Sport

Serce rośnie, gdy się widzi takiego luzaka!

Rozmowa z Joachimem Marxem, byłym reprezentantem Polski, który od pół wieku mieszka we Francji

Uśmiech Wojciecha Szczęsnego doskonale obrazuje jego luz, który tak bardzo podoba się Joachimowi Marxowi (na małym zdjęciu). Fot. IMAGO / Press Focus

LIGA MISTRZÓW

Trudno sobie wyobrazić bardziej ekscytującą parę na środowy wieczór. Czego się pan spodziewa po meczu Barcelona – PSG?

– Dobrego widowiska, z wieloma pięknymi akcjami. PSG nie jest drużyną, która się zamyka i czeka na przeciwnika. Zawsze gra otwartą piłkę, co doskonale pokazał tegoroczny finał Ligi Mistrzów. Jestem pewien, że to będzie fantastyczny mecz.

Ousmane Dembele, Desire Doue, być może także Vitinha i Chwicza Kwaracchelia – lista strat personalnych obrońcy trofeum jest długa. Da się zastąpić takie gwiazdy?

– Nie da się ukryć, że ewentualna nieobecność czterech takich piłkarzy może się odbić na drużynie. Z drugiej strony ławka PSG jest długa i efektywna, na każdą pozycję trener Luis Enrique de facto ma godnego następcę piłkarza z pierwszej jedenastki. Jedynie w przypadku Dembele mogłaby się pojawić pewna trudność, bo on miał doskonały sezon. Grał fantastycznie i wreszcie robił to, co mu nakazano.

Co to znaczy?!

– Nie tylko strzelał bramki, do czego jest stworzony, ale też biegał po całym boisku i świetnie bronił, co w jego przypadku nie było nigdy oczywistością. Luis Enrique go do tego przekonał, bo PSG za Hiszpana gra futbol totalny: wszyscy atakują, ale i wszyscy muszą bronić. Trenerowi nie udało się przekonać do tego Kyliana Mbappe, który z reguły stał z przodu i bronić nie chciał. Czasem się cofnął, ale to nie było to, czego od niego oczekiwano. I zawsze była o to wojna. Dlatego paryżanie go puścili do Realu, nie stawiali mu przeszkód przy przeprowadzce. A Dembele się w końcu dostosował do tego systemu.

I wygrał Złotą Piłkę!

– Całkiem zasłużenie, bo sezon miał wybitny.

Dembele w środę nie zagra, wystąpi za to zapewne po przeciwnej stronie Lamine Yamal. Którego z nich wziąłby pan do swojego zespołu?

– Mnie się wydaje, że lepszy – nie mówiąc o tym, że ze względu na wiek również dużo bardziej perspektywiczny – jest Hiszpan. Patrzę na czysto piłkarskie możliwości i widzę, że już góruje nimi nad Dembele. Tym bardziej że w przypadku tego drugiego istnieje obawa, że ten ubiegłoroczny fantastyczny sezon był... pierwszym takim i ostatnim zarazem w jego wykonaniu. Że już nie będzie w stanie go powtórzyć.

A czemuż to?

– Wskazuje na to jego dotychczasowa kariera. Wszędzie w którymś momencie pojawiały się problemy. Kiedy zaczął grać dobrze w Dortmundzie, zwyczajnie wymusił na władzach Borussii – siedząc w Paryżu, zamiast brać udział w zajęciach – transfer do Barcelony. Tam też początkowo raz za razem borykał się z kontuzjami, bo po prostu się źle prowadził. Dostał osobistą dietetyczkę, której zalecenia nazywał „strasznymi”. Na treningi się spóźniał bądź... wcale nie przychodził. W Paryżu też nie od razu odpalił. I, jak powiedziałem, obawiam się, że ten ubiegły sezon był wyjątkiem.

W przypadku całej drużyny paryskiej też? Czy – skoro doszli na szczyt – osiądą na laurach?

– Może tak być! W Ligue 1 nie mają sobie równych, więc są mistrzem rok po roku. Francuzi zawsze mówią, że najgorszy jest ten rok, w którym trzeba powtórzyć jakieś osiągnięcie. „Wygraliśmy Ligę Mistrzów? Super. Ale powtórka? Będzie ciężko...” – mentalność francuska jest skomplikowana. Jedyna nadzieja w tym, że mają Hiszpana na trenerskiej ławce, który – oby! – postawi ich do pionu. On też świetnie fizycznie przygotowuje drużynę do trudów sezonu. Niech pan spojrzy: PSG z trudem, w ostatniej kolejce fazy ligowej, zakwalifikowało się do fazy play off. A potem, im bliżej było końca sezonu i trudniejsi przeciwnicy, zaczęło grać jak z nut.

Jak z nut zaczęli jednak obecne rozgrywki Ligi Mistrzów, bo od 4:0 z Atalantą...

– Ale w krajowej lidze nie idzie im łatwo, prosto i przyjemnie.

No tak, przegrali z Olympique Marsylia...

