Sport

Ratujmy, co się da!

Rozmowa z Jerzym Skuchą, szefem szkolenia (1997-2004), a następnie prezesem (2009-16) w Polskim Związku Lekkiej Atletyki

Niektórzy pojechali do Tokio, bo im się należało, ale nie było tej refleksji, że może lepiej nie jechać, bo jestem bez formy. Fot. Michał Laudy/PressFocus

No i trafił pan! Typując polskie szanse medalowe w Tokio, na pierwszym miejscu wymienił Marię Żodzik.A niewielu było ekspertów, którzy akurat skoczkinię wzwyż widzieli na podium…

- Mówiąc szczerze, skok wzwyż jest konkurencją w pewnym stopniu loteryjną. I dlatego stwierdziłem, że Maria może zdobyć medal, jak zajdą sprzyjające okoliczności. Takie zaszły, lunął deszcz. Typowałem też sztafetę mieszaną 4x400, no ale nie wystąpiły takowe okoliczności i okazało się, że po prostu trzeba szybciej biegać. Każdy z jej członków może mieć w jakimś sensie, w cudzysłowie oczywiście, wyrzuty sumienia, że tych dwóch setnych nie nadrobił, ale najbardziej żal mi Justyny Święty-Ersetic.

Jak wszystkim chyba…

- I ona sama chyba tego najbardziej żałuje, no bo to ją dotknęło bezpośrednio, zwłaszcza że znana była z tego, że to ona wychodziła o te dwie setne do przodu, a nie przegrywała. Wyobrażam więc sobie, że w jej głowie później kłębiły się myśli, dlaczego teraz jest tak, a kiedyś było lepiej. Ale abstrahując, to był świetny bieg całej czwórki, na tyle, na ile było ją stać. Tak więc sztafeta na duży plus.

Jest mimo wszystko rozwojowa, nawet zakładając, że Justyna nie będzie biegać wiecznie.

- To prawda, jest młody Szwed i jest doświadczony Duszyński, i jest jeszcze kilku zawodników blisko, jak choćby dwaj rezerwowi w Tokio, Korolewski i Sołtysiak. Pracują z trenerem Natalii Bukowieckiej Markiem Rożejem, więc sądzę, że będą robili postępy, a nie w drugą stronę.

Tylko jeden medal w Tokio nie jest zaskoczeniem, bo o takim scenariuszu mówiło się już na długo przed MŚ, co z kolei było pokłosiem ledwie jednego medalu na igrzyskach w Paryżu i tabel światowych w tym sezonie. Pytanie pada już od 2-3 lat, co i jak dalej z polską lekkoatletyką?

- Cokolwiek teraz można robić w dwóch kierunkach. Po pierwsze, co się da, ratować do igrzysk w Los Angeles 2028. Wyselekcjonować grupę ludzi, w którą wierzymy, stworzyć im warunki. A po drugie, jak udoskonalić cały system szkolenia, żeby więcej talentów dopływało do wieku seniora, a nie zdobywali medale na poziomie juniora młodszego, bo zupełnie nie o to chodzi. Jeżeli na tym pierwszym kierunku nie zrobiło się nic rok temu, no to teraz na jesieni już ostatni moment na to. Bo zostały dwa sezony przygotowań, trzeci już będzie tym olimpijskim. I w zasadzie dobrze już znamy nazwiska tych, którzy mają się liczyć w Los Angeles. Oczywiście, może wyskoczyć młodzieżowiec albo 19-letni junior, na którego nie stawiamy w tym momencie, ale to będą jednostki. No i te nazwiska powinny zadeklarować: tak, chcemy wejść w zdecydowanie inny rytm przygotowań.

Wspomniał pan o stworzeniu tym najlepszym odpowiednich warunków. Ale przecież oni nie mogą chyba narzekać na jakość szkolenia i brak pieniędzy?

- Nikt nie narzeka, czy to w PZLA, czy zawodnicy, przynajmniej większości jak słyszę. Były jakieś pretensje Aleksandry Lisowskiej, która pobiła rekord Polski w maratonie w Berlinie, że nie miała szkolenia zagranicznego. No ale, jeżeli szykujesz się do imprezy mistrzowskiej, to wtedy ministerstwo daje środki na dofinansowanie swojego szkolenia, a jeżeli szykujesz się do maratonu komercyjnego, to nie daje. Dlatego byłaś w szklarskiej Porębie, a nie w Sankt Moritz, prawda? I trzeba tu zrozumieć PZLA. Natomiast wracając do meritum, każdy, kto chce być szkolony, jest szkolony, to są często drogie zgrupowania, jak Arłamów czy Katar.

I stać na to PZLA, polską lekkoatletykę, a szerzej polskie państwo?

