Sport

Trzeba mieć nadzieję

Rozmowa z Andrzejem Sypytkowskim, nowym selekcjonerem reprezentacji szosowców

Andrzej Sypytkowski wierzy, że będzie lepiej.

Jaki był dla pana 2024 rok?

– Niezwykle ciekawy. Trochę się zmieniło nie tylko na świecie, ale także w Polsce, mamy nowego prezesa w Polskim Związku Kolarskim, w którym na czele zarządu stanął mój kolega Marek Leśniewski. Mam nadzieję, że sobie poradzi. Co prawda znam Marka i wiem, że nie jest to człowiek „twardej ręki”, ale wierzę, że mając wokół siebie zaufanych ludzi, będzie umiał walczyć. To jego „miękkie serce” w sytuacji, w jakiej znajduje się polskie kolarstwo, może być jednak wartością dodatnią, bo właśnie tą swoją dyplomacją i umiejętnością słuchania będzie umiał to wszystko jakoś poskładać i poukładać. Do tego potrzebna będzie oczywiście pomoc Ministerstwa Sportu i Turystyki, więc tego wsparcia serdecznie mu życzę nie tylko na 2025 roku, ale na całą kadencję.

Co w tej chwili jest największym problemem dla związku?

– Kukułcze jajo, jakim jest tor kolarski Arena Pruszków. Z jednej strony to kopalnia talentów i fabryka medali, pod warunkiem, że wszystko funkcjonuje tak, jak należy. Ale nie funkcjonuje i tak naprawdę to jest równia pochyła, która topi naszą dyscyplinę.

Czy jest pan zwolennikiem teorii, że Arenę Pruszków trzeba zburzyć?

– Na pewno PZKol ma potworny dług, który zaczął się tworzyć, a wiem to, bo byłem wtedy członkiem zarządu, gdy jego prezesem był Wojciech Walkiewicz. Wtedy wpadliśmy na pomysł stworzenia takiego obiektu. Było to dobre, bo powstał jedyny kryty tor w kraju i jeden z ciekawszych w Europie. Znam tę historię od początku i zastanawiam się, dlaczego te nasze plany ze stworzenia znakomitej bazy rozjechały się przez następne lata i dzisiaj mamy „czarną dziurę”, która pochłania polskie kolarstwo. To nie funkcjonuje, a środowisko nie do końca to rozumie i nie podejmuje dobrych decyzji. Żeby to dokładnie omówić, trzeba byłoby długich narad, bo problem jest skomplikowany, ale to jest nasz dom – serce polskiego kolarstwa i trzeba się nim poważnie zająć.

Co pan sądzi o polskim kolarstwie na podstawie wyników z 2024 roku?

– No cóż. Nasze dwie wielkie gwiazdy, czyli Michał Kwiatkowski i Rafał Majka, nadal jeżdżą w światowym peletonie, ale ich role się zmieniły. Nie są już liderami, którzy w swoich grupach mają wygrywać, a jeżeli sięgają po zwycięstwa to „przy okazji”. Do tego dochodzi Stasiu Aniołkowski, którego prowadziłem przez jakiś czas. Wtedy zaczął się tak naprawdę rozwijać i na pewno ma potencjał. Jest w dobrej drużynie, ale – nie chcąc go absolutnie skreślać – uważam, że nie będzie w niej numerem jeden i nie będzie się liczyć w szpicy światowego peletonu, choć w 2024 roku na etapie Giro d'Italia finiszował jako drugi. Nie ma jednak pociągu, nikt mu nie pomaga, sam się musi przepychać... Dlatego nasze emocje podczas wielkich tourów są na pewno trochę inne. Gorsze jest jednak to, że ciężko znaleźć ich następcę, czyli zawodnika takiego kalibru. Mieliśmy jeszcze wielkie nadzieje związane z Maciejem Bodnarem, ale on już skończył karierę, a wśród dzisiejszej młodzieży trudno wskazać „lokomotywę” polskiego kolarstwa. Trudno, bo w Polsce nie ma wyścigów etapowych, nie ma drużyn i nasi zawodnicy nie mają się gdzie rozwijać. To jest błędne koło, bo nie ma systemu. Moim zdaniem, polskie kluby jeszcze radzą sobie z pracą do wieku juniora, czyli do czasu, w którym rodzice są w stanie utrzymać swoje dziecko, będąc jego głównym sponsorem. Jednak gdy kolarz powinien już być samodzielny, to brakuje wsparcia. Kiedyś była pierwsza klasa sportowa, mistrzowska krajowa i mistrzowska międzynarodowa, a wejście na ten pułap wiązało się ze stypendium. Pamiętam, że gdy miałem 18 lat, a moja mama nie miała żadnych szans, żeby mnie wesprzeć finansowo, to właśnie zdobycie pierwszej klasy sportowej otworzyło mi drogę do samowystarczalności. Od tego momentu do końca mojej kariery zawsze miałem już klasę sportową – później mistrzowską krajową i mistrzowską międzynarodową – więc mogłem się koncentrować na kolarstwie. Takich kolarzy jak ja było w tamtych latach 120-140 i tylu zawodników miało stypendia sportowe. Polskie kolarstwo było więc wielkie. Naprawdę wielkie, bo mogliśmy jak równy z równym walczyć z zawodowcami. A teraz, gdybyśmy policzyli, to mamy około 20 kolarzy etatowych. To żenada. Brakuje też nam w kraju imprez i sam mogę uderzyć się w pierś, bo wycofałem się z organizacji Wyścigu Szlakiem Walk Majora Hubala. Trochę mnie z tego powodu serce boli, bo mieliśmy już znaną i uznaną imprezę wysokiej kategorii. Cały czas walczyliśmy i nieźle się to wszystko rozwijało do 2019 roku. Później jednak przyszła pandemia, a po niej trudno było znaleźć sponsora, który wyłożyłby odpowiednie środki. Również władze lokalne przestały się tym interesować, bo nie było odpowiedniego rozgłosu w mediach i za mało było kibiców, żeby można się było wypromować. Przez swoje układy osobiste miałem przełożenie na Polsat, który pokazywał fragmenty naszego wyścigu, ale to było za mało. Kolarstwo poza Eurosportem, relacjonującym wielkie wyścigi, w których naszych kolarzy praktycznie nie ma, nie jest pokazywane. Poza Tour de Pologne i może jeszcze Wyścigiem Solidarności i Olimpijczyków polscy kibice nie widzą więc polskich kolarzy.

