Takie niewinne podanie
W pierwszym od 20 października przegranym meczu tyszan zabrakło odpowiednich roszad w składzie.
Po raz piąty wiosną na listę strzelców wpisał się Natan Dzięgielewski (z prawej). Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
GKS TYCHY
Doskonała seria GKS-u Tychy dobiegła końca. Po 10 meczach bez porażki i 6 ostatnich wygranych spotkaniach zespół Artura Skowronka został pokonany przez Bruk-Bet, dla którego było to dopiero pierwsze ligowe zwycięstwo w tym roku.
Można oczywiście winę za porażkę próbować zrzucić na aurę, bo w Niecieczy zaatakowała zima, ale to byłoby mydlenie oczu. Przecież to gospodarze przygotowywali się do rundy wiosennej w cieplarnianych warunkach, przebywając w styczniu i lutym łącznie 21 dni na dwóch zgrupowaniach w Turcji. Więc chłód i śnieg dla nich powinien być większą przeszkodą niż dla tyszan pracujących przez ten czas w polskim klimacie.
A skoro ten argument odrzucimy, to czas na piłkarskie aspekty, wśród których na pierwszy plan wysunęła się koncentracja. Już w 1 minucie drużyna Marcina Brosza ruszyła do ataku i zdobyła bramkę. Ta akcja, zakończona golem w 51 sekundzie, zaczęła się od niewinnie wyglądającego podania Marcina Szpakowskiego do Marcela Błachewicza, który próbował się włączyć do akcji ofensywnej. Może przemawiała za piłkarzami z Tychów nadmierna pewność siebie spowodowana ostatnią znakomitą passą i kiepskim tegorocznym bilansem rywali, ale niezależnie od powodu podanie zakończyło się stratą na środku boiska. Przeciwnicy wykorzystali lukę pozostawioną na lewej stronie boiska i nim Marko Dijakovic zdołał załatać dziurę, nastąpiło dośrodkowanie w pole bramkowe, gdzie Nemanja Nedić i Marcel Łubik zostali przechytrzeni przez napastnika miejscowych.
Piąty gol
- Nie ułożył się nam ten mecz od początku – stwierdził na konferencji prasowej trener tyszan. - W 1 minucie padł gol, który niczego nie zniszczył w naszym myśleniu o tym, jak chcemy zagrać w tym spotkaniu. Uważam, że pomimo złych warunków, pomimo dużej presji Bruk-Betu, staraliśmy się być sobą, czyli grać odważnie i otwierać przestrzeń za linią obrony przeciwnika. Kilka takich momentów mieliśmy, m.in. w 3 minucie, kiedy mogliśmy odpowiedzieć golem na 1:1, bo wykreowaliśmy stuprocentową sytuację. I tak ten mecz w wielu momentach wyglądał.
Na potwierdzenie tych słów trenera możemy dodać, że Natan Dzięgielewski w 31 minucie gry strzelił wyrównującego gola. Z drugiej strony trzeba też podkreślić, że w statystykach pierwszej połowy wyraźnie widać przewagę gospodarzy. To oni bowiem w tym okresie mieli 54 procent posiadania piłki i oddali osiem strzałów, a tyszanie trzy. Także w drugiej połowie przeważali i końcowy bilans - 56-procentowe posiadanie piłki oraz 18 oddanych strzałów przy ośmiu uderzeniach tyszan - świadczy o tym, że Termalica zasłużyła na trzy punkty.
Ta perspektywa boli
- Bruk-Bet sporo był przy piłce i jakość drużyny z Niecieczy została pokazana – dodał szkoleniowiec GKS-u Tychy. - My natomiast nie zagraliśmy tak równo, żeby przynajmniej w momentach bramkowych wyglądać lepiej. Ta perspektywa boli, ale piłkarze walczyli do końca, żeby przynajmniej zdobyć punkt. W doliczonym czasie wykreowali sytuację, której nie wykorzystaliśmy. Została przerwana piękna seria i to boli, ale nic jeszcze się nie skończyło w tym sezonie i dalej walczymy o coś dużego w tym roku.
Różnica w meczu w Niecieczy była widoczna też w jakości zmian. Marcin Brosz już w przerwie zareagował pierwszy raz, a następne roszady wykonał w 62 i 74 minucie. W dodatku piłkarze, którzy weszli z ławki na murawę, dali Bruk-Betowi jakość. Nie można natomiast tego samego powiedzieć o Maksymilianie Stangrecie, który w 67 minucie zastąpił Bartosza Śpiączkę, a już na pewno nie o Rafale Makowskim, który grał od 72 minuty. Konsekwencją lepszej jakości wprowadzonych zawodników był gol niecieczan w drugiej połowie.
Potrójna zmiana
Artur Skowronek odpowiedział dopiero w 86 minucie potrójną zmianą i piłkarze, którzy weszli na boisko, w ostatniej akcji meczu wypracowali sytuację, która mogła doprowadzić do wyrównania. Jakub Budnicki włączył się do ataku prawą stroną i dograł do Tobiasza Kubika, który stojąc sam i mając dużo miejsca oraz czasu na złożenie się do strzału, huknął z woleja z 10 metra tuż obok słupka. Jest więc jeszcze trochę do poprawy.
Jerzy Dusik