Sport

Radosna spartakiada dla bidoków

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

No to sobie polosowali. Naprędce przeliczam szanse naszych klubów i wychodzi mi, że nie sposób nie awansować do kolejnej rundy. W pesymistyczno-realistycznej wersji wydarzeń zakładam, że nawet jeśli któryś z naszych klubów potknie się na rywalu słabszym, odrobi stratę w niespodziewany sposób z przeciwnikiem mocniejszym. Najłatwiej ma Raków, bo oprócz wyjazdu do Pragi pozostałe mecze są do wygrania - obstawiam bezpośredni awans do 1/8 finału, bo drużyna Papszuna na razie gra kiepsko, a i tak osiąga cele – kiedy wejdzie na swój normalny poziom, tym bardziej powinna sobie poradzić ze wszystkimi.

Częstochowian ominie nawet cypryjski upał, bo na Omonię wybiorą się tydzień przed Bożym Narodzeniem – każda strata punktu poza meczem z praską Spartą będzie nieusprawiedliwiona. Pozostali pucharowicze także musieliby się solidnie zbłaźnić, żeby nie awansować do 1/16 finału. Jagiellonia ma trzy mecze do obowiązkowego wygrania i trzy, w których będzie potrzebowała cudu, aby urwać choć punkt, ale to, co zdobędzie na Finach, Maltańczykach i Kosowianach wystarczy aby przejść dalej. Legia musi wygrać dwa mecze ze słabeuszami, w dwóch kolejnych powinna ugrać co najmniej po remisie i też wejdzie dalej.

Najgorzej trafił Lech, ale biorąc pod uwagę pecha tej drużyny dotkniętej plagą kontuzji i opuszczonej przez zbuntowaną gwiazdę, trudno się dziwić, że znowu poczuje wiatr w oczy. Lechici będą musieli się nieco wysilić, żeby zdobyć 8 punktów, które w ubiegłym sezonie dawały pewną promocję do fazy play off. Tak czy owak, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pobawimy się w te puchary do wiosny. Jest w czym wybierać, choć szału nie ma, żadne gwiazdy tłumów na stadiony nie przyciągną, na razie polscy kibice będą przychodzili patrzeć na walkę o zwycięstwo, bo czasy, w których na stadiony będą przychodzili głównie po to, żeby sobie pooglądać, jak nam kopią tyłki galaktyczni miliarderzy, nadejdą za parę lat, jeśli będziemy grzecznie ciułać punkty rankingowe.

O tym, że Liga Konferencji, której będziemy poświęcać czwartkowe wieczory począwszy od października, jest kontynentalną trzecią klasą rozgrywkową, w której w tym roku zobaczymy choćby mistrza Malty, a zatem prestiż tego turnieju jest cokolwiek umiarkowany, już pisałem przed tygodniem. Z drugiej strony - nie sposób, a nawet nie wolno nie docenić sukcesu naszych ekip, zwłaszcza że łatwo wcale nie było, a wśród ogranych rywali nie wszyscy prezentowali futbol ułomny. Ja tam nie narzekam – takimi czwartkami, jak ten ostatni, trudno się przejeść: żadna nasza ekipa nie została rozstrzelana bez walki, wszystkie zapunktowały, a Legia to nawet pozwoliła sobie na thriller, po którym do dziś przewracam się nerwowo na materacu i przeklinam przez sen. Ledwie dałem radę, na szczęście to się już nie powtórzy: cztery mecze jednocześnie. Jeden w telewizorze, drugi na laptopie, trzeci na ipadzie, czwarty w komórce, co prawda był oczopląs i jedna bramka mi umknęła, ale ją sobie zobaczyłem w powtórce. Azaliż powinniśmy współczuć Anglikom, którzy mają w pucharach dziewięć ekip, z czego pięć w Lidze Mistrzów – jak oni sobie te wieczory poukładają, żeby wszystko obejrzeć?

Lech skorzystał z demobilizacji rywali pewnych awansu i wygrał w Genku, a mnie się najbardziej w tym wszystkim podobała bramka kolejnego nastolatka w biało-niebieskich barwach: Kornel Lisman przebiegł pół boiska i kropnął bezczelnie i celnie, palce lizać. Poznań nie musi się bać zdziesiątkowania kontuzjami, skoro może sięgać po taką młodzież. Jest zatem komplet naszych w grze – po raz pierwszy od wymyślenia Ligi Konferencji jakaś nacja będzie miała w niej aż czterech reprezentantów, co tylko potwierdza intuicje, że ten puchar wymyślono specjalnie dla Polaków, za słabych na poważne granie w Europie, ale jak nikt inny wygłodniałych międzynarodowych sukcesów. Boże, pobłogosław jej twórców, albowiem dali nam piłkarskie osiemset plus - możemy się sycić do woli spartakiadą dla bidoków i snuć nadzieje, że w przyszłości uciułamy dość punktów rankingowych i tyleż grajcarów, aby mierzyć się z największymi. I rychło zatęsknimy za tym cudownym pucharem, w którym prawie zawsze występujemy w roli faworytów - lepiej przecież wymierzać klapsy mizerotom niż samemu być batożonym przez tytanów.

Batogi jednakowoż są nieuniknione – tak wygląda system rozgrywek – wygrywasz po to, aby piąć się na poziom, który cię w końcu przerasta, a zatem zwyciężasz, abyś w końcu został zwyciężonym, no chyba, że zdarzy się cud i jeden z naszych klubów po prostu pojedzie w maju przyszłego roku na finał do Lipska, aby wygrać tę Ligę Konferencji. Byłoby miło, daleko nie mamy, można się wybrać, zaryzykowałbym nawet zawczasu rezerwację biletów w ciemno. Skoro się tak rozhulaliśmy, trzeba iść za ciosem, zróbmy z Ligi Konferencji Puchar Polski, powpadajmy na siebie w ćwierćfinałach i będzie zabawnie.

W play offie Ligi Konferencji trafić na siebie - może niebezcenne, ale ciekawe...Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus