Sport

Pomorski shinkansen

LIGOWIEC - Bogdan Nather

Tytułowy shinkansen to japoński system kolei dużych prędkości, osiągających prędkość maksymalną do 320 km/h. Tak właśnie postrzegam na początku rundy wiosennej zespół prowadzony przez trenera Roberta Kolendowicza. Pogoń Szczecin, bo to właśnie o nią chodzi, wbrew wszelkim zakrętom i zawirowaniom wokół klubu, nie ogląda się za siebie, tylko mknie do przodu aż miło i zmiata z torów kolejnych rywali. „Dumy Pomorza” nie udało się zatrzymać ani Zagłębiu Lubin, ani Górnikowi Zabrze, w niedzielę do kąta została odesłana Stal Mielec. Szkoleniowiec „Portowców” ostatnią wygraną swojej drużyny zadedykował - w imieniu swoim i piłkarzy - byłemu już prezesowi, Jarosławowi Mroczkowi. Ja na ich ich miejscu byłbym bardziej wstrzemięźliwy w obsypywaniu pochwałami byłego sternika klubu. Akurat w tym momencie było to tak potrzebne, jak nieślubne dziecko pana młodego na weselu w wyższych sferach.

Wreszcie kilka ciepłych słów można skierować pod adresem wrocławskiego Śląska. Prężący muskuły Widzew Łódź w stolicy Dolnego Śląska był tylko bladym tłem dla „czerwonej latarni” tabeli, która trzykrotnie rzuciła go na ziemię niczym szmacianą lalkę, odzierając z wszelkich złudzeń. Żadnym alibi dla zespołu Daniela Myśliwca nie może być fakt, że przez pół godziny grał w dziesiątkę w następstwie czerwonej kartki dla Pawła Kwiatkowskiego. Po spotkaniu szkoleniowiec łodzian zaapelował o cierpliwość, argumentując, że jego drużyna może jeszcze wygrać z niejednym zespołem. Pełna zgoda, tylko kiedy? Nieporadność łodzian w tej potyczce wołała o pomstę do nieba.

Na wysokiej fali wciąż jest Jagiellonia, która po zwycięstwie 3:1 w Lidze Konferencji Europy z Backą Topola w niedzielę odprawiła z kwitkiem Motor Lublin. W tym spotkaniu goście również byli bardzo uprzejmi i wyrozumiali dla przeciwnika, bo postanowili całą drugą połowę grać w dziesiątkę. Tak czy owak rzut oka na zawodników beniaminka po końcowym gwizdku arbitra odstraszyłby każdego agenta ubezpieczeniowego, który chciałbym im sprzedać polisę na życie. Mnie w każdym razie serce nie będzie krwawiło na myśl o piłkarzach Widzewa i ich przerwanych snach.

Koniecznie trzeba się zająknąć o Rakowie Częstochowa, który chyba powinien grać wszystkie mecze na obcych stadionach. Podopieczni trenera Marka Papszuna na wyjeździe nie znaleźli jeszcze pogromcy, a ich bilans wygląda naprawdę imponująco. Siedem zwycięstw, cztery remisy i różnica bramek 14:5! Dodatkowo smaczku ostatniej wiktorii zespołu spod Jasnej Góry dodaje fakt, że utarli nosa liderowi i to w obecności prawie 30 tysięcy widzów! To już drugi z rzędu mecz „Kolejorza”, po którym piłkarze opuszczali murawę ze spuszczonymi głowami. Skoro jednak zapraszasz na herbatę tygrysa szablastozębnego, musisz liczyć się z tym, że cię kiedyś skonsumuje. Trener Lecha Niels Frederiksen musi wstrząsnąć swoimi piłkarzami i uzmysłowić im, że jeżeli boją się wilków, to niech nie wchodzą do lasu.