– Tamta porażka jeszcze jest jakoś wytłumaczalna. Mecz miał zostać rozegrany w niedzielę, ale tego dnia Marsylia została wręcz zalana deszczem. Zagrano dopiero w poniedziałkowy wieczór. Akurat wtedy, gdy Dembele odbierać miał Ballon d'Or. Myślę, że piłkarze PSG „głowami” byli wtedy na gali; trzymali kciuki za kumpla. Natomiast z punktu widzenia kibiców paryżan martwić może ich ostatni mecz ligowy.

Przecież wygrali z Auxerre!

– Owszem, ale po bardzo słabym spotkaniu w ich wykonaniu. Dziennikarze pisali jasno i krótko: „Zapamiętany zostanie tylko wynik, nic innego”. Tym razem najwyraźniej myślami byli już w Barcelonie.

Vitinha i Kwaracchelia nie dokończyli meczu. Poważna sprawa?

– Nie wiem. Myślę, że nie. Zeszli zaraz po pierwszym sygnale, że coś jest nie tak, więc raczej chyba nie doszło do poważniejszych urazów.

Zapytam jeszcze o Luisa Enrique. Ten dzisiejszy zespół PSG to jego autorski projekt?

– Zdecydowanie tak. Pierwszy jego sezon w Paryżu był, rzekłbym, testowy. To tak, jak z Michalem Vicanem w Ruchu za moich czasów, zajęliśmy czwarte miejsce, a trener przez rok dobierał sobie zawodników i budował zespół, który potem dwa razy zdobył mistrzostwo. Z Hiszpanem było podobnie. Też szukał przez wiele miesięcy piłkarzy, którzy będą umieli zagrać ten jego „futbol totalny”. I najwyraźniej sprawił, że działacze w niego uwierzyli, przecież kontrakt z nim został przedłużony na trzy miesiące przed triumfem w Lidze Mistrzów – w chwili, w której dziennikarze biadolili, że PSG gra niewyraźnie, wygrywa szczęśliwie! Tymczasem od tego momentu drużyna zaczęła grać zupełnie inaczej. I Dembele też. Kiedyś po stracie piłki stawał i zaczynał poprawiać getry, bo mu się nie chciało wracać. A wiosną zapieprzał aż miło i wcale mu to nie przeszkadzało w strzelaniu bramek!

A Luis Enrique został trenerem roku.

– No właśnie. I nawet trochę go polubiono we Francji (śmiech).

Był z tym problem?

– Owszem. On jest, wie pan, trochę... zarozumiały. Nie najlepiej znosi krytykę, więc z dziennikarzami miał raczej chłodne kontakty. Tym bardziej że czasem podśmiewywali się z jego francuskiego. Był więc ostrożny we wszystkich rozmowach, wywiadów właściwie tylko po hiszpańsku udzielał. Teraz już jednak wyraźnie się podciągnął we francuskim i stał się nieco bardziej otwarty.

Rozmawiamy cały czas o PSG, a przecież po drugiej stronie stanie w środę „polska” Barcelona. Mówię „polska”, bo prócz Roberta Lewandowskiego wrócił do składu Wojciech Szczęsny, który „skorzystał” z kontuzji Joana Garcii. Myśli pan, że zostanie między słupkami na dłużej?

– Trudno przewidzieć, bo Wojtek to... Wojtek. Czytałem, że poukładał sobie w głowie, że będzie tylko zastępcą Garcii. Ale tak miało być też rok temu. A jak było – dobrze wiemy. On jest na takim życiowym i sportowym luzie, że... wszystko mu się udaje. Z emerytury go ściągnięto, co już było trochę śmieszne. Potem, jak już wskoczył do bramki, popełniał błędy. Krzyczano na niego, wyliczano mu je, a na koniec – i tak... rozgrzeszano z nich. I w końcu złapał taką formę, że był niemal nie do pokonania. Uśmiecham się, kiedy go widzę na boisku, bo to wielka uciecha patrzeć na niego. Serce rośnie, kiedy się widzi takiego luzaka, który – zachowując ten luz – gra tak fantastycznie!

A Robert też będzie grać fantastycznie?

– Prawdę mówiąc, trudno mi na to liczyć. Ma coraz częściej kłopoty z kontuzjami, a w tym wieku każdy uraz doskwierać zaczyna podwójnie. Poza tym widać wyraźnie, że w Barcelonie młodzi już nie grają na niego. Tam każdy chce zdobywać bramki, więc strzela z każdej pozycji. Nawet niewygodnej, z ostrego kąta i to w sytuacji, w której Robert bywa lepiej ustawiony i niepilnowany. To są wielcy zawodnicy, walczący o swoje. Więc chciałbym się mylić, ale mam wrażenie, że to już końcówka wielkiej kariery Roberta.

No to już na sam koniec pytanie o pańską prognozę co do wyniku środowego meczu?

- Będzie 2:0 dla Barcelony!

Rozmawiał Dariusz Leśnikowski

Champions League – 2. kolejka
◼ FC Barcelona – Paris St. Germain

środa, 21.00 – Canal+ Extra 1

Joachim Marx. Fot. RC Lens