Sport

Siedem grzechów głównych Rakowa

Atmosfera wokół wicemistrza Polski skłania do próby znalezienia odpowiedzi na pytanie, co stało się w Częstochowie, że jest tak źle, skoro było tak dobrze.

Kibice Rakowa mimo porażek na razie nie odwrócili się od drużyny. Fot. Grzegorz Misiak/PressFocus

RAKÓW CZĘSTOCHOWA

Przez wiele lat Raków uchodził za klub, który w polskich realiach stawiano za wzór. To w Częstochowie wyznaczali standardy, którym pod wieloma względami chcieli dorównać inni. Raków, mimo wielu ograniczeń, trudności i wyjątkowej nieprzychylności lokalnych władz, w stosunkowo krótkim czasie awansował do ekstraklasy, a tam jeszcze szybciej sięgnął po sukcesy. Już w drugim sezonie w krajowej elicie częstochowianie zdobyli wicemistrzostwo, dokładając do tego Puchar oraz Superpuchar Polski. W kolejnym to powtórzyli, w 2023 było już wejście na ligowy szczyt. Wszystko pod wodzą charyzmatycznego szkoleniowca, dla którego praca w Rakowie była tak naprawdę pierwszą poważną w karierze trenerskiej. Ciężko jest wszystkie największe grzechy Rakowa zawrzeć w siedmiu głównych , ale spróbujmy.

Pycha

To pod Jasną Górą (nomen omen) Marek Papszun zyskał status świętego - legendy większej od któregokolwiek z piłkarzy. Kiedy jeszcze w trakcie mistrzowskiego sezonu zapowiedział, że po zakończeniu rozgrywek rozstanie się z Rakowem, szukając nowych wyzwań (liczył na poprowadzenie reprezentacji), żegnany był z najwyższymi honorami. I nie ma w tym cienia przesady. Po ostatnim meczu ze środka murawy odleciał helikopterem, a tłum kibiców skandował: "Zostań z nami!". Skojarzenia z wizytami Jana Pawła II były tak jednoznaczne, że nawet sam trener - pół żartem, pół serio - stwierdził, że "poczuł się jak papież". Bo Marek Papszun w Częstochowie traktowany był (i chyba nadal jest) niczym król i mesjasz, który dał stosunkowo małemu klubowi sukcesy, o jakich przez dekady nikt nie byłby w stanie nawet pomarzyć. Kiedy po roku do Częstochowy wrócił, w centrum miasta doczekał się ogromnego muralu, na jaki liczyć mogą tylko "bogowie" futbolu i piłkarscy geniusze, ale wśród trenerów tak uhonorowany nie był chyba jeszcze nikt, a na pewno nie w Polsce. Czy przy takim traktowaniu można mieć pretensje, że Marek Papszun "odleciał" - uwierzył w swą boskość, nieomylność oraz w to, że jego pomysły i metody są i zawsze będą najlepsze?

Chciwość

W Rakowie zarabia się dobrze albo bardzo dobrze. Oczywiście mowa o piłkarzach czy członkach sztabu szkoleniowego. Jaki koń - znaczy Częstochowa - jest, każdy widzi. Aby namówić piłkarza do gry w mieście bez wielkich perspektyw rozwoju, gdzie życie nocne po 22.00 zamiera, a i oferta towarzysko-kulturalna nie jest specjalnie bogata, trzeba go przekonać jedynym znanym argumentem - finansowym. Zawodnicy żądają często od Rakowa większych pieniędzy niż od Lecha czy Legii i często też je otrzymują. Działa to jednak w dwie strony - w Rakowie często zbyt wiele oczekuje się za piłkarzy, przez co do transferu finalnie nie dochodzi ze szkodą dla obu stron. Ostatni przykład Jonatana Brunesa jest tu wręcz podręcznikowy.

Nieczystość (w grze)

Ten grzech, oczywiście nie w dosłownym znaczeniu, możemy podciągnąć pod sposób gry drużyny, a ten jest po prostu całkowicie nie do przyjęcia. Jeśli piłkę nożną traktować jako produkt branży rozrywkowej, to Raków się z tego całkowicie wyłamuje. To był poważny zarzut już w czasach, gdy wygrywał - bardzo często przepychając zwycięstwa 1:0 po trafieniach w końcówce. Kiedy wyniki się zgadzały, stylu czepiali się jedynie zewnętrzni obserwatorzy. Teraz jednak nie zgadza się nic - nie ma wyników ani przyjemności. A klub grający w taki sposób nie zyska sobie przychylności nowych fanów.

