Przykazania Nikoli Grbicia
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Tego można było się dowiedzieć podczas niedawnej konferencji prasowej, w Katowicach zresztą, poprzedzającej turniej Silesia Cup. Mianowicie Grbić martwi się o młodych, stąd kilku z nich... powołał do kadry. Martwi się w tym sensie, że grają w swoich klubach niewiele, jakieś ogony, często wyłącznie w takich sytuacjach, kiedy nie ma już wyjścia, bo za sprawą kontuzji czy innych okoliczności, jakie dotykają szóstkowiczów; a przecież dotykają.
Ale część narodu wyraziła zdziwienie, że Grbić na zgrupowanie kadry i rzeczony turniej w Katowicach i Gliwicach powołał zawodników, o których mało kto przypuszczał, że mogą być powołani. On na to, że chłopaki mają potencjał, że trzeba się im przyjrzeć, a w ogóle to szkoda, że grali mało, a graliby więcej, gdyby na przykład byli wypożyczeni do GKS-u Katowice czy Będzina; może wtedy te drużyny skuteczniej broniłyby się przed degradacją; może w ogóle by nie spadły, a na pewno chłopcy zebraliby bezcenne doświadczenia i nauki.
Dlatego jedną z jego sugestii jest to, by stworzyć mechanizm, który narzucałby klubom obowiązek lokowania w kadrach (pierwszych szóstkach) uzdolnionych młodzianów, bo nie ma lepszej nauki niźli mecz i jego atmosfera. Od razu też powołał się na swoje doświadczenia z okresu kariery zawodniczej, której dużą część spędził we Włoszech. Tam mianowicie był wtedy obowiązek dawania szans młodym; no i Włosi niezgorzej na tym wychodzili, właściwie to wychodzą do dzisiaj.
Podsunął i taki pomysł, też rodem z Włoch, by stworzyć z młodych klub, który grałby – powiedzmy – na poziomie I ligi, a był oczywiście świetnym poligonem doświadczalnym i dla samych zawodników, i dla ich trenera, który – skądinąd – musiałby się wywodzić z wysokiej półki i z doświadczeniem w pracy z młodymi ludźmi.
Na pierwszy rzut oka Grbić ze swoimi pomysłami Ameryki nie odkrywa. Na różne sposoby ćwiczono to w innych dyscyplinach, z różnym też skutkiem (choć na przykład w ekstraklasowej piłce nożnej właśnie wycofują się z obowiązku gry młodzieżowca). Rzecz w tym, że te dyscypliny, które tego albo nie wprowadzały, albo z tego rezygnowały, nigdy nie były – jak siatkówka – mistrzami bądź wicemistrzami świata, nie były też mistrzami bądź wicemistrzami olimpijskimi; z wyjątkiem piłkarzy, ale to był 1972 (złoto) i 1976 (srebro), czyli kompletnie inne epoki i kompletnie inne okoliczności; i młodych z podwórek mogliśmy ściągać setkami. To coś daje do myślenia...
Zasadniczo Grbicia młodzi w Polsce nie musieliby obchodzić. Sam podkreśla, że z tymi zawodnikami, którzy mają potencjał na poziom reprezentacyjny, bez problemów (sportowych, wiekowych) dociągnie do igrzysk w Los Angeles i być może nawet ponownie zdoła o jeden z laurów zahaczyć. A potem... mógłby nastąpić choćby potop. Ale nie – Grbić patrzy szerzej, dalej, pełniej. Zapewne dlatego, że – jak każdy trener – niesyty jest sukcesów, a i dlatego, że siatkówka w Polsce to zjawisko samo w sobie, odbiegające na wielki plus od innych krajów na wszystkich kontynentach. Innymi słowy, praca w kraju nad Wisłą to inne wyzwanie, inna presja i inna satysfakcja; niekoniecznie tylko finansowa.
W tym wymiarze Grbić różni się od bardzo wielu trenerów – nie tylko siatkarskich – przyjeżdżających do Polski. Najczęściej przyjeżdżają po kasę i niepowtarzalną (na siatkówce) atmosferę. Nie czarujmy się – Grbić również po to przyjechał, ale jednocześnie zależy mu na mocnych i trwałych fundamentach. To cecha wielkich trenerów, którzy w ten sposób – choć niejako przy okazji – budują własną nieśmiertelność.
