Urban... et orbi
REMANENT - Jerzy Chromik
Felieton sam się napisze? A dlaczego by nie? Wystarczy oddać kadrę piłkarzy obunożnych Urbanowi, a potem zremisować na wyjeździe z Holandią i przekonująco pokonać Finlandię. Przy swoim stole. A potem, przerzucając z kąta w kąt przymiotniki, chwalić selekcjonera. Nie wszystkim jednak wypada.
Czwartek nie był łatwy od świtu. Czułem się tak, jakbym miał zadebiutować w roli selekcjonera w Rotterdamie. Ostatni raz było mi tak źle kilka lat temu, ale w nocy. Śniło mi się wtedy, że mam skomentować mecz ze Szpakowskim. Na godzinę przed Darek zakomunikował, że jedzie do domu, ale zapewnił, że dam sobie radę bez niego. Obudziłem się wymięty,
cały mokry i zmęczony...
Dziennikarz, nie tylko sportowy, zawsze ryzykuje, stawiając tezy, upierając się przy rozwiązaniach personalnych takich, a nie innych. A potem siedzi jak na rozżarzonych węglach, bo nie wie, czy potwierdzi się ta jego dalekowzroczność.
Kiedyś poleciałem do Sztokholmu na mecz reprezentacji Łazarka i miałem na stadionie Rasunda rozdwojenie jaźni. Dlaczego? Wcześniej miesiącami udowadniałem na łamach, że „Baryła”, choć rubaszny, to nie jest selekcjoner na miarę naszych oczekiwań. Podczas meczu kibicowałem naszym, ale z drugiej strony stracone gole potwierdzały tezy prasowe.
Dziś, po Chorzowie, dumnych jest znacznie więcej. Każdy klei się do Janka, młodsi koledzy biją brawa zaraz po jego wejściu na konferencję prasową, a przecież jeszcze całkiem niedawno co drugi z nich dzielił włos na czworo, dowodząc, że Urban jest „za miękki”. Co z tego, że mądry, jedyny sensowny. Skoro okularnik i do tego dowcipny.
Jest wtorek, przeglądam stare, bo już sprzed 48 godzin, tweety. Piszą teraz X, ale także Y i Z. Każdy ma coś od siebie do dodania, każdy chwali, każdy wiedział, że to właściwy trener na właściwym miejscu. Także prezes K. To dlaczego zwlekał z tą nominacją i odbijał się od ściany do ściany. Mam nie najgorszą pamięć, więc pozostały słowa zapewnień, że Skorża to jego pierwszy wybór, a i Brzęczek byłby niezły.
Pewnie dlatego zaraz po przeczytaniu wpisu króla disco polo przypomniał mi się stary, ale nie za czerstwy dowcip. Czas powstania? PRL. Wtedy większość Polaków paliła w piecach, a nie zioło, więc przed zimą gremialnie kupowano węgiel w składach opałowych. Po zakupie ktoś musiał to przywieźć pod okno piwnicy albo pod komórkę. A komórka to nie był smartfon, tylko drewniana szopa. Trzymano w niej zapasową papę do łatania dachów oraz właśnie węgiel kamienny. I to wtedy powszechnie szanowanym zawodem był wozak. Taki gość miał konia pociągowego, a nie na biegunach, i furmankę na oponach. Miał też długą listę oczekujących na węgiel, ale średnio już po tygodniu dowoził opał do gospodarstwa. Podjeżdżał pod bramę i krzyczał na całe gardło:
- Wongiel przywiezłem! Wongiel przywiezłem.
Raz, nie byłem przy tym, ale wierzę na słowo świadkowi epoki, urobiony po kopyta koń odwrócił łeb w stronę wozaka i przemówił ludzkim głosem:
- Tak, k..., ty przywiozłeś. I nawet się nie zmęczyłeś zanadto.
Opisana scena pasuje jak ulał do wpisu prezesa K.:
„Plan wykonany! Pewnie wygrywamy z Finami. Brawa dla zawodników i sztabu. Kibice ponieśli nas dzisiaj do zwycięstwa. W dwóch meczach zdobywamy cenne cztery punkty i wracamy do gry!”.
Prezes wraca? Do gry? Raczej jak zawsze do biesiadnego stołu. Razem z przypisującymi sobie nie swój sukces przypadkowymi woźnicami. Koń, widząc to, parsknie śmiechem.
On cztery punkty „przywiózł”, ale... konia z rzędem, kto to przewidział. Fot. JCH