Zazdrość

Dotychczas to Rakowowi inne kluby mogły zazdrościć wielu rzeczy, przede wszystkim stabilnego inwestora, który do tego zna się na piłce. Raków za to od zawsze ligowym rywalom zazdrościł stadionu, choć ciężko to klasyfikować w kategoriach grzechu. Grzechem jest za to zaniechanie nacisków w tej sprawie na miejskie władze lub stosowanie ich w zdecydowanie zbyt lekkiej formie. Jeśli klub po sześciu latach od awansu do ekstraklasy nadal nie doczekał się stadionu, to wygląda to bardzo słabo. Jeśli w tym czasie nie doczekał się choćby REALNYCH PLANÓW powstania takiego obiektu, to zakrawa już na kuriozum, którego niepodobna zmierzyć żadną skalą. Konieczność gry najpierw przez dwa lata w Bełchatowie, a do dziś rozgrywanie pucharowych spotkań w Sosnowcu (wcześniej jeszcze w Bielsku-Białej), w połączeniu z brakiem jakichkolwiek realnych perspektyw na powstanie stadionu w najbliższym czasie, powinna doprowadzić do chyba mocniejszych form nacisku, zarówno ze strony klubowych władz, jak i kibiców, którym rozwój Rakowa leży na sercu. Stadion to nadal element największego pożądania w Częstochowie.

Łakomstwo, czyli nieumiarkowanie

W Biblii mamy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. W Rakowie - w kontraktowaniu i "psuciu" piłkarzy. Najlepiej byłoby chyba jednak napisać o grzechu marnotrawstwa. W Częstochowie stworzyli wręcz osobną dyscyplinę sportu polegającą na sprowadzaniu zawodników za potężne pieniądze, a potem zakopywaniu ich na ławce rezerwowych, ewentualnie wypożyczeniu do teoretycznie słabszych klubów. Leonardo Rocha przychodził jako lider klasyfikacji strzelców, przy Limanowskiego dołożył jedną bramkę, ostatnio wylądował na wypożyczeniu w Lubinie. Dawid Drachal nigdy na dobrą sprawę nie dostał w Rakowie prawdziwej szansy, dziś błyszczy w Jagiellonii. Ariel Mosór od dawna siedzi na ławce, podobny los czeka zapewne Karola Struskiego. Tomasz Pieńko już dwa razy został zmieniony w przerwie. Mówimy o zawodnikach, którzy w przyszłości mają stanowić o sile pierwszej reprezentacji, a przecież to tylko najnowsze przykłady! Sprowadzanie zawodników zagranicznych, którzy się nie sprawdzili, już przemilczmy...

Gniew (oraz brak radości)

Są wyniki - jest atmosfera. Nie ma wyników - nie ma atmosfery. To niezbyt skomplikowana i dotycząca chyba wszystkich drużyn w jakiejkolwiek dyscyplinie reguła. Od dłuższego czasu po piłkarzach Rakowa nie widać radości na boisku. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że ich mowa ciała wyraża jakby przyszli odrabiać nadgodziny na hucie, a nie pokopać w piłkę. To oczywiście praca, ale raczej ta z gatunku przyjemnych i wyjątkowo dobrze płatnych. Trudno, aby szkoleniowiec uśmiechał się po takim meczu, jak z Górnikiem, ale Marek Papszun był w poniedziałek tak poważnie zafrasowany, że nie wróży to nic dobrego. Tym bardziej, że główna metoda, którą próbuje "naprawiać' drużynę, to zruganie od góry do dołu zawodników na treningu poprzedzającym mecz z Legią. Nerwy i złość nie są raczej najlepszym sposobem na opanowanie obecnego kryzysu, a mogą się przerodzić w jeszcze większą frustrację.

Lenistwo

To, co jeszcze niedawno byłoby absurdalnym zarzutem wobec piłkarzy Rakowa, niestety się wydarzyło. Piłkarze po 15 dniach przerwy postanowili ostatnio przechodzić pierwszą połowę meczu w stylu niegodnym nawet zawodników grających hobbystycznie w niższych klasach rozgrywkowych. Brak zaangażowania na boisku to grzech zawodników, brak szukania nowych pomysłów i rozwiązań taktycznych spada już na trenera.

Mariusz Rajek

Gniew? A może pycha? - co wyraża oblicze Marka Papszuna po ostatnich wynikach Rakowa? Fot. Grzegorz Misiak / PressFocus