„Przywileje” dla Polaków!
Rozmowa z Andrzejem Myśliwcem, byłym piłkarzem, a obecnie nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem w Akademii GKS Jastrzębie
- Patrząc na to zagadnienie przez pryzmat wielu lat, sprawność fizyczna dzieci i młodzieży niestety maleje. Po części jest to pokłosie mniejszej populacji. Na przykład w tym roku szkolnym mamy cztery klasy ósme, a w następnych rocznikach będą tylko dwie.
Kiedy ja uczęszczałem do szkoły, ambicją każdego chłopaka była przynajmniej jedna ocena bardzo dobra, wtedy „5”, na świadectwie. Z wychowania fizycznego. Teraz dożyliśmy czasów, gdy rodzice zwalniają swoje pociechy z wf-u. Ma pan duży odsetek takich uczniów?
- To zależy od rocznika, nie ma wspólnego mianownika. W klasach 4-8, w których prowadzę lekcje z wychowania fizycznego, frekwencja jest na poziomie 90 procent. Absencje są zatem sporadyczne, chociaż są uczniowie, którzy nagminnie unikają wf-u, by się nie spocić. W grupie niećwiczących więcej jest dziewcząt.
Jakie jest „alibi”, żeby dziecko nie ćwiczyło z rówieśnikami?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiam, po prostu honoruję każde zwolnienie, czy to od rodziców, czy od lekarza. Niektórzy uczniowie są zwolnieni przez cały semestr ze względu na przewlekłe choroby.
Prowadzi pan zajęcia zarówno z chłopakami, jak i dziewczętami. Która grupa jest bardziej zaangażowana podczas lekcji?
- Nie ma reguły, wszystko zależy od specyfiki klasy, czyli środowiska, z którego wywodzą się uczniowie i uczennice.
Z czym uczniowie mają największy problem: z przewrotem w przód czy w tył? A może ze skokiem przez konia?
- Każda klasa ma program zajęć, ale wspólnym mianownikiem są gry zespołowe, czyli piłka nożna, siatkówka, piłka ręczna, koszykówka. Do tego dochodzi lekka atletyka - biegi, skoki, rzuty oraz zajęcia gimnastyczne i zajęcia w terenie. Czyli każdy uczeń ma pole do popisu i szansę na dyscyplinę, w której może „zabłysnąć”. Największe problemy chłopcy mają z ćwiczeniami na drążku, gdy ja i moi rówieśnicy bez większych problemów robiliśmy wymyk i odmyk.
Czy chłopcy, którzy trenują w Akademii GKS-u Jastrzębie, są elitą pod względem sprawności?
- Na pewno tak, chociażby z tego względu, że w szkole podstawowej są cztery godziny wychowania fizycznego tygodniowo, zaś w Akademii szesnaście, wliczając w to treningi stricte piłkarskie. W myśl zasady „trening czyni mistrza”, muszą być bardziej sprawni ruchowo od konkurentów. Kiedyś nie było to takie oczywiste, bo chłopcy grali - nie tylko w piłkę nożną - pod blokiem, na podwórkach. Teraz młodzież spędza wolny czas głównie przed komputerami i smartfonami. Gdyby rodzice bardziej zachęcali ich do aktywności ruchowej, wiele dyscyplin sportu miałoby obiecujący i utalentowany narybek.
Gdy bywałem na treningach piłkarzy z Akademii GKS-u Jastrzębie zauważyłem, że chłopcy największy problem mieli z koordynacją ruchową. Potwierdza pan?
- To nie jest tak, ze nie poświęcamy koordynacji ruchowej u naszych podopiecznych żadnej uwagi. Przeciwnie, ale przyznaję, że w pewnych sytuacjach koordynacja może być zaburzona. A bez niej nie sposób zrobić karierę nie tylko w piłce nożnej, ale i w innych dyscyplinach sportu.
Brnąc w piłkarskie abecadło i szlifowanie umiejętności, ilu zawodników z pańskiej grupy potrafi podać lub oddać strzał zewnętrzną częścią stopy? Oczywiście nie szukam drugiego Lamine'a Yamala, ale przynajmniej solidnego rzemieślnika...
- Zostawmy piłkarza Barcelony w spokoju, bo w jego przypadku mówimy - nie waham użyć się tego słowa - o wirtuozie. Może pana zaskoczę, ale każdy potrafi, problem sprowadza się do jakości takiego podania czy strzału.
To dlaczego tak rzadko oglądamy takie zagrania podczas meczów? Nawet w ekstraklasie jest ich jak na lekarstwo, o niższych szczeblach nawet nie wspominam.
- Moim zdaniem to jest zakodowane w głowie zawodnika. Boi się kompromitacji, „szydery” nie tylko ze strony przeciwników, ale również kolegów z drużyny. Trzeba ich po prostu przekonać, że warto ryzykować. Kolejna rzeczą, której trenerzy powinni uczyć w akademiach, to umiejętność dryblingu. „Zabija” nas gra na wynik w grupach młodzieżowych kosztem zaniedbywania umiejętności indywidualnych młodego adepta futbolu. Mam w grupie jednego bardzo dobrego dryblera, który nie boi się grać jeden na jeden z przeciwnikami. I to właśnie powinniśmy szlifować.
Był pan na stażach w kilku klubach europejskich, m.in. w Red Bullu Salzburg, Szachtarze Donieck, Gironie czy Espanyolu Barcelona. W jakich obszarach jesteśmy daleko w tyle?
