Sport

Srebrna strona medalu

Czarna melancholia i boleść duszy Michała Świerczewskiego, właściciela Rakowa, zawisły nad Jasną Górą po zdobyciu wicemistrzostwa Polski przez częstochowskich piłkarzy.

Ostatnia piłka i strata punktów w meczu z Żubrami zatrzymała Medaliki na autostradzie do złota. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus

Mocno skwaszona mina właściciela Rakowa, Michała Świerczewskiego, po zakończeniu zwycięskiego meczu z Widzewem Łódź w Częstochowie mówiła wszystko. Twórca potęgi Rakowa celował w mistrzowski tytuł, a ugrał „tylko” srebro. Osiągnięte wicemistrzostwo potraktował jak policzek. Jak wielką porażkę i to w dodatku na własne życzenie. Nie miało dla niego znaczenia, że choć Czerwono-niebiescy złota nie zdobyli, to jednak wrócą po roku nieobecności do europejskich pucharów. Zagrają w Lidze Konferencji. W ciągu sześciu lat od powrotu do ekstraklasy zdobyli czwarty medal, co jest ogromnym sukcesem małego klubu w porównaniu do możnych polskiej ligi.

Nie o tym marzono

Tymczasem zamiast wybuchu szału radości nad Limanowskiego zawisła czarna melancholia i boleść duszy zdegustowanego wicemistrzostwem właściciela. Ten klimat oddawały też słowa z konferencji prasowej trenera Marka Papszuna, który najpierw przyznał, że przed sezonem w klubie postawiono sobie za cel powrót do rozgrywek europejskich. A gdy go osiągnięto, to nie pojawiło się zadowolenie, bo można było ugrać coś, o czym na starcie ligi nawet nie marzono. – Ten niedosyt u nas długo będzie, bo zabrakło raptem punktu – wyznał trener Papszun i dodawał: – To był wymagający sezon, bo po tendencji sezonów wznoszących, w ubiegłym roku przyszedł słabszy okres. Kluczowe było pozbierać się i walczyć, by z tej czołówki nie wypaść (siódme miejsce na mecie poprzednich rozgrywek pod wodzą Dawida Szwargi – przyp. red.). Wróciliśmy jednak na szczyty, ponieśliśmy tylko pięć porażek w 34 meczach, ale to było za mało, by zostać mistrzem kraju.

Roztrwoniony finisz

Opinia szkoleniowca Medalików pokrywa się z osądem ekspertów, którzy uważali, że jego drużyna nie tylko mogła dokonać niewyobrażalnego wcześniej skoku na tron, ale nawet powinna zostać mistrzem Polski. Raków bowiem, choć nie zawsze błyszczał w tym sezonie, to z kolejki na kolejkę był skuteczniejszy, przepychał kolejne przeszkody i zbudował przewagę nad najgroźniejszym rywalem z Poznania, którego ograł nawet na Bułgarskiej. Na finiszu częstochowianie roztrwonili jednak przewagę. Na własne życzenie, no bo jak wytłumaczyć, że skoro niemal przez cały sezon zapracowali sumiennie na opinię drużyny, która znakomicie radzi sobie w spotkaniach z najlepszymi zespołami w tej lidze, to potknęła się na Puszczy w Niepołomicach, tracąc zwycięstwo nad Żubrami w 93 minucie? Gdyby nie ten remis Raków zbudowałby wówczas bezpieczną przewagę nie tylko punktową, ale psychologiczną nad resztą stawki. Albo, że w pierwszych sześciu meczach z drużynami z top 5, Raków zdobył aż 14 punktów, ale przegrał dwa ostatnie? Najpierw uległ w Szczecinie Pogoni, na co duży wpływ miała czerwona kartka dla Ericka Otieno. Później przyszła najbardziej bolesna przegrana z Jagiellonią u siebie po dwóch pechowych rzutach karnych i czerwonej kartce Frana Tudora. Remis w którymś z tych meczów oznaczałby dzisiaj drugie mistrzostwo dla Rakowa. Swoje znaczenie miały też porażka z GKS-em Katowice, remis z Motorem u siebie i dwa remisy z Koroną Kielce. Podopieczni Marka Papszuna często gubili punkty w starciach z beniaminkami i drużynami z dolnej części tabeli.

„Kurnik” do wymiany

Inną stroną srebrnego medalu jest, że częstochowianie grają na małym stadionie nazywanym z sarkazmem „kurnikiem”, a miasto nie kwapi się z budową większego obiektu. Szkoda, bo na największe hity bilety sprzedawały się w okamgnieniu, a w kluczowych meczach Raków u siebie spokojnie wspierałoby 10-15 tysięcy kibiców.

Reasumując, w Częstochowie nie powinni czuć niedosytu po tym sezonie, a drugie miejsce nie powinno być traktowane jako porażka. W końcu Raków został wicemistrzem Polski. Drużyna trenera Papszuna po raz trzeci w swojej historii odebrała srebrne medale. W czterech z ostatnich pięciu sezonów kończyła sezon w na pierwszym lub drugim miejscu, a gdy dodamy do tego dwa Puchary Polski i dwa Superpuchary, to lista osiągnięć klubu, który jeszcze niedawno grał na trzecim, a nawet czwartym poziomie rozgrywkowym, jest imponująca. Nie dziwi więc, że pod Jasną Górą liczą w przyszłym na więcej i chcą, aby tytuł wrócił na Limanowskiego.

Zbigniew Cieńciała