Szukają goleadora
Przed piątkowym meczem z Wartą w ŁKS-ie się działo.
Andreu Arasa (nr 9) ma być jednym z tych, którzy przełamią niemoc ŁKS-u na swoim stadionie. Fot. Artur Kraszewski / Press Focus
W minioną środę miało miejsce ważne wydarzenie w historii Łódzkiego Klubu Sportowego. Odbył się szczególny „kongres zjednoczeniowy”: działające pod nazwą ŁKS spółki postanowiły połączyć siły i odtworzyć dawny wielosekcyjny organizm, jakim był ŁKS.
Reprezentacja Łodzi
Każda sekcja: piłkarska, koszykówki kobiet i mężczyzn, siatkówki mężczyzn oraz boksu – w najlepszych latach były aż 24 (!) – zachowa dotychczasową autonomię organizacyjną i finansową, połączone zostaną natomiast działania w zakresie marketingu, reklamy, propagowania sportu, a także dbania o wspólny dorobek historyczny i tradycję (ma powstać wspólne klubowe muzeum).
Z taką inicjatywą wyszedł Dariusz Melon, jeden ze współwłaścicieli spółki piłkarskiej. To naturalna kolej rzeczy: pierwsza w ŁKS-ie była właśnie sekcja piłki nożnej, zawsze najważniejsza i najbardziej uwielbiana przez kibiców, w każdej sytuacji politycznej i gospodarczej odgrywająca przywódczą rolę w klubie. „Reprezentacja Łodzi” – takie będzie wspólne hasło sportowców spod znaku ŁKS. Siatkarki „idą na mistrza”, koszykarze z powodzeniem walczą w I lidze, koszykarki (dziewięć tytułów mistrza Polski, 30 ligowych medali!) z mozołem próbują powrócić do krajowej czołówki, zajmując obecnie drugie miejsce w swojej grupie I ligi, pokazują się w krajowych zawodach bokserzy, szczególnie w kategoriach młodzieżowych. Wszystkie sekcje mają też wspólny dom: stadion imienia Władysława Króla i dwie hale sportowe pod historycznym dla Łodzi adresem: aleja Unii 2.
Liczby nie wygrywają
Przed piątkowym meczem z Wartą do patrona stadionu trzeba będzie solidnie się pomodlić i złożyć stosowne ofiary, by przerwać kompromitującą serię 711 minut (siedem kolejnych meczów) bez bramki na własnym boisku. A przecież ŁKS wie, jak strzelać gole Warcie (4:2 w Grodzisku – Arasa, Młynarczyk, Feiertag i Mokrzycki). W zamierzchłych czasach patron Król zdobył w ligowych meczach przeciwko tej drużynie 11 bramek. Po meczu w Kołobrzegu nowy trener Ariel Galeano dziwił się niepomiernie, że skończyło się bezbramkowym remisem. – Mieliśmy 28 okazji do zdobycia bramki, 65 procent posiadania piłki, około 500 podań przy meczowej średniej 200-300 – wyliczał. – Liczby nie kłamią, ale też i nie wygrywają – dodał. – Mam nadzieję, że piłkarze nie stracą wiary w siebie. Czując bezpośrednie wsparcie kibiców, są w stanie przełamać tę klątwę.
Trzeba jednak znaleźć w zespole goleadorów. Feiertaga już nie ma, pozostała jednak trójka strzelców z Grodziska. Sam Arasa jesienią trafił do siatki dziewięć razy, a więc wie, o co w tym chodzi. Trenują kontuzjowani ostatnio napastnicy Husein Balić i Gustaf Norlin i na nich trener też liczy. – O bramki muszą walczyć wszyscy. Obrońcy też – ochotniczo zgłasza się na strzelca stoper Sebastian Rudol.
Niech on lepiej pilnuje obrony – chciałoby się zawołać. W 12 minucie meczu z Kotwicą zaatakował rywala z takim impetem, że… wyciął swojego kolegę Łukasza Wiecha. To był atak na żółtą, a może nawet i na czerwoną kartkę. – No cóż, to była walka. Takie rzeczy się zdarzają. Sam byłem kiedyś dwa tygodnie w szpitalu, gdy kolega z drużyny, próbując wybić piłkę, kopnął mnie w głowę – tłumaczy się. Wiech, silny punkt defensywy po transferze ze Znicza, właśnie zakończył sezon. Po nieodzownej operacji stawu barkowego wróci do treningów za cztery-sześć miesięcy.
Na razie jedyna dobra dla ŁKS-u wiadomość jest taka, że zimowa różnica sześciu punktów do strefy barażowej nie zwiększyła się mimo niekorzystnych wyników. Przybyło tylko rywali, bo o barażach myślą też w Rzeszowie, Pruszkowie i Tychach. 711 minut i ani sekundy dłużej!
Wojciech Filipiak