Rozwiane nadzieje
Trener Wojciech Łobodziński wciąż nie jest zadowolony z postawy powierzonej mu drużyny.
Napastnik Tomasz Walczak (z prawej) zapewnił punkt „Miedziance” w meczu z Chrobrym. Fot. Ernest Kołodziej/miedzlegnica.eu
Remis w Głogowie definitywne rozwiał nadzieje Zielono-niebiesko-czerwonych na bezpośredni awans do ekstraklasy. Teraz drużynie znad Kaczawy pozostają baraże, chociaż występ w nich to jeszcze nic pewnego.
Za mało futbolu
- Oczekuję czegoś więcej od swojej pracy i od tego, jak wyglądaliśmy, szczególnie w pierwszej połowie - powiedział wyraźnie niepocieszony trener Wojciech Łobodziński. - Chciałbym jak najszybciej zapomnieć o tym, co się wydarzyło w pierwszych 45 minutach, bo nie tak mieliśmy grać. Pomogła nam zmiana ustawienia, czyli przejście na 4-4-2 i wpuszczenie na boisko dwóch napastników, którzy dali nam, po pierwsze, intensywność, po drugie bramkę, a po trzecie – utrzymanie się przy piłce w strefie obronnej przeciwnika. Sam mecz był typowym meczem derbowym. Powiedziałbym, że bardzo dużo emocji, ale trochę za mało futbolu i tutaj jest bardzo dużo do poprawy. Nie chciałbym tak grać w piłkę, nie chciałbym, żeby moja drużyna grała tak w piłkę, ale czasami przychodzą takie mecze, że trzeba iść po prostu na wojnę. My o tym zapomnieliśmy w pierwszej połowie i na tę wojnę poszliśmy dopiero po przerwie. Dlatego „wyciągnęliśmy” punkt, z którego oczywiście nie jestem zadowolony.
Nie „jego” drużyna
- Na razie to jeszcze nie jest „moja” Miedź, chociaż zagraliśmy dobry mecz z Wisłą Kraków, bardzo dobrą pierwszą połowę z Ruchem Chorzów czy niezłe fragmenty spotkania z Wartą Poznań - kontynuował Łobodziński. - Teraz jest taki etap sezonu, że wynik liczy się najbardziej. Niestety, albo „stety”, najbardziej potrzebujemy punktów. Mam nadzieję, że efekty specjalne jeszcze przyjdą. Inna rzecz, że Chrobry zagrał niezłe zawody, mieliśmy duże problemy zwłaszcza w bocznych sektorach, Mateusz Ozimek był tym zawodnikiem, który sprawiał nam największe problemy. Musieliśmy sobie poradzić z bezpośrednią grą Chrobrego, bo tak straciliśmy bramkę. Długie podanie, mam wrażenie, że niecelne Pawła Lenarcika, nie do końca udane, ale to spowodowało, że nie przejęliśmy piłki i nie zebraliśmy drugiej. Mało trenowaliśmy ustawienie 4-4-2, ale była potrzeba chwili i tutaj cieszę się, że z taktycznego punktu widzenia druga połowa dała nam jakieś szanse nawet na wygranie tego meczu.
Dedykacja dla taty
Autorem wyrównującego gola dla „Miedzianki” w Głogowie był niespełna 20-letni napastnik Tomasz Walczak, któremu wystarczyły cztery minuty pobytu na boisku, by zmusić do kapitulacji bramkarza Pomarańczowo-czarnych, Pawła Lenarcika. - Czy to było wejście smoka? Nie mnie to rozstrzygać, ale na pewno długo na to czekałem - przyznał wychowanek warszawskiej Legii, który do końca bieżącego sezonu jest wypożyczony do Miedzi z Rakowa Częstochowa. - Ciężko pracowałem na taką chwilę na treningach. Przegrywaliśmy 0:1 i trener Łobodziński dał mi szansę występu w większym wymiarze czasowym. Chciałem to wykorzystać najlepiej, jak mogłem. Chciałem strzelić bramkę, bo bardzo tego potrzebowałem. W przeciwnym wypadku przegralibyśmy, szkoda tylko, że nie udało się wygrać. Kamil Antonik najpierw oddał strzał, potem była odbitka, a ja czułem, że zrobiła się tam przestrzeń i że powinienem być w tym miejscu, jak na napastnika przystało. Kamil super mnie zauważył, podał piłkę i strzeliłem gola z bliskiej odległości. Mój tata jest moim najwierniejszym i najlepszym kibicem, bardzo mu dziękuję, że był na trybunach i mogłem razem z nim cieszyć się ze zdobytego gola. Podobnie jak ja bardzo wszystko przeżywa i dopinguje mnie. Do końca sezonu zostały cztery kolejki i mam nadzieję, że jeszcze strzelę kilka bramek.
Bogdan Nather