Sport

Szybkie gole wicelidera

Wygraliśmy trzeci mecz z rzędu, podreperowaliśmy konto bramkowe i to jest bardzo dobry prognostyk – cieszył się trener Marek Papszun po zwycięstwie z Lechią.

Lechia znów została skrzywdzona przez sędziów? Fot. PAP / Waldemar Deska

RAKÓW CZĘSTOCHOWA

Mistrzowie Polski sprzed dwóch lat potrzebowali nieco czasu, by zaadaptować się do wiosennych porządków w ekstraklasie. „Medaliki” weszły więc w nowy rok od bezbramkowego remisu z Cracovią i porażki z GKS-em Katowice. Częstochowę natychmiast zalała fala krytyki, że Raków jest źle przygotowany. W powodzi połajanek i przytyków, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, znalazł się też naturalnie trener Marek Papszun.

Oczekiwane zwycięstwa

Tymczasem doświadczony szkoleniowiec doskonale wiedział, co robi i nie dał się „wkręcić” mediom. W następnych tygodniach przyszły już oczekiwane zwycięstwa. Z Lechem w Poznaniu, przed własną publicznością z Górnikiem Zabrze i w poniedziałek na zakończenie 23. kolejki z Lechią Gdańsk 3:1. Dla częstochowian, którzy w dwóch pierwszych tegorocznych spotkaniach zdobyli tylko punkt, było to trzecie kolejne zwycięstwo, a dla trenera Marka Papszuna, który prowadził Raków przeciwko Lechii po raz 10. w ekstraklasie, był to triumf przy dwóch wygranych gdańszczan. Powoli odbudowywana jest mocno skruszona jesienią twierdza przy Limanowskiego, a 10 punktów w pięciu meczach – co jest piątym wynikiem rundy w ekstraklasie – robi wrażenie. – Bardzo nam zależało na tym zwycięstwie. Szczególnie że graliśmy przed własną publicznością. Wygraliśmy trzeci mecz z rzędu, podreperowaliśmy konto bramkowe i to jest bardzo dobry prognostyk. Był to jednak mecz dość szczególny, bo w tym sezonie nie udało się nam jeszcze tak szybko zdobyć dwóch bramek i potem odpowiednio zarządzać meczem. Oczywiście wiem, że popełniliśmy parę błędów i po jednym z nich straciliśmy bramkę – przyznał trener częstochowian.

Głupio stracone bramki

Trener Lechii John Carver przyjechał do Częstochowy mocno osłabiony przeziębieniem. Zaraz po przybyciu na obiekt Rakowa w pierwszej kolejności sięgnął po lekarstwa. Być może stan zdrowia szkoleniowca udzielił się jego podopiecznym, bo – zwłaszcza defensywny kwartet – od pierwszego gwizdka Marka Szczerbowicza byli otępiali, apatyczni, nieskoncentrowani, wręcz osowiali, co generowało wykorzystane z zimną krwią przez wiceliderów ekstraklasy błędy. – Rekordowo szybka żółta kartka, w 15 czy 20 sekundzie, miała wpływ na przebieg meczu. Potem rzut wolny i gol po naszych błędach. Zbyt szybko straciliśmy bramkę i nasze zadanie stało się jeszcze trudniejsze do wykonania, niż zakładaliśmy. W sumie straciliśmy trzy bramki, których nie powinniśmy stracić – stwierdził angielski szkoleniowiec.

Zbigniew Cieńciała

Uwaga – kontrowersja!

W 83 minucie Zoran Arsenić potraktował łokciem w polu karnym Tomasa Bobczka. Wydawało się, że to był faul i przegrywający w tym momencie 1:3 gdańszczanie doczekają się rzutu karnego. Po dłuższej wymianie zdań przez słuchawki sędzia Marek Szczerbowicz został wezwany do monitora, obejrzał sytuację i uznał, że nie było przewinienia. W telewizji było jednak słychać, że sędziowie VAR, Paweł Pskit i Marcin Boniek, wręcz namawiali olsztyńskiego arbitra, żeby podyktował jedenastkę, ale ten tego nie zrobił. – Rzadko widziałem w swojej karierze sytuację, że ktoś z wozu woła arbitra, a on i tak podtrzymuje swoją decyzję – komentował zdziwiony trener Lechii John Carver. – To się zdarza coraz częściej, by po interwencji VAR-u arbiter nie podyktował karnego, a moim zdaniem powinien. W kluczowym momencie niestety znowu podjęto decyzję przeciwko nam. Obejrzałem tę sytuację 10 razy. To był rzut karny!

Do kontrowersji odniósł się także Marek Papszun, choć naturalnie z innego punktu... widokowego. – Już kiedyś u nas podobnie postąpił Szymon Marciniak w meczu z... Lechią – zaczął trener Rakowa. – To klarowana sytuacja. Po prostu Zoran skacze, wygrywa głowę i tyle. Nie skacze się do główki z ramionami wzdłuż ciała. To normalna sprawa. O podyktowaniu karnego nie ma mowy. Nie wiem, co sędziowie znowu tam widzieli. Cieszę się, że arbiter główny wytrzymał presję i nie popełnił kolejnego błędu, bo w ostatnim czasie jest ich bardzo dużo – powtarzał się trener Papszun, który już tydzień temu po meczu z Górnikiem zwracał uwagę na problemy natury sędziowskiej.

(zc)