Polska siła
Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado
Cieszmy się – po pierwsze – z faktu, że polska drużyna poustawiała Serbów po kątach, a po drugie z możliwego faktu, że ciągle może dojść do bezprecedensowego w dziejach polskiego futbolu zdarzenia: starcia dwóch polskich drużyn wiosną w europejskich pucharach, bo przecież Legia już wcześniej znalazła się w 1/8 finału Lidze Konferencji. Oczywiście najpierw Jagiellonia musi okazać wyższość w dwumeczu z Serbami, czyli zrobić co do niej należy w białostockim rewanżu.
Jasne; być może styl zwycięstwa w Serbii nie był przesadnie olśniewający. Jagiellonia pozwoliła przecież wyjść gospodarzom na prowadzenie. Dla Serbów za sprawą strzelca był to prestiżowy moment, warto jednak docenić, że ekipa Adriana Siemieńca potrafiła szybko stłumić nadzieje gospodarzy i wyrównać już po chwili. To wcale trudna sztuka: nie wpuścić do głowy w takim momencie jadu paniki, nie wpaść w popłoch. Bramka Kongijczyka Prestige’a Mboungou dla gospodarzy była rzeczywiście rewelacyjna, mogła przygiąć twarze do murawy… Jagiellonia w popłoch jednak nie wpadła. Robiła swoje.
Wypada więc docenić, że sprawdzian zdała nie tylko ofensywa, trzy gole nie biorą się z niczego, ale i defensywa, która wystąpiła przecież pierwszy raz w takim zestawieniu. Pauzującego za kartki Michala Sacka zastąpił młody Norbert Wojtuszek, który w pierwszych minutach spotkania dwukrotnie ratował Jagiellonię, blokując w ostatniej chwili strzały gospodarzy. Szansę dostał też inny nowy nabytek białostocczan, Enzo Ebosse. Z tej mąki powinien być chleb.
Oczywiście; futbolowym estetom styl gry białostoczan chwilami nie smakował, można marudzić, że pozostawiał wiele do życzenia. Ale czy w tej chwili to ważne? Ja nie mam zamiaru marudzić. Pocieszmy się jeszcze tym zwycięstwem parę godzin, przecież połączenie trzech słów: „Polska”, „puchary” i „wiosna” jest zjawiskiem naprawdę niecodziennym.
Ich zbitka sprawiła, że postanowiłem przez chwilę przypomnieć sobie choćby tylko niektóre, tak niecodzienne wiosenne chwile satysfakcji, bo one udowadniają, że polski futbol klubowy jednak istnieje… Jak na razie tylko Górnikowi udało się dotrzeć do finału (w 1970 w Pucharze Zdobywców Pucharów), szczebel niżej – do półfinałów: tylko Legii i Widzewowi. Ostatni taki sukces miał miejsce w erze mezozoicznej czyli w 1991 roku, kiedy Legia w Pucharze Zdobywców Pucharów potrafiła wyeliminować przeciwnika miary Sampdorii Genua. Od ostatniego takiego wyczynu minęło jednak ponad trzy dekady, więc trudno się dziwić, że młodsze pokolenia kibicowskie nigdy nie zaznały tej przyjemności…
Proza życia sprawia, że nikt nie deklamuje już romantycznych wersów, nikt nie marzy dziś o tak wysokich piętrach… Nie ujmujmy jednak Jagiellonii – cieszmy się tym, co osiągnęła, bo przecież w tym ciasnym klubowym gąszczu coraz trudniej o jakikolwiek sukces…
Do boju, Jago, powodzenia na dalszej pucharowej drodze! Z Serbami wystarczy remisik, ale – jak uczy doświadczenie – lepiej nie myśleć o tym w ten sposób…