Presję traktuję jak motywację
Rozmowa z Kamilą Borkowską, koszykarką MB Zagłębie Sosnowiec
Z Zagłębia Sosnowiec do Connecticut Sun? Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus
W lutym podpisała pani kontrakt na obóz przedsezonowy w Connecticut Sun, w zespole z WNBA. Jakie emocje towarzyszą pani na nieco ponad miesiąc przed wylotem do Stanów Zjednoczonych?
- Do USA wylatuję w połowie kwietnia i czuję ogromną dumę oraz szczęście, że zostałam zauważona. Pojawia się też powoli mały stres, bo chcę się pokazać z jak najlepszej strony. W końcu jadę tam z nastawieniem, że chcę znaleźć się w składzie Connecticut Sun na cały sezon. Chcę odpowiednio przepracować training camp, żeby znaleźć się w składzie zespołu i zostać w nim już na stałe. Muszę więc do USA przylecieć przygotowana na 100 procent i zrobię wszystko, żeby tak było.
Jak będzie wyglądał ten okres przedsezonowy w Stanach Zjednoczonych?
- To będzie czas intensywnych treningów, podczas których poznaje się, jak ma wyglądać gra w nadchodzącym sezonie. Następnie rozgrywane będą mecze przedsezonowe z innymi zespołami z ligi, a na sam koniec odbywać się będzie ostateczna selekcja.
Czego oczekuje pani po treningach w USA?
- W WNBA grają najlepsze zawodniczki z całego świata. Poziom będzie więc na pewno bardzo wysoki. Cieszy mnie to, że będę mogła znaleźć się w gronie świetnych koszykarek, jak Tina Charles, która tak jak ja gra na pozycji środkowej. Sama możliwość treningów z zawodniczkami tej klasy sprawia, że czuję ogromną radość.
W składzie Connecticut Sun od tego sezonu będzie grać doświadczona Tina Charles. Fot. Atlanta Dream
Podkreślmy, że w poprzednim sezonie Connecticut Sun dotarło do półfinału play offu. Nie jest to więc pierwszy lepszy zespół z WNBA…
- Wiele ważnych zawodniczek jednak opuściło Connecticut Sun po poprzednim sezonie. Zespół bardzo się zmienił, dołączyły do niego nowe koszykarki i z pewnością oczekiwania wobec drużyny będą inne. To sprawia, że trafiam przed sezonem do ekipy, w której będę miała szansę się pokazać i grać, a nie tylko siedzieć na ławce i oglądać, jak grają koleżanki. Taką przynajmniej mam nadzieję!
W drużynie doszło także do zmiany trenera.
- Jednym z powodów, dla których zdecydowałam się na ten klub, była właśnie osoba nowego trenera Rachida Meziane, który jest też selekcjonerem kadry Belgii. Znam tego szkoleniowca, ponieważ grałyśmy z reprezentacją przeciwko Belgii podczas kwalifikacji do mistrzostw Europy. Wiem, jaki ma styl i jak potrafi wykorzystać potencjał wysokich zawodniczek - Emma Meesseman czy Kyara Linskens zawsze brylują w belgijskiej kadrze.
Jak od kulis wyglądało podpisanie kontraktu z Connecticut Sun?
- Cały proces był prowadzony przez moją agencję. To właśnie ona odezwała się do mnie, składając mi kilka ofert. Razem podjęliśmy decyzję, że najlepszym wyborem dla mnie będzie właśnie Connecticut Sun. To była najlepsza opcja. To także był klub najbardziej zdecydowany. Gdy dowiedziałam się, że mogę podpisać z nim kontrakt, tego samego wieczoru dostałam umowę do podpisania.
Kiedy po raz pierwszy poczuła pani, że gra w USA wcale nie jest aż tak daleko?
- Od zeszłego sezonu. Udowodniłam, że gram na wysokim poziomie i zaczęłam myśleć o tym, że w WNBA także będę mogła pokazać się z dobrej strony. Z kolei w tym sezonie dołączyłam do Zagłębia Sosnowiec, wiedząc, w jaki sposób będzie grała drużyna. Wiedziałam, że duża część odpowiedzialności za grę będzie spoczywać na moich barkach. To oznaczało większą liczbę punktów i minut na placu gry. W trakcie bieżącego sezonu czułam więc, że transfer do Stanów może się udać.
