Sport

Ratujmy, co się da!

BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk

Od kilku tygodni staramy się na naszych łamach „ratować polski futbol”. Tych, którzy nie zaznajomili się jeszcze z przesłaniem tej akcji, informujemy, że oczywiście nie chodzi nam o czynności zapobiegające jego staczaniu się na dno (nie te kompetencje), a o refleksję nad przyczynami, dla których w polskiej piłce dzieje się, jak się dzieje. Że nie widać symptomów poprawy, za to widać symptomy pogarszania się jej stanu i poziomu; że z narastającym zdumieniem pomieszanym ze strachem śledzimy stale powiększającą się – i już dominującą liczebnie w polskich klubach – armię zaciężną, dla której z braku umiejętności nie ma miejsca w najwyższych klasach rozgrywkowych rodzimych krajów, niekoniecznie tych z najwyższej piłkarskiej półki; że niby się szkoli tysiące młodych ludzi, ale z tego szkolenia niewiele wynika, bo jest ono byle jakie i nastawione wyłącznie na zyski ze składek rodziców; że jeśli tylko pojawi się ktoś, kto dobrze rokuje, od razu osaczany jest przez chmarę menedżerów, którzy i im, i ich rodzicom, obiecują cuda-wianki. Co później życie bardzo boleśnie weryfikuje.

Można tak dalej wyliczać, ale niech w tym miejscu wystarczy konstatacja, że lektura zamieszczanych na naszych łamach materiałów jest tyleż pouczająca, co sprzyjająca smutnej refleksji, że ugrzęźliśmy w polskiej bylejakości i w nieśmiertelnym „jakoś to będzie”. Oczywiście – zawsze będzie jakoś, tylko czy będzie to łatwe do przełknięcia, zaakceptowania, pogodzenia się? I co, niestety, nie dotyczy tylko polskiej piłki nożnej, ale i innych gier zespołowych, które chociażby na przestrzeni kilku-kilkunastu ostatnich miesięcy dostawały regularnego łupnia od rywali, niekoniecznie tych, którzy stanowią ścisłe czoło tych dyscyplin.

No bo co powiedzieć o polskich piłkarzach ręcznych, czy też o koszykarkach i koszykarzach? Ci pierwsi z fantastycznym trofeum w rodzaju Pucharu Prezydenta za 25. miejsce w mistrzostwach świata. Koszykarki po raz piąty z rzędu nie zakwalifikowały się do mistrzostw Europy, koszykarze w nich zagrają, ale tylko dlatego, że jedna część tej imprezy odbędzie się właśnie w Polsce; niemniej trudno nie pamiętać o laniach, jakie spuszczały nam całkiem niedawno Litwa czy Macedonia Północna, o których można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że bogato u nich z demografią.

W przeszłości w tym miejscu nawiązywałem do tych tematów i może nie byłoby powodów, by kolejny raz po nie sięgać, gdyby nie obszerna publikacja Marcina Zatyki, korespondenta PAP w Lizbonie, o tym, jak te sprawy mają się w 10-milionowej Portugalii. A mają się tak, że w odniesieniu do piłki nożnej nie sposób się nad Wisłą z nią równać tak w wydaniu klubowym, jak i reprezentacyjnym. To by zresztą jeszcze uszło, w końcu Portugalia zawsze piłką nożną stała (choć bywało, że wygrywaliśmy z nią ważne mecze). Ale okazuje się, że dyscyplina ta zaczęła mieć nad Tagiem bardzo silną konkurencję w postaci innych gier zespołowych. Trudno nie pamiętać, że tamtejsi piłkarze ręczni, z którymi wczoraj zremisowaliśmy w eliminacjach europejskiego czempionatu, uplasowali się na niedawnych mistrzostwach świata na czwartym miejscu (a my – powtórzmy – ostaliśmy się z Pucharem Prezydenta). Portugalskie koszykarki zakwalifikowały się do finałów mistrzostw Europy, a Polki jak wyżej.

We wspomnianej korespondencji z Lizbony pada teza, że konkurencja wśród portugalskiej młodzieży chętnej do uprawiania futbolu jest tak wielka, że duża jej część, nie widząc dla siebie w nim perspektyw, przenosi się do innych dyscyplin. W nich swoim zapałem i pracowitością, połączonymi z dobrą organizacją, napędza sukcesy na poziomie reprezentacyjnym.

W tym miejscu intrygujące dane – liczba trenujących w klubach zawodników w Portugalii w 2023 roku przekroczyła poziom 773 tysięcy; od 2020 roku przybyło tam blisko 200 tysięcy sportowców! Co oznacza jednocześnie, że w przybliżeniu co trzynasty obywatel Portugalii zaangażowany jest w uprawianie sportu.

I w tym właśnie miejscu pora na pytanie: jak oni to robią, że ludzie tam, od malucha do seniora, tak bardzo kochają sport, tak chętnie się wysilają, radośnie wyciskają z siebie siódme poty, walczą z zakwasami, na niebotyczny poziom wznoszą technikę i nie martwią się tym, że się przeziębią, które to obawy są u nas na porządku dziennym. Fakt, cieplej tam, ale czy to tłumaczy, że z większym powodzeniem trafiają tam do bramek (nożnych, ręcznych) lub kosza? I czy to tłumaczy ów napór młodzieży na sportowe kluby?

Podjęliśmy się więc „ratowania polskiej piłki”. Wygląda jednak na to, że trzeba „ratować cały polski sport”. Przed złą organizacją i poziomem szkolenia, pisaniem durnych usprawiedliwień (przez rodziców), przedkładaniem smartfona nad wysiłek fizyczny. W sumie wiele wskazuje na to, że jako społeczeństwo posypaliśmy się mentalnie. Dlatego ratujmy, co się da!