Jaki będzie rok 2025 dla polskiego kolarstwa?

– Podsumowaliśmy rok 2024, w którym trudno było znaleźć pozytywy, poza tym, że zmieniły się władze i to otwiera przed nami szansę nowego działania. Na jego efekty trzeba jednak będzie poczekać. Możemy więc tylko mieć nadzieję, że coś się dobrego wydarzy, ale nie można skreślać przyszłości. Mam nadzieję, że pokaże się nam grupa kolarzy, na których jako selekcjoner reprezentacji polskich szosowców będę mógł budować fundamenty. Pełniąc swoją nową funkcję, postaram się wykorzystać „stare znajomości” z czasów swoich startów w zawodowym peletonie i z lat dyrektorowania grupie, z którą w Giro d'Italia przecieraliśmy polskim drużynom szlaki w największych światowych tourach. Na pewno będę się więc musiał bardzo zaangażować i przyglądnąć młodym, perspektywicznym kolarzom. W Polsce mamy trzy zawodowe, dobrze zorganizowane drużyny i kilku kolarzy w najlepszych ekipach zagranicznych. To jest bardzo mało. Za mało, żeby tryskać optymizmem, ale witając 2025 rok można, a nawet trzeba mieć nadzieję, że będzie lepiej.

Co głównie wpłynęło na to, że tak pan sądzi?

– Atmosfera Ogólnopolskiej Wigilii Kolarskiej w Wiśle. Widziałem, jak ludzie wychowani na kolarstwie nadal żyją tym sportem. Podziwiam energię Bogdana Szczygła, który to wszystko zorganizował i planuje kolejną edycję Kryterium Asów w 2025 roku. Znam go już ponad 40 lat, bo poznaliśmy się jako 20-latkowie i od tamtej pory przyjaźnimy się, spotykamy i wspieramy. Gdy robiłem swoje wyścigi, on przyjeżdżał do mnie. A teraz, gdy już jestem trochę wypalony, to on jako wiceprezes Śląskiego Związku Kolarskiego i Prezes Fundacji Gwardia złapał wiatr w żagle. Może napędza go to, że dopiero co wziął ślub, więc ma na energię pana młodego (śmiech). Ale on to miał już także wcześniej. Gdy mi kilka lat temu zaczął opowiadać, że chce odrodzić Kryterium Asów, to pomyślałem sobie: „O czym ty gadasz? Przecież to niemożliwe!”, bo wiem, co to znaczy organizacja dużego wyścigu. A jednak, jak w „Mission: Impossible”, on „kręci” następne odcinki. Takich Szczygłów na ten 2025 rok możemy więc życzyć każdemu wojewódzkiemu związkowi, bo to, co robi, integruje nasze środowisko. To jest i piękne, i potrzebne. Gdy w Wiśle, gdzie na kolarską Wigilię przyjechała prawie setka ludzi, rozmawiałem z moimi kolegami z peletonu, to słyszałem, widziałem i czułem, że wyścigi, finisze, walka na etapie ciągle w nas siedzi. To nas ukształtowało. Zbudowało nasz charakter i dlatego mimo wszystkich przeciwności nadal jesteśmy w sercach kolarzami i chcemy jak najlepiej dla naszej dyscypliny.

Rozmawiał Jerzy Dusik

ANDRZEJ SYPYTKOWSKI

ur. 14 października 1963 r. w miejscowości Korsze na Mazurach

Kolarz LZS-u Agrokompleks Kętrzyn, Zjednoczenia Olsztyn, Gwardii Katowice i Krupińskiego Suszec; od 1994 zawodowiec w grupach Kelme, Rotan Spiessens i Mróz.

Największe sukcesy: srebrny medal igrzysk olimpijskich (Seul, 1988) i wicemistrzostwo świata (Chambery, 1989) w wyścigu drużynowym na 100 km (razem z Joachimem Halupczokiem, Zenonem Jaskułą i Markiem Leśniewskim). 

Cztery razy wystartował w mistrzostwach wśród amatorów oraz trzykrotnie w kategorii zawodowców. Zdobył 13 medali mistrzostw Polski, w tym złoty w wyścigu ze startu wspólnego w 1995 roku.

Karierę zakończył w 1999 roku, a od 2000 roku był dyrektorem polskiej zawodowej grupy kolarskiej z Polkowic. Pełnił też funkcję dyrektora Wyścigu Szlakiem Walk Majora Hubala. 11 grudnia 2024 roku zarząd PZKol Związku Kolarskiego powierzył mu funkcję selekcjonera reprezentacji szosowców.