Amerykanie bacznie przyglądają się zawodniczkom z Europy?
- Obserwują rynek europejski. Nawet jak grałyśmy w Pucharze Polski, mecz obserwowali skauci z Minnesoty. Patrzą więc na to, co się dzieje w Europie. Dla nich to też jest ważne, aby polepszać jakość ligi, nie tylko opierając się na zawodniczkach ze Stanów Zjednoczonych.
W poprzednim roku odwiedziła już pani Amerykę Północną, grając w lidze meksykańskiej. Jakie wrażenia pozostały pani po tym okresie?
- Grałam w Meksyku przez trzy miesiące… Jest to bardzo fizyczna liga. Sędziowie pozwalają tam na wiele, ale też często po prostu nie widzą przewinień. Liga jest więc specyficzna. Bywa tak, że gra się tam dwa mecze z jedną drużyną w ciągu dwóch dni z rzędu. Obciążenia są więc na wysokim poziomie, bo do samego wysiłku sportowego należy także doliczyć podróż. W Polsce koszykówka jest bardziej stonowana. Gra się jeden mecz w tygodniu, ma się więcej czasu na przygotowanie.
Pobyt w Meksyku traktuje pani jako dobre doświadczenie przez obozem w USA?
- Meksyk traktuję bardziej jako przygotowanie do trwającego sezonu. Tam nauczyłam się gry fizycznej. Musiałam tam trochę powalczyć pod koszem, zarówno w ataku, jak i w obronie. Dzięki temu w tym sezonie trochę łatwiej przychodzi mi poruszanie w „trumnie”, walcząc o pozycję. Natomiast porównując WNBA do ligi meksykańskiej, różnić się będzie… wszystko.
Zakładając scenariusz, w którym podpisze pani kontrakt z Connecticut Sun na cały sezon, co zamierza pani zrobić po rozgrywkach w USA? Zostanie pani w Polsce czy wyruszy na podbój Europy?
- Jeszcze nie wiem. Czekam na oferty. Na pewno przyjadę do Polski jesienią i zobaczymy, co się wydarzy. Po kilku latach gry w Polsce pojawiają się myśli o tym, że może przyszedł czas na zmianę. W Polsce wszyscy mnie już dobrze znają, wiedzą, jak bronić, żebym nie mogła dostać piłki. Może więc przydałoby się odświeżenie, zmiana miejsca, ale nie nastawiam się szczególnie na wyjazd z kraju. Jeśli dostanę ofertę nie do odrzucenia z Polski, będę ją rozpatrywać.
A jaki kraj w Europie byłby dla pani wymarzonym do gry?
- Pod względem pozakoszykarskim wybrałabym Hiszpanię lub Włochy! Piękna pogoda, pyszne jedzenie, fantastyczni ludzie, klimat… Wszystko mi w tych krajach odpowiada! Czysto sportowo ligi z tych krajów też są mocne. Podobnie jak we Francji. Turcja też jest ciekawym kierunkiem, biorąc pod uwagę ogromny poziom fizyczności ligi z tego kraju.
Jest jakaś koszykarka lub koszykarz, na których się pani wzoruje, bądź wzorowała gdy zaczynała grać pani w koszykówkę?
- Nie mam kogoś, na kim się szczególnie wzoruję. Na początku kariery dużą rolę w moim życiu koszykarskim odgrywała Ewelina Kobryn. Poznałam ją bardzo wcześnie i to ona dawała mi wskazówki już na pierwszych zgrupowaniach reprezentacji Polski.
Ewelina Kobryn jest ostatnią Polką, która grała w WNBA. Amerykańską ligę opuściła 11 lat temu. Czy to oczekiwanie na kolejną Biało-czerwoną w Stanach powoduje dodatkową presję?
- Presja jest z każdej strony. W końcu dwie Polki lecą na obóz przygotowawczy do WNBA, bo z Phoenix Mercury trenować będzie Anna Makurat. Ja jednak traktuję presję jako motywację. Chcę pokazać, że po 11 latach przerwy w Stanach Zjednoczonych mogą grać Polki, które są na tyle dobre, że nie będą odstawać poziomem od innych koszykarek w lidze.
W pani życiu sporo się dzieje, a przed Zagłębiem Sosnowiec faza play off w lidze. Jak skoncentrować się na bieżących wydarzeniach, gdy w perspektywie kilku tygodni jest wyjazd do USA?
