Sport

Świetni polscy napastnicy

Miałem przyjemność rywalizacji z Lato, Bońkiem czy Lubańskim. To wielkie i znaczące nazwiska w futbolu - mówi Jozef Barmosz, były znakomity reprezentant Czechosłowacji.

Jozef Barmosz w swoim domu z futbolowymi pamiątkami, w tym brązowym medalem z ME 1980. Fot. Michał Zichlarz

Michał Zichlarz z Bratysławy

Przy okazji meczu o miejsce w Dywizji B Ligi Narodów pomiędzy Słowacją a Słowenią odwiedziliśmy pod Bratysławą ciekawą piłkarską postać. 70-letni Jozef Barmosz mieszka w miejscowości Malinovo, tuż obok słowackiej stolicy.

Zoff nie dał rady

To legenda Interu Bratysława, ale też europejskiej piłki. Na turniej mistrzostw Europy w 1980 roku w Italii obrońca tytułu, reprezentacja Czechosłowacji, w pierwszym meczu przegrała z późniejszym mistrzem RFN 0:1. Potem jednak pokonała Greków, zremisowała z wicemistrzem świata Holandią i jako drugi zespół grupy 1 przystąpiła do meczu o brązowy medal z gospodarzami. Grający na boku czechosłowackiej obrony Barmosz był podstawowym zawodnikiem drużyny prowadzonej przez słynnego Jozefa Venglosa. – Mieliśmy przeciwko sobie cały stadion, wszyscy na nas gwizdali, a spotęgowało się to jeszcze w serii rzutów karnych. Część z naszych zawodników nie patrzyło, kiedy przychodziło do strzelania. Ja obserwowałem, co w bramce robi Dino Zoff, jak się ustawia, w którą stronę się rzuca. Markował ruch w jedną, a rzucał w drugą. W dziewiątej serii Netolicka złapał piłkę po strzale Collovatiego, ale ta wypadła mu z rąk. Na szczęście ją zatrzymał, nie przekroczyła całym obwodem linii bramkowej. Po tym uderzeniu ja podszedłem do piłki. Uderzyłem tak, że Zoff nie miał szans na skuteczną interwencję i to my cieszyliśmy się z trzeciego miejsca - opowiada z uśmiechem 52-krotny reprezentant Czechosłowacji.

Kopnięcie Jozefa Barmosza było, jak się okazało, ostatnim w meczu o 3. pozycję na ME, bo od tamtego czasu, od wspomnianego spotkania w Neapolu (1:1, w karnych 9:8), meczów o brązowy medal na Euro już się nie rozgrywa.

Dzięki serii rzutów karnych Czechosłowacy zajęli 3. lokatę we Włoszech, a cztery lata wcześniej w ten sam sposób pokonali w finale RFN. Wtedy rywalizację, niesamowitym technicznym uderzeniem, zakończył Antonin Panenka. Strzał z karnego a la Panenka wszedł do kanonu światowego futbolu, zaś o Barmoszu trochę zapomniano.

Co ciekawe, Barmosz w wielu zestawieniach figuruje także jako zdobywca złotego medalu z mistrzowskiego turnieju w Jugosławii w 1976 roku. Był w 22-osobowej kadrze, która w Belgradzie wywalczyła sensacyjne złoto; można to sprawdzić w oficjalnych zestawieniach. Tymczasem na tym turnieju… go nie było! – Sprawa wyglądała tak - trener Vaclav Jeżek powołał kadrę, w której rzeczywiście się znalazłem. Poleciało jednak tylko 18 zawodników. Zostałem w domu, a u siebie w Bratysławie zdawałem akurat egzaminy, studiowałem prawo. Przed finałem do Pragi przyszedł telegram, że mam się pakować i natychmiast lecieć do Belgradu, ale nie było to wtedy takie proste. Zdawałem ważne egzaminy, trzeba było załatwić wizę, co trochę trwało, a jeszcze trzeba było dojechać na miejsce i ostatecznie zostałem w domu – wspomina w rozmowie ze „Sportem” Jozef Barmosz.

Ceni Latę

W domu na honorowym miejscu ma medal, brązowy, za ME 1980. Wspomina rywalizację z Grzegorzem Lato w 1/8 finału Pucharu UEFA, pod koniec 1975 roku, kiedy Stal Mielec w dwumeczu okazała się lepsza od bratysławskiego Interu. – Była niesamowita zima, a u nas w Bratysławie nie dało się praktycznie grać. Wszystko było zamarznięte. Pojedynki z Grzegorzem Lato, wtedy królem mistrzostw świata, nie należały do najłatwiejszych. Był piekielnie szybki – opowiada, wspominając też innych polskich zawodników, z którymi rywalizował, m.in. Zbigniewa Bońka i Włodzimierza Lubańskiego, przeciwko któremu grał w Belgii. Najbardziej ceni jednak  Latę.