Sport

Ratujmy, co się da

Ta machina ciągle ma w sobie moc.

Ryoya Morishita o meczu z Jagiellonią z pewnością będzie chciał zapomnieć. Ale najpierw trzeba wyciągnąć wnioski. Fot. PAP / Leszek Szymański

LEGIA WARSZAWA

Takie momenty, jak obecny, pokazują siłę drużyny. Mniejszą sztuką jest wygrywać, gdy wszystko się układa. Większą – pozbierać się, unieść głowę i ratować, co jest do uratowania. A Legia Warszawa ciągle ma jeszcze, wbrew pozorom, co ratować w tym sezonie – ciągle może wyjść z niego zwycięsko.

Ciągle jest o co walczyć

Nie chodzi oczywiście o mistrzostwo, to wydaje się ewidentnie stracone. Żeby nadrobić stracony dystans, nie tylko Legia musiałaby punktować jak wariatka, ale i – drugi konieczny warunek – rywale gromadnie musieliby wpaść w kolosalny wręcz dół formy i… punktować przestać. Nie ma na to szans, więc można zacząć ewentualnie marzyć o 2026 roku. Jednak – to banał – są w naszych rozgrywkach dwa najważniejsze tytuły. Zdobycie Pucharu Polski być może ludziom związanym z Legią spowszedniało, bo wygrała ich tyle, że można się pomylić – aż 20, to rekord, z czego osiem w XXI wieku. Niemniej to przecież wielki sukces i powód do dumy. Legię od tego dzieli jeden mecz, wygrany finał. Z pewnością jednak trzeba pomajstrować przy silniku, przy drużynie, bo kiedy drużyny dwa mecze z rzędu przegrywa do zera, to coś jest nie tak. I nieważne, że z silnymi czy cholernie silnymi rywalami. Przecież Legia też taka chce być, a czasami nawet jest. Wiadomo, że kiedy grasz w Legii, musisz znosić wyjątkową jak na polskie warunki presję, fani oczekują przecież zwycięstwa w każdym meczu.

Nad czym można się zastanowić w kontekście ratowania sezonu?

Nie można być wszędzie

Choćby nad tym, kto powinien stać w bramce podczas finału Pucharu Polski, który odbędzie się już 2 maja. Kacper Tobiasz bronił w półfinale z Ruchem na Stadionie Śląskim (5:0), ale też w Lidze Konferencji z Chelsea (0:3) i ekstraklasie z Jagiellonią (0:1) – w tych dwóch ostatnich idealnie nie było. Bramkarz nie ustrzegł się błędów, przede wszystkim w tym pierwszym meczu, choć przecież obronił też karnego. Na ciekawą sprawę zwrócił uwagę były bramkarz Legii Wojciech Kowalewski w rozmowie z serwisem legia.net, z naszego punktu widzenia to zaskakujące. – Z perspektywy obserwatora, kibica czy eksperta telewizyjnego w pewnych momentach miałem wrażenie, że Kacper wyskoczy mi z lodówki. Był wszędzie. Akcja charytatywna, wolontariacka, billboard na ulicy, reklama ubrań w sklepie, wizyta w szkole… Zastanawiałem się z zaciekawieniem, ile ten chłopak jeszcze wytrzyma – przyznał Kowalewski. – Nie mówię, że Tobiaszowi przeszkodziło to, że pojechał na spotkanie z młodzieżą, lecz kumulacja zdarzeń była tak duża i intensywna, że miał prawo sobie z tym nie poradzić – dodał. To bardzo ciekawe zagadnienie: czy takie udzielanie się poza murawą może wpłynąć negatywnie zachowanie na boisku?

W odwodzie pozostaje Vladan Kovacević, który w ostatnich dwóch miesiącach bronił w siedmiu meczach. Ciągle czeka na taki z czystym kontem. Może w finale na Stadionie Narodowym?

Pomoc musi pomagać

Drugie pytanie: jak zestawić drugą linię, żeby znowu decydowała o obliczu drużyny? W ostatnim meczu w pomocy zawiedli dwaj obcokrajowcy, którzy demonstrowali wcześniej dobrą formę. Pytanie, czy to jakiś trend, czy wypadek przy pracy? Ryoyi Morishicie trudno odmówić aktywności, ale aktywna gra nie zawsze oznacza dobry występ i tak było w przypadku konfrontacji z Jagiellonią. Akcje realizowane przez Japończyka często zwyczajnie się nie udawały, słabo dryblował, stracił piłkę, po której poszła akcja, z której goście strzelili jedynego gola w tym meczu. Widać było, że Morishita się denerwuje, często dyskutując z sędzią. To chyba go osłabiało. Równie słabo, a być może jeszcze słabiej zaprezentował się Kolumbijczyk Juergen Elitim, który tym razem nie wniósł do gry Legii dosłownie nic, w dodatku popełniał proste błędy. Oczy otwarł mu chyba mecz z Chelsea: pewnego pułapu już nie przeskoczy. Pytanie, czy w przypadku tych dwóch dobrych przecież piłkarzy to jedynie wypadek przy  pracy, niedyspozycja dnia, która może zdarzyć się każdemu, czy raczej jakiś niepokojący trend?

Nad tym wszystkim z pewnością zastanawia się Goncalo Feio. Bardzo ciekawi nas, czy uda mu się podnieść zespół i odpowiednio poukładać całą maszynerię od nowa. Choć zapewne w przyszłym sezonie i tak zajmie się tym ktoś inny…

Paweł Czado