłała do narożnika „tylko” lidera Betclic 2. ligi, Pogoń Grodzisk Mazowiecki. Zwycięstwo było skromne (1:0), lecz trudno przecenić jego wartość. Nie dziwię się zatem euforii trenera „Sączersów” Łukasza Mierzejewskiego, który rozpływał się w zachwytach nad swoim zespołem. - Gratulacje dla drużyny za wynik, za walkę, za zostawienie zdrowia na boisku - powiedział 42-letni szkoleniowiec. - Było widać, że każdy zawodnik pracował na całej długości i szerokości boiska, zostawił serce i o to chodzi w piłce. Chciałem podkreślić, że nie był to łatwy mecz, szczególnie dla zawodników, którzy dłużej nie grali, bo dostali szansę w Pucharze ze względu na pauzę czterech zawodników. Nie jest to łatwe dla nich, jak mniej gra się w lidze, ale naprawdę udowodnili, że trzeba na nich stawiać, że jest rywalizacja, że potrafią pociągnąć drużynę w takim meczu.

Nie chcę być w skórze piłkarzy drużyny spod Warszawy, bo ich trener Marcin Sasal obiecywał solennie, że jego zespół „nie odpuści” Pucharu Polski. - Zmierzą się dwaj liderzy swoich lig - powiedział przed środową potyczką w Nowym Sączu szkoleniowiec Pogoni. - Na pewno gospodarze mają lekki handicap, bo grają u siebie. Czy będziemy faworytami? Nie mam pojęcia, mogę jedynie zapewnić, że jedziemy do Nowego Sącza po awans. Skoro wyeliminowaliśmy Lechię, to chcemy w Pucharze grać jak najdłużej. To dla nas przygoda, a nie rzemiosło, jakieś zło konieczne, czy pańszczyzna, którą trzeba odrobić.

Nie wiem, co powiedział w szatni swoim piłkarzom 54-letni szkoleniowiec, ale po końcowym gwizdku przypominał chmurę gradową. Miał prawo poczuć się jak facet, który oferował swoim podwładnym kosz oliwek, a oni pluli mu nimi w twarz. A może poprzestał na kilku „mocnych” słowach i puścił w niepamięć ten incydent.

Nie do śmiechu było trenerowi GKS-u Katowice Rafałowi Górakowi po porażce w Skierniewicach. Broń Boże, nie zamierzam pastwić się nad zespołem z Bukowej, ale przegrywając z trzecioligowcem najedli się tyle wstydu, że wystarczy im na pół roku. Nie wykluczam jednak, że znajdą sobie alibi (choćby czerwona kartka dla Oskara Repki w 40 minucie), by porażka spłynęła po nich jak po kaczce. Znam bowiem wielu sportowców, nie tylko piłkarzy, którzy uważają, że wszystko co jest napisane, a nie jest nekrologiem, jest reklamą. Czy aby na pewno?

I dwa słowa o Legii. Gol stracony przez nią w Legnicy obciąża konto Maximilliana Oyedele. Juliusz Letniowski przed zdobyciem  bramki odebrał mu piłkę jak dorosły odbiera dziecku lizaka. Po tej akcji nawet Jurand ze Spychowa dostrzegłby, że pomocnik Legii nie zasługuje jeszcze na ostrogi reprezentanta Polski.

Bogdan Nather

Trzecioligowa Sandecja Nowy Sącz na razie jest „czarnym koniem” w rozgrywkach Pucharu Polski. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus