Sport

Tajfun znad morza

KOMENTARZ „SPORTU” - Bogdan Nather

Kiedy na początku grudnia ubiegłego roku trener Dawid Szwarga przejmował stery Arki od Tomasza Grzegorczyka, nie brakowało głosów, że tą roszadą właściciele klubu strzelili sobie w kolano. Nie da się bowiem ukryć, że pod wodzą następcy Wojciecha Łobodzińskiego drużyna z Trójmiasta spisywała się znakomicie.

34-letni wówczas Szwarga na pewno wiele ryzykował, bo w przypadku niepowodzenia misji wprowadzenia Żółto-niebieskich do ekstraklasy, na jego głowę posypałyby się gromy. Ba, bez dwóch zdań zostałby kozłem ofiarnym i zapewne domagano by się jego głowy. Młody i ambitny szkoleniowiec, który do tej pory pracował w cieniu Marka Papszuna (którego potem zastąpił w Rakowie, ale ze średnim skutkiem) uznał jednak, że ryzyko chociaż duże, jest... opłacalne. Zgodnie z przysłowiem, że kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije.

Dawid Szwarga nie potraktował oferty z Gdyni tak, jakby mu podawano granat z wyciągniętą zawleczką. Nie zmartwił się również stratą najlepszego snajpera, Karola Czubaka, tylko zakasał rękawy i wziął się ostro do pracy. Owoce zebrał już wczoraj, pieczętując awans do ekstraklasy na trzy kolejki przed zakończeniem rozgrywek. Arka wróciła do elity po pięciu latach rozłąki, a ja nie mam wątpliwości, że bardziej od Dawida Szwargi cieszy się jego tata, Mirosław.