- No tak, większość środków to są środki z budżetu. Te dotacje były dobre, może teraz będą trochę obcięte, ale sądzę, że w ogóle kondycja związku jest dobra. Są dobrzy sponsorzy, jest dobrze zarządzany, marketing dobrze prowadzony, także nie w pieniądzach jest jakikolwiek problem.

Więc w czym - w przejściu z wieku juniora do seniora, czy jeszcze wcześniej, na etapie wyławiania perełek wśród dzieci?

- W ostatni weekend w Lublinie odbyły się mistrzostwa Polski do lat 16. Nie pracuję już w Instytucie Sportu, ale lubię coś robić, więc sobie poszperałem i znalazłem mistrzów sprzed pięciu lat, trzydzieści parę nazwisk, dziś powinni mieć 19-20 lat.

No i już się boję, co panu wyszło…

- Czternaścioro już nie trenuje w ogóle, a nazwiska, które cokolwiek dziś znaczą na poziomie juniora czy młodzieżowca, to trójka: sprinter Zakrzewski, tyczkarz Gawenda i skoczkini w dal oraz w trójskoku Szlachta. Reszty po prostu nie ma. Jeśli nawet trenują, to startują tak słabo, że nie są w ogóle w kręgu zainteresowania PZLA.

Tymczasem wTokio zdobyliśmy jeden medal i zajęliśmy 14. miejsce w klasyfikacji punktowej, choć mieliśmy jedną z największych reprezentacji w stawce…

- Zgadza się, czołówka, jeżeli chodzi o liczebność. to 14. miejsce na świecie nie jest złe, to nie był generalnie słaby występ, ja przewidywałem między 20. a 30.

Dramatyczne 20. było na igrzyskach w Paryżu.

- Czyli jest wyraźny progres, zapunktowało w 7 konkurencjach ponad 10 osób. To jest jakiś potencjał na przyszłość.

Tylko jesteśmy średniakami, zajmujemy miejsca 4-8, a nam się marzą szczyty.

- Czołówka światowa uciekła. Przykład 800 metrów mężczyzn. Bardzo fajnie panowie biegali, 1,44 pobiegło aż trzech, którzy wyjechali i bodajże jeszcze dwóch, którzy nie wyjechali. Tylko, niestety, te 1,44 znaczyło coś kilka lat temu.

Gdy biegali Adam Kszczot i Marcin Lewandowski i zdobywali medale mistrzostw świata - już trzeba było schodzić poniżej, ale jeszcze można było coś z takim wynikiem zdziałać.

- Bez pobicia rekordu Polski z 2001 roku Pawła Czapiewskiego, mimo to znajdowali się w czołówce światowej. Teraz trzeba biegać 1.42, bo z 1.44 nie ma nawet szans na finał. I teraz co zrobić, żeby ci młodzi, zdolni ludzie zrobili ten krok, dwa albo trzy kroki do przodu, żeby poprawić się jeszcze o dwie sekundy, mimo że wydaje nam się, że biegają wspaniale.

To czego nam brakuje? Technologii? Warsztatu szkoleniowego, czy może charakteru tych młodych ludzi?

- Wszystkiego po trochu pewnie. Tak sobie myślę, że myśli szkoleniowej na pewno brakuje. Gdybym był prezesem związku, wszystko bym zrobił, żeby Tomek Lewandowski, brat Marcina, który trenuje bardzo zdolnych Holendrów, pracował z Polakami. Stanisław Szczyrba to starsze pokolenie, ale jednak doprowadził Katarczyka Barszima do tytułów w skoku wzwyż. Czemu po niego nie sięgnąć?

A teraz mamy kolejny przykład trenera tyczki Marcina Szczepańskiego, który już nie tylko prowadzi wicemistrza świata Karalisa, ale właśnie zaczął pracę dla Greków.

- No i jego młodzi polscy podopieczni, jak chcą, to on ich poprowadzi, ale niech przyjadą do niego, do Grecji. Więc puszczamy znowu bardzo zdolnego człowieka, który z Piotrkiem Liskiem osiągnął 6 metrów i medale mistrzostw świata. I wie pan, puszczamy fachowca to jedno, ale PZLA nie zabronił mu prowadzić rywala. A ja sobie przypominam, że jak Ania Rogowska jeździła ze swoim mężem do pracującego w Niemczech z tamtejszymi tyczkarkami Leszka Klimy, to niemiecki związek po prostu szybko mu tego zakazał: Rogowska ma więcej do niego nie przyjeżdżać, bo on jest zatrudniony w Niemczech i dla Niemców. I się skończyło. Jakieś kontakty jeszcze mieli, ale już zaocznie.

Trochę też mówi wynik Klaudii Kazimierskiej, która trenuje w USA, która jako jedyna na średnich dystansach weszła do finału - na 1500 metrów - z rekordem życiowym. Może delegujmy najlepszych za ocean?

