Polka przemarzła do szpiku kości
Katarzyna Niewiadoma, jedna z faworytek mistrzostw świata, nie liczyła się w walce o medale.
Reprezentantka Polski, która wczoraj obchodziła 30. urodziny, chciała mocnym akcentem zakończyć udany sezon. Po wygraniu w połowie sierpnia Tour de France wróciła do rodzinnej Ochotnicy w Gorcach, gdzie przyjęto ją z właściwymi honorami. Potem zrobiła rekonesans trasy mistrzostw świata, pauzowała z powodu koronawirusa, była na wysokogórskim zgrupowaniu w Andorze. – Przez ostatnie dwa i pół tygodnia treningi przebiegły zgodnie z planem. Czuję się fizycznie dobrze przygotowana do sobotniego startu – podkreślała w rozmowie z portalem Rowery.org.
Za szybko została sama
– Udało mi się przejechać rundę wyścigu w mokrych warunkach i choćby na tej podstawie mogę stwierdzić, że będzie jeden z najtrudniejszych klasyków, w jakich wystartuję. Trasa jest nie tylko bardzo wymagająca, ale i techniczna, do tego dojdzie deszcz, więc będzie ślisko. Najważniejsze to w pierwszej części wyścigu być na dobrej pozycji, nie zaplątać się za kraksą. Moja lekcja z ustawiania się była na igrzyskach i nie chcę znowu powtórzyć tego błędu – dodała Polka, która przede wszystkim z tego powodu nie zdobyła olimpijskiego medalu.
Niewiadoma mogła liczyć na wsparcie sześciu koleżanek w reprezentacji. Te bardzo aktywnie jechały na płaskiej rundzie startowej wokół jeziora Greifensee, ale kiedy pojawiły się pierwsze trudności w postaci podjazdów, przy naszej liderce została tylko Dominika Włodarczyk. Ta wkrótce także nie wytrzymała tempa, które nadawały Holenderki i trzy (z czterech) rund finałowych najlepsza z Polek przejechała sama. Ostatecznie do mety dotarły tylko Niewiadoma i Włodarczyk, pozostałych pięć naszych zawodniczek się wycofało.
Przypomnijmy, że dwa tygodnie temu podczas mistrzostw Europy Daria Pikulik do końca mogła liczyć na pomoc koleżanek z reprezentacji i także dzięki temu na płaskiej trasie w Belgii wywalczyła brązowy medal.
Zurych prawie jak Wietnam
– Doświadczyłyśmy każdego możliwego rodzaju deszczu. Były małe kapuśniaczki i wielkie ulewy. Deszcz zacinający z boku i taki, co padał jakby z dołu – mogły za Forrestem Gumpem powtórzyć uczestniczki sobotniego wyścigu. Tyle że w północnej Szwajcarii było jeszcze zimno i wietrznie. Znaczy typowo kolarska pogoda – jak często z przekąsem mówią o takiej pogodzie kolarze.
Polka początkowo dobrze radziła sobie z taką aurą. Jechała z przodu – czujnie, spokojnie, ale cierpliwie, bo zdarza się jej za wcześnie atakować i niepotrzebnie tracić siły. Tu ustawiła się za Holenderkami, które w zasadzie z kilometra do kilometr redukowały czołową grupę. Robiły to metodycznie, nie tylko na podjazdach, ale także na zjazdach, a swoje dodawało kumulujące się się zmęczenie, bo na selektywnej trasie nie było gdzie odpocząć.
Przemarzła do szpiku kości
Słabość dopadła także Niewiadomą. Do końca zostawały niecałe dwie rundy, czyli mniej więcej 50 km. Holenderka Demi Vollering, która o ledwie cztery sekundy przegrała z Polką Tour de France, miała w końcu okazję do rewanżu. Najpierw na Bergstrasse w Zurychu, a potem pod Witikon, czyli dwa najtrudniejsze podjazdy na trasie, pojechała tak mocno, że zgubiła większość rywalek, w tym także naszą faworytkę. Co prawda Niewiadomej udało się jeszcze dogonić czołówkę, ale na początku finałowego okrążenia z niej odpadła i już do niej nie wróciła. Do mety dotarła na 17. miejscu ze stratą trzech minut do zwyciężczyni.
– Wyścig był brutalny, w szczególności z powodu warunków pogodowych – podkreślała Polka. – Nigdy wcześniej nie przemarzłam do szpiku kości tak, jak dzisiaj. Jest mi smutno, że nie mogłam wiele zrobić, ale zimno wyłączyło moje ciało – dodała.
Holenderki zostały z niczym
Na ostatniej rundzie wydawało się, że wygra jedna z Holenderek, bo aż trzy reprezentantki tego kraju kręciły z przodu. Srebrna przed rokiem Vollering aż tak chciała jednak teraz zdobyć mistrzostwo, że najpierw pozwoliła dogonić grupkę z Marianne Vos i Riejanne Markus, a potem przyczyniła się do tego, że jej dwie koleżanki (?) zostały z tyłu. – Trudno to teraz analizować. Jest mi zimno, nie wiem, co myśleć. Walczyłyśmy cały dzień – wyrzuciła z siebie na mecie równie zziębnięta, co rozczarowana, bo sprint z sześciosobowej grupy zakończyła na piątym miejscu.
Tak jak przed rokiem wygrała Lotte Kopecky. – To był dla mnie ponownie perfekcyjny dzień. Było mi ciężko na ostatnim podjeździe przed metą, na którym zaatakowała Elisa Longo Borghini. Ona była bardzo mocna, a my nie zareagowałyśmy od razu na jej atak i myślałam, że mamy po wyścigu. Na szczęście Vollering dociągnęła nas do niej, inaczej nie miałaby możliwości walki o zwycięstwo – relacjonowała to, co zdarzyło się w końcówce Belgijka, która na finiszu wyprzedziła Amerykankę Chloe Dygert i Włoszkę Longo Borghini.
– Myślałam, że Vollering jest sprytniejsza. Była bardzo zdesperowana, żeby wygrać, ale nie wystarczyło jej na sprint. Takie jest kolarstwo – podsumowała doświadczona reprezentantka Italii.
Wyniki wyścigu elity kobiet ze startu wspólnego (Uster - Zurych, 154,1 km): 1. Lotte Kopecky (Belgia) 4:05.26, 2. Chloe Dygert (USA), 3. Elisa Longo Borghini (Włochy), 4. Liane Lippert (Niemcy), 5. Demi Vollering (Holandia), 6. Ruby Roseman-Gannon (Australia) ten sam czas ... 17. Katarzyna Niewiadoma strata 3.00, 45. Dominika Włodarczyk 11.01. Marta Jaskulska, Marta Lach, Malwina Mul, Karolina Perekitko i Agnieszka Skalniak-Sójka (Polska) nie ukończyły.
Łzy na starcie
Sobotnia rywalizacja odbywała się w cieniu tragedii. Dzień wcześniej zmarła 18-letnia Szwajcarka Muriel Furrer, która w wypadku podczas czwartkowego wyścigu juniorek doznała urazu głowy. Na starcie w miejscowości Uster peleton uczcił jej pamięć minutą ciszy. Stojące w pierwszym rzędzie starsze rodaczki Furrer nie kryły łez. – Dzisiejsza rywalizacja była dla mnie sposobem uczczenia jej życia, faktu, że była zawodniczką, miała marzenia i cele, a zginęła tragicznie, robiąc to, co kochała – wyznała na mecie mocno wzruszonabrązowa medalistka, Włoszka Elisa Longo Borghini.