Róża
Angielska publiczność golfowa nie jest nadmiernie żywiołowa. Nie tym razem. Przez dostojne angielskie pole Royal Birkdale przetoczyła się eksplozja radości. Jej sprawcą był siedemnastoletni młodzieniec – Justin Rose.
W Auguście znowu było bardzo blisko! Fot. Facebook Justina Rose'a
Srebrny medalista
Do wygranej też nie zabrakło wiele. Czwarte miejsce wraz z Jesperem Parnevikiem, Jimem Furykiem i Raymondem Russelem dzieliło jedno uderzenie od rezultatu w tamtych czasach budzącego postrach Tigera Woodsa. Dwa strzały lepsi byli Brian Watts i triumfator Mark O’Meara. Był to najlepszy występ amatora w The Open od czasu Franka Stranahana, który w 1953 roku kończył na drugim miejscu. Piątkowe 66 strzałów było najniższym wynikiem osiągniętym kiedykolwiek przez amatora w The Open. Pogoda była koszmarna, eliminując na półmetku pięciu mistrzów The Open i sześciu innych zwycięzców wielkoszlemowych. W sobotę przy huraganowym wietrze Justin błysnął nawet na szczycie tablicy wyników. Tamto trafienie było nieustannie pokazywane w każdych wiadomościach, a euforia, która po nim nastąpiła opisana została przez sekretarza Royal & Ancient Golf Club of St. Andrews - Sir Michaela Bonallacka, jako najgłośniejsze owacje jakie kiedykolwiek słyszał. Gdyby grał jako zawodowiec wzbogaciłby się o 92 000 funtów. Tymczasem uhonorowano go srebrnym medalem dla najlepszego amatora The Open, niepopartym czekiem, którego nie mógłby przyjąć.
Początki
Wszystko zaczęło się 30 lipca 1980 roku w Johannesburgu, w RPA. To tam przyszedł na świat nasz bohater i spędził pierwsze lata dzieciństwa. W wieku 11 miesięcy dostał nową zabawkę - plastikowy kij golfowy, który zmienił wszystko. Zafascynowany maluch nie rozstawał się z nim od momentu, kiedy zaczął stawiać pierwsze kroki. Kiedy miał pięć lat państwo Rose przeprowadzili się do Hampshire w Anglii. W tym czasie ich oczko w głowie weszło w posiadanie pierwszego półkompletu kijów i potrafiło posyłać piłkę na jakieś 40 metrów. Jego rodzimy klub – North Hants brał udział w programie trenerskim pod patronatem The Golf Foundation, a Justin błyskawicznie osiągał świetne rezultaty. Jako jedenastolatek zszedł poniżej 80 uderzeń oraz trafił pierwszą “hole in one”. Jako czternastolatek mógł poszczycić się handicapem +3, zwycięstwem w swojej kategorii wiekowej The Golf Foundation Weetabix Age Group Championship oraz wygraną w regionalnych kwalifikacjach do The Open. Trzy lata później został najmłodszym w historii członkiem brytyjskiej drużyny Walker Cup. Trofea się mnożyły i wszystko toczyło się naprawdę gładko. Do czasu.
Nazajutrz
Już następnego dnia po zakończeniu The Open, Justin przeszedł na zawodowstwo. Nagle czar prysł. Przez 21 kolejnych turniejów nie udało mu się ani razu przejść przez cut zawodowego turnieju. Z cudownego dziecka golfa zmienił się w harującego profesjonalistę, który nie może wygrać złamanego grosza w turniejach. Dzięki podpisanym zawczasu kontraktom reklamowym pieniądze nie były problemem, niepokoił jednak brak wyników i wielka niemoc. Nie udał się występ w Q-School, mający teleportować go na European Tour. Jednak dzięki hojnie oferowanym przez organizatorów dzikim kartom i tak często pokazywał się na dużych arenach. Dzięki nim mógł grać w licznych turniejach 1999 roku, próbując zarobić wystarczającą ilość pieniędzy, gwarantujących kartę w przyszłym sezonie. 197 pozycja w rankingu European Tour zmusiła go jednak do powrotu do Q-School, gdzie tym razem świetny występ dał mu przepustkę na sezon 2000. Znowu tam nie błyszczał. Awansował na 122 miejsce w rankingu, ale to znów było za mało, żeby zachować kartę. Po raz trzeci trafił do Q-School, którą przeszedł śpiewająco, zapewniając sobie bilet na sezon 2001. Wreszcie ponownie był tym elektryzującym chłopakiem z Royal Birkdale i podczas dwóch pierwszych turniejów European Tour, w Afryce Południowej, dwukrotnie był drugi, z jednym uderzeniem straty do zwycięzcy. Najpierw w Alfred Dunhill Championship w rodzinnym Johannesburgu, ubiegł go inny dwudziestolatek - Adam Scott, wygrywając swój pierwszy profesjonalny turniej. Tydzień później, podczas South African Open na jego drodze stanął 47 - letni weteran Marc McNulty, zostając trzecim najstarszym zwycięzcą w lidze. Niecały rok później Justin miał na swoim koncie pierwszy profesjonalny skalp, zdobyty w Johannesburgu, w Dunhill Championship w 2002 roku. W tym samym sezonie wygrał jeszcze trzy turnieje: Nashua Masters w RPA, Crowns Tournament w Japonii i Victor Chandler British Masters.