- Kilka razy byłem w Red Bullu i powiem, że byłem pod wrażeniem ich organizacji oraz metod szkolenia. Treningi tamtejszej akademii zaczynają się od 15.30, o tej porze zajęcia rozpoczynają rezerwy Red Bulla, tzw. Liefering, który gra w pierwszej lidze austriackiej, czyli na drugim poziomie rozgrywkowym. Potem mniej więcej co pół godziny wchodzą na poszczególne boiska pozostałe drużyny, począwszy od najstarszej, czyli U-19 aż do U-14. Po prostu każda drużyna ma tam swoje boisko, o czym zapewne w większości polskich klubów można tylko pomarzyć. Właśnie największą „przepaść” zauważyłem w bazie treningowej i organizacji szkolenia. W Jastrzębiu mamy Szkołę Mistrzostwa Sportowego, do której uczęszczają nasi podopieczni, a Red Bull ściśle współpracuje z trzema różnymi szkołami. Uczęszczający do nich piłkarze mają tak ułożony plan lekcji, że nie koliduje im z treningami. Poza tym tam duży nacisk kładzie się na gimnastykę. W ostatnich kilku latach w rankingach ich akademia - po Benfice Lizbona i Ajaksie Amsterdam - ma największe profity z transferów swoich zawodników. To wiąże się oczywiście z odpowiednią jakością bazy. Do dyspozycji jest pięć boisk z naturalną trawą, a szóste ma sztuczną nawierzchnię. Tam wymieniono nawierzchnię na sztuczną trawę nowej generacji. Do tego dochodzi pełnowymiarowe boisko pod dachem - nie balonem - ze sztuczną trawą. Tam szkolenie wygląda inaczej, Austriacy mają inne priorytety. Dla nich liczy się nie ilość, lecz jakość. Grupy liczebnie są porównywalne, ale w Jastrzębiu w młodszych rocznikach mamy po dwie-trzy grupy, tam jest tylko jedna i nie ma od tego odstępstw. U nas każdy trener ma swoją grupę, w Red Bullu z każdym zespołem pracuje kilku szkoleniowców. Każdy trener w danym roczniku ma asystenta, trenera od przygotowania motorycznego, trenera bramkarzy, fizjoterapeutę, a począwszy od zespołu U-15 dochodzi analityk. U nas mamy dwóch trenerów bramkarzy, oczywiście na całą akademię, o trenerze przygotowania motorycznego możemy zapomnieć. I to by było na tyle.
Moim zdaniem polskie kluby angażują zbyt wielu obcokrajowców. Jeżeli te proporcje szybko nie zostaną odwrócone, reprezentacja Polski niedługo będzie nawet europejskim słabeuszem. Podziela pan mój pogląd?
- Każdy trener może się bronić argumentem, że w jego zespole gra piłkarz lepszy, bez względu na narodowość. I kropka. Ale zgadzam się z panem, że polscy piłkarze młodego pokolenia mają kłopoty, zwłaszcza w ekstraklasie, by się przebić. Z reguły 70-80 procent grających to obcokrajowcy. Wszystkich „przebija” Raków, który wystawia tylko jednego Polaka, bramkarza Kacpra Trelowskiego! Nie tędy droga. Ale trenerzy i działacze klubowi mają szeroko otwarte drzwi po zagranicznych piłkarzy i z tego korzystają.
Zniesienie przepisu o młodzieżowcach jest strzałem w dziesiątkę czy kulą w płot?
- Powiem szczerze - skorzystałem na przepisie o młodzieżowcu, bo dzięki niemu trenerzy wystawiali mnie w pierwszym zespole GKS-u Jastrzębie. Kto wie, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym wtedy nie dostał szansy. Nie ma w tej chwili złotego środka, by rozwiązać ten problem. Młodzi piłkarze powinni być obserwowani przez dłuższy czas, by przekonać się, czy nadają się do danej klasy rozgrywkowej.
W którym momencie, na jakim szczeblu, trzeba rzucić polskiemu futbolowi koło ratunkowe?
- Im szybciej, tym lepiej. Przede wszystkim trzeba zachęcić dzieci i młodzież, by ruch i sport były na pierwszym miejscu, a nie telefon komórkowy i „komp”. Po drugie - chłopcy kończący wiek juniora powinni mieć wsparcie psychologa, który pomoże przebrnąć im ten etap. Bo często chłopcy marzący o grze w Lidze Mistrzów, czy tylko w ekstraklasie, są sfrustrowani, że nie mogą przeskoczyć tej bariery.
Rozmawiał Bogdan Nather
Andrzej Myśliwiec kilka razy odbył staż w Red Bullu Salzburg i ma w związku z tym wiele ciekawych spostrzeżeń. Fot. archiwum Andrzeja Myśliwca.
Andrzej MYŚLIWIEC – ur. 12 czerwca 1972 roku. Wychowanek GKS-u Jastrzębie, w którym rozegrał 392 mecze i strzelił 50 goli. Grał również w Ruchu Radzionków (10 meczów w ekstraklasie). W plebiscycie kibiców został najlepszym zawodnikiem 60-lecia GKS-u Jastrzębie! Od lat pracuje jako nauczyciel wychowania fizycznego w SP10 im. M. Curie-Skłodowskiej w Jastrzębiu Zdroju, jest również trenerem w Akademii GKS Jastrzębie.