- Nie mam z tym problemu, bo teraz najważniejsza jest dla mnie polska liga. Wchodzimy w najważniejszy etap sezonu. Zmagania u nas kończą się szybciej, więc mogę spokojnie skupić się na tym, co dzieje się teraz, a później będę miała sporo czasu na to, żeby myśleć o WNBA.
Przed sezonem zmieniła pani barwy klubowe. Z Gdyni przeprowadziła się pani do Sosnowca. Wiem, że sezon dalej trwa, ale po ostatnich miesiącach gry w Zagłębiu może pani z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to był dobry wybór?
- To był bardzo dobry wybór! Czułam potrzebę zmiany. Przed podpisaniem kontraktu sporo rozmawiałam z trenerem Jordim Aragonesem. Powiedział mi otwarcie, że jeżeli się zgodzę na transfer, on zbuduje zespół, który będzie grał pode mnie i pod Taylor Soule. Tak powiedział i tak też jest. Widoczne to było w EuroCupie, gdzie nasza gra wyglądała bardzo dobrze i zresztą do tej pory tak wygląda. Rozwinęłam się tutaj, ogrywając inną rolę. Mam zupełne inne zadania niż w Gdyni. W Sosnowcu jestem potrzebna przy zdobywaniu punktów, w kreowaniu akcji. Z kolei w Gdyni byłam potrzebna do tego, żeby innym zawodniczkom tworzyć przestrzeń w ataku.
We wspomnianym EuroCupie dwukrotnie została pani wybrana najlepszą zawodniczką miesiąca. Jak pani to robi?
- Mam świetny zespół, który mi w tym pomaga! Wokół siebie mam zawodniczki, które chcą ze mną grać, chcą podawać mi piłkę i dzięki temu jest mi łatwiej. Jeśli gramy pick’n’rolla i jestem niepilnowana pod koszem, dziewczyny nie zastanawiają się i od razu podają do mnie, z czego są łatwe punkty. Tak właśnie wyglądała nasza gra w EuroCupie. Teraz w Orlen Basket Lidze jest już trudniej, ponieważ inne drużyny wiedzą, że drużyna gra pode mnie. Przeciwniczki robią więc wiele, żeby podań do mnie było jak najmniej. Ale wtedy więcej miejsca mają inne zawodniczki i one na tym korzystają.
Jaki cel stawiacie sobie na play off?
- Celujemy w strefę medalową. Chcemy wygrać ćwierćfinał, a tym, co będzie się działo w półfinale, będziemy się martwić później.
Zadam teraz najprostsze pytanie z zestawu prostych - jak właściwie zaczęła się pani przygoda z koszykówką?
- Byłam dzieckiem, które zajmowało się mnóstwem rzeczy. Chodziłam na zajęcia modelarskie, na basen, taniec, ponadto sześć lat spędziłam w szkole muzycznej. I to tak naprawdę właśnie przez szkołę muzyczną, w której grałam na klarnecie, zaczęłam grać w koszykówkę. Po zakończeniu szkoły nudziłam się i pewnego dnia przyszłam do rodziców, mówiąc im, że muszę coś robić. W gimnazjum na WF-ie cały czas trenowałam siatkówkę i… znienawidziłam ją. Powiedziałam więc mojej mamie, że mogę grać we wszystko, tylko nie w siatkówkę. Znalazł się klub koszykarski w Sosnowcu, do którego moja mama napisała maila. Opisała, że nie mam doświadczenia koszykarskiego, ale chyba mam potencjał, bo jestem wysoka! Po czasie klub odpisał, żebym przyjechała na trening się sprawdzić. Nie wiedziałam wówczas nawet, jak się rzuca z dwutaktu, ale przyjęto mnie do klubu i do klasy koszykarskiej.
Ile miała więc pani lat, kiedy zaczęła pani grać w koszykówkę?
- Miałam 15 lat, czyli osiem lat temu. To dość późno, ale są osoby, które zaczynały jeszcze później, jak Ewelina Kobryn czy Cezary Trybański, a przecież to zawodnicy, którzy w koszykówce osiągali sukcesy!
Jak udało się pani nadrobić zaległości?