- Ale wszystkich to nierealne, może jakieś wyjątki niech będą. Tak jak kiedyś Aurelia Trywiańska, która w USA zrobiła największe postępy i była piątą zawodniczką MŚ 2003 na 100 m przez płotki. Pamiętam z dawnych czasów, wiele osób wyjeżdżało, ale z reguły kończyło się na zrobieniu studiów i zawodu. Oszczepnik Dariusz Trafas dopiero jak wrócił do Polski, zrobił karierę. Natomiast mógłbym wymienić wiele nazwisk ludzi, którzy tam przepadli, dla wyczynu oczywiście. Musimy szukać swojej drogi.

Czyli polscy trenerzy - dokształcać się! Jak 24-letni Paweł Wyszyński, który znalazł porozumienie z Marią Żodzik?

- Wyszyński przeczy teorii, że trzeba być ogromnie doświadczonym trenerem z wieloma sukcesami, żeby wychować medalistkę mistrzostw świata. On nie miał ani sukcesów, ani doświadczenia, a wyszło. Prawdopodobnie stworzyli dobrą atmosferę, zawodniczka była na odpowiednim poziomie - skakała już wysoko wcześniej, jeszcze na Białorusi - dopilnował treningu i niczego nie zepsuł. Bardzo fajnie, że udało im się nie popełniać błędów, bo jak się nie ma doświadczenia, to łatwo o błąd.

Pewnie zadziałały też kwestie mentalne relacji tej samej generacji młodych ludzi?

- Zdecydowanie, i w stosunku również do poprzedniego układu, tak sobie wyobrażam, że odżyła psychicznie. I tam wszystko szło bardzo ładnie i nagle się zepsuło, na igrzyskach nie przeszła eliminacji i nie chciała trenować. Zupełnie nie wiem, na jakim tle się zepsuło, ale odżyła, kiedy przyszedł trener bez doświadczenia. Generalnie bardzo żałuję, że świetni polscy trenerzy umierają, innych pewnie niedługo też nie będzie, a nikt nie spisuje ich metodyki treningu. Najlepszy trener na świecie w młocie Czesław Cybulski zabrał wszystkie swoje wiadomości do grobu, podobnie Sławomir Nowak, trener rekordzistek świata na płotkach i Wilsona Kipketera na 800 metrów. Są natomiast Edward Szymczak w tyczce, Zbigniew Król w biegach średnich, spokojnie 10 takich bym wymienił, których warto byłoby spisać, ich warsztat.

Cybulski i Nowak akurat mieli trudne charaktery, na dzisiejsze czasy byliby za słabi w relacjach międzyludzkich…

- Jasne, nie mówię o otoczce, bo ta otoczka się zmienia, Cybulski był trenerem przeszłościowym, ale gdyby do jego metodyki dołożyć teraźniejszość, współczesne podejście do młodego człowieka, to byłoby coś. Jak byłem prezesem, zabiegałem w ministerstwie, żeby znalazły się środki na spisanie tej metodyki - jeżeli ktoś będzie chciał skorzystać, ktoś inny nie, ale tu jest, proszę bardzo, można zajrzeć, sprawdzić. Nie udało się niestety.

Jaki najpilniejszy ruch doradziłby pan prezesowi PZLA Sebastianowi Chmarze?

- Jesteśmy w kontakcie, rozmawialiśmy dużo przed mistrzostwami. Wyselekcjonowałbym grupę, o której mówię, ludzi, których można uratować do Los Angeles, bo będą zdobywać pozycje punktowe albo medale. Jak pobieżnie spojrzałem, naliczyłem takich 10 nazwisk wśród kobiet i 7 wśród mężczyzn. Tych, którzy w tej chwili już coś znaczą i jest gwarancja, że mogą zaistnieć. I dalej, zastanowić się, co z nimi można zrobić.

A kto ewidentnie w Tokio zawalił?

- Niektórzy byli zakwalifikowani, ponieważ mieli minimum zrobione rok temu, ale nie potwierdzili tego w tym roku, w żadnych zawodach. Ale pojechali do Tokio, bo im się należało. Liczyłem na to, że takie osoby przyjdą do PZLA i uczciwie powiedzą, że bardzo dziękują za zaufanie, ale nie czują się na siłach. Nie było tej refleksji, że może lepiej nie jechać, bo jestem uznanym mistrzem i po co pokazywać się bez formy.

Mnie się ciśnie na myśl sprinterka Ewa Swoboda, a panu?

- Oszczepniczka Maria Andrejczyk. Pamiętam po mistrzostwach Polski była rozmowa z trenerem i myślałem, że wnioskiem będzie „kończymy sezon, myślimy, co zmienić, żeby wyszło”. Kompromitacji w Tokio może nie było, natomiast wicemistrzyni olimpijska powinna jednak wejść do finału.

Rozmawiał Tomasz Mucha