Sport

Szalona rotacja

Czy transferowe szaleństwo w polskich klubach skutkuje m.in. koszmarną serią w europejskich pucharach?

Jarosław Zyskowski, były reprezentant Polski mówi m.in. o braku kontroli klubowych finansów, co pozwala na brawurę w kolejnych zakupach. Fot. Foto Piotr Kieplin / PressFocus

ORLEN BASKET LIGA

Śląsk Wrocław pierwszy mecz tego sezonu (w Gliwicach z GTK) zaczął piątką: Lynch, Whitehead, Kulikowski, Nunez i Gołębiowski, na ławce trenerskiej zasiadał Miodrag Rajković. Z tych sześciu nazwisk trzech kluczowych osób już w klubie nie ma: najpierw pożegnano Whiteheada, potem trenera Rajkovicia, a ostatnio rozwiązano kontrakt z Lynchem.

Najlepszym graczem MKS-u po pierwszych siedmiu kolejkach był Souley Boum. Nazwisko Amerykanina nadal widnieje na czele ligowej klasyfikacji strzelców z imponującą średnią blisko 25 punktów. Bouma już nie ma w MKS-ie, gra we francuskim Limoges. MKS zdążyli opuścić także Amerykanin Prince Ali, Francuz Ibrahim Magassa oraz Polak Filip Stryjewski. W zastępstwie pozyskano Amerykanów Tylera Cheesa oraz Supreme Shakura Hannaha. Ten ostatni już w debiucie siedział na ławce, bo... miał kontuzję. Cheese'a z kolei z powodu urazu zabrakło w meczu numer dwa zakończonym porażką z Zastalem.

Październikowy mecz Trefla ze Śląskiem w wyjściowym składzie zaczęli Tarik Phillip oraz Trey McGowens. Obu nie ma już w Sopocie! Tego pierwszego wykupił klub z Izraela, z drugim kilka dni temu rozwiązano kontrakt. W ich miejsce przyjechali kolejni: Nick Johnson oraz Nahiem Alleyne. Raczej wątpliwe, że to koniec zmian. To tylko kilka przykładów z klubów Orlen Basket Ligi z ostatnich tygodni…

Nie zawsze tak było. Jeszcze w latach 90-tych, już po transformacji ustrojowej, kluby z rozwagą dobierały zawodników z zagranicy. Zwykle skład, który zaczynał sezon potem oglądaliśmy w fazie play off. Sporadycznie dokonywano korekt. Wtedy ta korekta była wyjątkiem, teraz stała się codziennością i sposobem na każdy kłopot. - Dziś trenerzy idą na łatwiznę i szukają gotowego zawodnika na już. Nie ma czasu na obróbkę i pracę nad rozwojem graczy. Dodatkowo jeszcze przepisy, które pozwalają na takie częste zmiany. Kontrakty niby są roczne, ale tak naprawdę do rozwiązania w każdej chwili  - mówi nam Jarosław Zyskowski senior, wielokrotny reprezentant Polski, 5-krotny mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław. - Za naszych czasów przepisy nie pozwalały na taką rotację, zawodnik należał do klubu nawet po zakończeniu umowy. Dopiero prawo Bosmana w piłce nożnej uwolniło zawodników - przypomina.

Brak stabilizacji, składy co chwila budowane od nowa. To jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego nasze kluby tak słabo spisują się w europejskich pucharach. W BKT EuroCup (drugie po Eurolidze najbardziej prestiżowe rozgrywki na Starym Kontynencie) trwa już runda rewanżowa, a Trefl wciąż pozostaje bez choćby jednej wygranej. Sopocianie mają koszmarny bilans 0-10! Równie źle wiedzie się naszym zespołom w Lidze Mistrzów FIBA - King Szczecin jest ostatni w grupie B z bilansem 0-5, a Śląsk Wrocław zamyka tabelę grupy F z 4 przegranymi w 4 meczach. - W obronie trenerów dodam, że pracują pod ogromną presją, ich krzesełka są gorące. Błąd często kosztuje ich posadę. Do tego brak kontroli finansów pozwala na brawurę w kupowaniu i stwarzaniu zadłużeń kosztem przetrwania, utrzymania się dla jednej grupy lub osiągnięciu play off dla drugiej - dodaje Zyskowski, który ma też doświadczenie trenerskie (pracował m.in. w AZS Koszalin, Wiśle Kraków oraz wrocławskim Śląsku).

Także kwestiami finansowymi ten problem tłumaczy inny były reprezentant. - Transferowe szaleństwo? Moim zdaniem to jest spowodowane względami finansowymi. Kluby mają niewielkie pieniążki na obcokrajowców, jest bardzo trudno trafić na dobrego zawodnika, a co za tym idzie klubom łatwiej jest wymieniać do momentu aż przycelują w kogoś wartościowego. Tak jest dla nich łatwiej niż zainwestować od razu w dobrego zawodnika - mówi Mariusz Bacik, były gracz Bobrów Bytom, wielokrotny reprezentant Polski, obecnie szkoleniowiec BS Polonia Bytom. - Za naszych czasów było inaczej. Myśmy nie mieli prawa się pomylić. Celowaliśmy z Joubertem, Dughritym, Sternem, Matthewsem, to byli ludzie na odpowiednim poziomie sportowym, zarabiali odpowiednie pieniądze. Teraz te pieniądze są stosunkowo małe i nie zawsze przyjeżdża za nie człowiek sportowo gotowy na takie granie. Może warto kupować mniej obcokrajowców, ale by byli to gracze z większą jakością? Wtedy korzyść byłaby obopólna - skorzystają kluby, bo dostaną lepszych graczy, a i polscy młodzi koszykarze mieliby się od kogo uczyć - twierdzi Bacik.

(bb)