Teraz dorobił się już 25 profesjonalnych trofeów, jest mistrzem wielkoszlemowym, sześć razy reprezentował Europę w Pucharze Rydera, a wisienką na torcie jest złoty medal olimpijski, wywalczony w Rio de Janeiro. A jeszcze nie tak dawno temu, we wrześniu 1999 roku, tułając się z turnieju na turniej, wystąpił w podwarszawskim Rajszewie na Challenge Tour, zajmując tam osiemnaste miejsce i zarabiając 1044 euro.
Merion
Po wyboistych początkach kariery, wzlotach, upadkach, po latach gdzie zdarzało mu się nie raz sięgać dna, w końcu nadszedł triumf o jakim zawsze marzył. Po 43 latach Anglik ponownie wygrał US Open! W 1970 roku był to Tony Jacklin, a teraz do historii przeszedł jego 32-letni rodak Justin Rose, który w słynnym Merion Golf Club wygrał w 2013 roku swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Dołączył do wielkich poprzedników: Olina Dutra, Bena Hogana, Lee Trevino, czy Davida Grahama, którzy zwyciężyli na tym krótkim, ale bardzo wąskim polu, usytuowanym na przedmieściach Filadelfii. Został też pierwszym Anglikiem, który triumfował w turnieju Major, od czasu Sir Nicka Faldo w Masters, w 1996 roku. Jak to nierzadko bywa w US Open w starciu z brutalnym polem zanotował rezultat oczko powyżej para! Dwa uderzenia dalej byli, Phil Mickelson i Jason Day. Niedziela początkowo należeć miała do Phila. Właśnie obchodził 43 urodziny i po raz pierwszy rozpoczynał ostatnią rundę US Open jako samotny lider. Zamiast pierwszego zwycięstwa w tym turnieju, Phil musiał po raz szósty pocieszać się tam drugim miejscem. Ubiegł go pan Rose, który po piątym miejscu w 2003 roku i dziesiątym w 2007 pokazał , że niezwykle trudne pola US Open są w jego zasięgu. Tradycyjnie niedziela US Open była jednocześnie Dniem Ojca, który obchodzony jest tego dnia w krajach anglosaskich. Po trafieniu ostatniego putta wzruszony Justin wysłał pocałunek w stronę niebios, dziękując zmarłemu 13 lat wcześniej tacie, pełniącego kluczową rolę w karierze syna.
Masters
Od tamtego US Open minęło niemal 12 lat, a Justin mimo kilku szans, niektórych naprawdę bliskich, wciąż nie wygrał ponownie na arenie wielkoszlemowej. Po sukcesie w Merion Golf Club 15 razy gościł w najlepszej dziesiątce turniejów wielkoszlemowych, będąc pięciokrotnie drugim, w tym podczas zakończonego kilka dni temu Masters. W Auguście wcześniej był już drugi w latach 2015 i 2017, ostatnio przegrywając dogrywkę z Sergio Garcią. W Top 10 gościł tam 6 razy, nie przechodząc cuta tylko trzykrotnie, w tym rok temu. Osiem lat po przegranej z Sergio, ponownie przegrał na pierwszym dodatkowym dołku, tym razem zatrzymał go Rory McIlroy. Ostateczny cios od kolegi z europejskiej drużyny Ryder Cup miał miejsce na ponownie rozgrywanym tego dnia osiemnastym greenie, po trafieniu krótkiego putta na birdie, po tym jak Justin kilka chwil wcześniej nieznacznie chybił. Rosie rozpoczął ostatnią rundę siedem uderzeń za Rorsem, ale na osiemnastce zaliczył dziesiąte birdie dnia, kończąc niesamowitą rundą 66, z wynikiem -11 wyznaczając cel dla tych, którzy wciąż byli na polu. Chwilę późnej Irlandczyk w typowym dla siebie stylu nie trafił z pięciu stóp na zwycięstwo. Elektryzujący spektakl trwał dalej.
„Zdecydowanie mieszane uczucia” – relacjonował później Rose, który był też wicemistrzem The Open Championship w Royal Troon w zeszłym roku. „Dużo pozytywnych komentarzy od ludzi, które do mnie napływają. Staram się to wchłonąć i wchłonąć ten tydzień, ale jednocześnie patrzę na telefon i życzę sobie, żeby była tam inna wiadomość. Będąc w takiej sytuacji wcześniej, a tym bardziej teraz, naprawdę mogłem poczuć, jak to jest zwyciężyć. Byłem na skraju wygranej”.
Podczas tej niezwykłej niedzieli ciężkie chwile przeżywało na pewno wielu fanów europejskiego golfa – naprawdę ciężko było się zdecydować komu kibicować. Z jednej strony Rory próbował zostać po wielu nieudanych próbach pierwszym Europejczykiem i szóstym graczem w historii z wyszarpanym Wielkim Szlemem, z drugiej 44-letni Justin Rose, również gigant europejskiego golfa, miał szanse dokonać niesamowitego wyczynu i zwyciężyć w Auguście. Rory po wielu próbach w końcu dopiął swego – Justin na pewno nie składa kijów.
Kasia Nieciak
Tegoroczny turniej Masters był prawdziwym dreszczowcem. Fot. Facebook Justina Rose'a
Rory wreszcie triumfował! Fot. Facebook Masters Tournament