- Szybko musiałam się nauczyć podstaw. Co prawda nie musiałam się wtedy specjalnie uczyć kozłować, bo moim zadaniem było stanie pod koszem i zdobywanie punktów. I to się udawało! Co więcej, wówczas nie było to szczególnie trudne. Później sporo pomógł mi SMS w Łomiankach, gdzie przyjęto mnie pół roku szybciej; nie w liceum, a jeszcze pod koniec gimnazjum. Tam początkowo nie trenowałam z drużyną. Miałam indywidualne zajęcia, żeby nadrabiać braki. Następnie naturalnie się rozwijałam w meczach ligowych, także podczas czterech lat spędzonych w Gdyni.
Szybko, bo w 2020 roku, dostała się pani na pierwsze zgrupowanie dorosłej reprezentacji Polski… Co pani czuła, gdy po raz pierwszy dostała pani powołanie?
- Jadąc pierwszy raz na zgrupowanie kadry, nie miałam ukończonych 18 lat. To były czasy pandemiczne i byłyśmy „zamknięte” przez trzy tygodnie w hotelu. Trafiłam do kadry, w której grała m.in. Martyna Koc, która jestponad dwa razy starsza ode mnie. Śmiałyśmy się, że mogłaby być moją mamą! Różnica wieku była ogromna i było to dla mnie stresujące. Wszyscy byli starsi ode mnie. Dodatkowo trener Maros Kovacik mówił głównie po angielsku, a ja wtedy jeszcze nie porozumiewałam się dobrze w tym języku. Było to więc bardzo emocjonalne przeżycie. Przez trzy tygodnie żyłam z zawodniczkami o wiele bardziej doświadczonymi. Zresztą, w pokoju wylądowałam z Agnieszką Skobel, także dużo starszą ode mnie zawodniczką. Złapałyśmy jednak świetny kontakt i do dzisiaj jesteśmy razem w pokoju na zgrupowaniach.
Gdy opowiada pani o swojej karierze, mam wrażenie, że wszystko w pani życiu w ostatnich latach dzieje się w zawrotnym tempie. W ciągu zaledwie kilku lat stała się pani czołową zawodniczką w Polsce, o czym też świadczy nagroda dla najlepszej krajowej koszykarki w lidze w poprzednim sezonie. Ma pani wrażenie, że ostatnie lata szybko pani minęły?
- Czas biegnie bardzo szybko. Gdy uświadamiam sobie, że już pięć lat gram w Basket Lidze, to nie mogę w to uwierzyć. Doskonale pamiętam swoje początki, swój pierwszy mecz w GTK. Co więcej, nie zatarły mi się w pamięci też moje pierwsze treningi, gdy byłam juniorką w Sosnowcu. Bardzo wiele się wydarzyło przez te osiem lat i jestem bardzo szczęśliwa, że po tak krótkim czasie mam szansę na to, żeby zagrać w WNBA. To jest coś, czego niewiele osób może doświadczyć.
Pani sukces to wynik talentu czy ciężkiej pracy? A może obu składowych?
- Sądzę, że jest to kwestia i talentu, i ciężkiej pracy, a także odrobiny szczęścia.
Lubi pani ciężko pracować?
- Każdy, kto mnie zna, wie, że uwielbiam ciężko pracować. Pokazywałam to w Łomiankach, w Gdyni i w Sosnowcu. Praca i treningi zawsze były u mnie na pierwszym miejscu.
Rozmawiał Kacper Janoszka
KAMILA BORKOWSKA – urodzona w 26 lipca 2002 roku w Mysłowicach.
Wzrost 201 cm
Środkowa
Była zawodniczką grup młodzieżowych w JAS-FBG Zagłębie, potem reprezentowała SMS PZKosz Łomianki, skąd przeniosła się do Gdyni. Najpierw występowała GTK Gdynia, a następnie w Arce. Z klubem z Gdyni zdobyła w sumie trzy medale mistrzostw Polski, złoty (2021) i dwa brązowe. Wśród indywidualnych osiągnięć nagrodzona m.in.: wyróżnieniem Największy postęp w Energa Basket Lidze Kobiet w sezonie 2022/23 oraz najlepsza zawodniczka U-23 Orlen Basket Ligi Kobiet w sezonie 2023/2024. Reprezentantka Polski, wcześniej występowała w kadrach juniorskich i młodzieżowych.
Obecnie zawodniczka MB Zagłębie Sosnowiec.