Sport

Schadenfreudyzm

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

Kibice Legii i Cracovi zakończyli sezon dopiero w czwartek - radości było co nie miara. Schadenfreude jest naszą cechą narodową, zatem śmiem twierdzić, że w czwartkowy wieczór cieszono się przy Łazienkowskiej bardziej, niż po zdobyciu Pucharu Polski, a dla fanów Pasów to w ogóle był kluczowy moment sezonu. Polonia przegrała w Płocku - nie będzie ligowych derbów Warszawy; Wisła odpadła z Miedzią - nie będzie w Krakowie Świętej Wojny.

Znacie ten dowcip: złota rybka złapana przez polskiego wędkarza obiecuje, że da mu wszystko pod warunkiem, że sąsiad dostanie dwa razy tyle. Wędkarz wybiera ciśnienie 120/80. Ja tam żałuję, Miedź i Wisła Płock ani mnie ziębią, ani grzeją, ale nie są to kluby z czołówki tabeli wszech czasów, rzekłbym nawet, że nie jestem w stanie przywołać w pamięci żadnego z meczów tych klubów, o którym mógłbym rzec, że był historycznej rangi. Wisła to mi się kojarzy z niezapomnianym wywiadem Marcina Wasilewskiego o spadających gaciach – wiem, wiem, był puchar i superpuchar Polski, gdzieżbym śmiał nie pamiętać, ale jak mi ktoś będzie gadał o ewentualnym meczu Legia - Wisła jako o wielkich derbach Mazowsza, to będzie to równie naciągane, jak derby Dolnego Śląska w wydaniu Miedzi i Zagłębia Lubin. Z perspektywy bezstronnego kibica, ktokolwiek z dwójki kandydatów awansuje w niedzielę na najwyższy szczebel, prawdopodobieństwo niesprzedawalnych paździerzy w kalendarzu ligowym wzrośnie. Z derbami nadal będzie krucho, choć nieco lepiej niż w bieżącym sezonie - za sprawą awansu Arki doczekamy kolejnej futbolowej bitwy o panowanie nad Trójmiastem, być może nawet (oby nie!) z kibicem Biało-zielonych w roli głowy państwa na trybunach.

Tyle co się sezon skończył, a mnie się zbiera na typowanie, co to będzie za rok – nie bez przyczyny, bo już teraz zanosi się na radykalną demolkę ekstraklasowego układu sił. Przed rozpoczęciem sezonu eksperci typowali, że mistrzem Polski zostanie drużyna, która rozegra… najmniej meczów. Tak też się stało, o mistrzostwo biły się do końca ekipy Lecha i Rakowa, nieuwikłane w rozgrywki europejskie, w dodatku obie solidarnie odpuściły Puchar Polski już w pierwszej jesiennej rundzie. W mentalności naszego środowiska piłkarskiego europejskie puchary są „pocałunkiem śmierci”, albowiem żaden z polskich klubów organizacyjnie ani budżetowo nie jest w stanie unieść walki na kilku frontach jednocześnie. Tym oto sposobem od pięciu sezonów nikt w Polsce nie potrafi obronić tytułu mistrzowskiego. Po wynalezieniu Ligi Konferencji mistrz Polski naprawdę musiałby się postarać, żeby nie awansować do rozgrywek grupowych, bo przegrywając eliminacje Champions League, spada do kwalifikacji Ligi Europy, a przegrywając także i tutaj, musi przejść ledwie jednego rywala w drodze do najniższego rangą kontynentalnego pucharu – mistrzostwo Polski zatem niejako skazuje na jesień pucharową - i decyduje o wiosennej abdykacji, bo strat poniesionych wskutek przeciążonego kalendarza odrobić się nie da.

Można zatem już dzisiaj śmiało obstawić, że w przyszłym roku po tytuł mistrza Polski sięgnie ktoś spoza kwartetu Lech, Raków, Jagiellonia i Legia, bo cała czwórka wedle przewidywań ma autostradę do jesieni w Europie i ktoś musiałby odwalić ewidentny sabotaż, aby „skupić się na lidze”. Biorąc pod uwagę przejęcie łódzkiego Widzewa przez milionera Roberta Dobrzyckiego i zapowiadane zbrojenia transferowe, spoglądając na już dokonane ścichapęk zakupy Górnika Zabrze, a także bacząc na odwiecznie niezaspokojony głód sukcesu polskiego Neverkusen, czyli Pogoni Szczecin, można się pokusić o zgoła sensacyjne przewidywania na nowy sezon. Ze się stawka jeszcze bardziej wyrówna, mnie osobiści bardzo cieszy - skoro politycznie jesteśmy niewolnikami duopolu, możemy przynajmniej się pocieszać nieustannym płodozmianem, w naszej hierarchii futbolowej. Właściwie jedyny constans ligowy mamy w Legii - w Warszawie zgodnie z tradycją każdy wynik inny niż mistrzostwo jest traktowany jak porażka. Trenerowi Goncalo Feio nie pomogło zdobycie Pucharu Polski i dotarcie do ćwierćfinału Ligi Konferencji. W moim przekonaniu pozbycie się Feio jest błędem, Legia potrzebuje „zakapiora”, bo piłkarze w najbogatszym polskim klubie nadzwyczaj łatwo się rozleniwiają i psują. Feio podpadł tu i tam swoim nieokrzesaniem, ale miał za sobą do końca zarówno drużynę, jak i trybuny – teraz wszystko znowu będzie budowane na nową modłę i coś mi mówi, że nieodwzajemniony od pięciu sezonów pociąg do mistrzostwa w stolicy się przedłuży o kolejne lata.