Taka piękna liga (dla powracających)
Kamil Piątkowski, Kacper Urbański, Kamil Jóźwiak – każdy z nich ma za sobą (świeżą bądź już nieco przykurzoną...) przygodę z reprezentacją. Szlak do niej będzie teraz wiódł ich przez polskie drogi (ligowe).
Kacper Urbański (z lewej) na razie „odbił się” od Serie A. Czy teraz z ekstraklasy zdoła się jeszcze odbić w górę, do którejś z topowych lig? Fot. Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik / PressFocus
WYDARZENIE KOLEJKI
Yannick Agnero – tak nazywa się piłkarz do tej pory zapewne nieco anonimowy dla sporej grupy kibiców ekstraklasy, za którego Lech Poznań zdecydował się wyłożyć 2,3 mln euro, bijąc swój transferowy rekord w kategorii „wydatki”. Jego piątkowy debiut w ekstraklasie odnotowano więc w każdym liczącym się sportowym tytule/wydawnictwie/serwisie. W cieniu tego „wydarzenia” pozostały weekendowe re-debiuty wymienionych na wstępie reprezentantów Polski, wracających do rodzimej ligi po krótszych bądź dłuższych próbach podbicia zagranicznych boisk. Pozostały niesłusznie, spoglądając choćby tylko na wartość tychże graczy na branżowym portalu „transfermarkt”. Kacper Urbański (Legia) – 6 mln euro; Kamil Piątkowski (Legia) – 4,5 mln euro; Kamil Jóźwiak (Jagiellonia) – 1,2 mln euro. Ta ostatnia suma może już wielkiego wrażenia nie robi, ale... i tak przewyższa „wycenę” wspomnianego Agnero – 1 mln euro.
Żadnych kompleksów!
- Ekstraklasa jest bardzo wysoko w hierarchii (...). To naprawdę fajna sprawa, nie ma co mieć kompleksów – mówił mediom w niedzielę wspomniany Piątkowski. Za sprawą Red Bulla (tego z Salzburga) oczekiwanych skrzydeł nie dostał, ale w swym pierwszym po ponad czterech latach występie w polskiej ekstraklasie zostawił całkiem pozytywne wrażenie. Może dlatego, że miał nieco więcej czasu na wspólne z kolegami treningi; a może dlatego, że nieco mniej skomplikowane są zadania obrońcy niż oczekiwania stawiane zawodnikom ofensywnym.
A była Champions League...
Prócz Piątkowskiego, w ekipie z Łazienkowskiej – choć w zdecydowanie mniejszym wymiarze czasowym – zadebiutował też Urbański. Jego w Polsce nie było jeszcze o kilka miesięcy dłużej; wyjeżdżał wszakże jeszcze bez dowodu osobistego i prawa jazdy, jako nastolatek. Miał we Włoszech (i w „dorosłej” reprezentacji) moment, gdy złapał Pana Boga za nogi, ale... nie zdołał się ich przytrzymać na dłużej. - Za wcześnie pewnie zrobiliśmy z Urbańskiego większego piłkarza niż jest w rzeczywistości. Młody piłkarz zwykle musi zaliczyć „dół” - mówił Marek Koźmiński, gdy z championsleaguowej Bologny zawodnik wypożyczany był do walczącej (nieskutecznie) o utrzymanie w Serie A Monzy, w której i tak stracił miejsce w jedenastce. Czy odbuduje się w Legii? Z dziesięciominutowego występu trudno wywodzić głębsze wnioski. Fakt jednak, że w meczu z Radomiakiem w każdym z trafień legijnych udział mieli środkowi pomocnicy, z którymi musi rywalizować o miejsce w składzie, zapowiada „ciężary” dla Urbańskiego. Nie mówiąc już o tym – bo plotkować nieładnie... - że Edward Iordanescu wychowanka Lechii nie pokochał od pierwszego wejrzenia. „Bo on jakiś wątły taki” - miał pomyśleć Rumun.
Jeden trening, jeden rozruch
Urbański nie oszołomił. Podobnie jak Kamil Jóźwiak w Gliwicach, ale w koszulce „Jagi”. Jego nie widzieliśmy na boiskach ekstraklasy przez ponad pięć lat. W sobotę zobaczyliśmy po... ledwie jednym treningu i jednym rozruchu w barwach białostoczan. - Trochę czasu na okres adaptacyjny potrzebuje – tłumaczył po końcowym gwizdku Adrian Siemieniec, który w piłkarskie wskrzeszenie chłopaka (pardon, to już 27-letni mężczyzna...) wierzy. My też byśmy tego chcieli: w ekstraklasę i jej wartość wierzymy - jak Piątkowski. To piękna liga (również dla powracających)...
Dariusz Leśnikowski
