Sport

Póki jest ogień, nie zejdę ze sceny

Rozmowa z Kamilem Bilińskim, napastnikiem Zagłębia Sosnowiec

Kami Bliński jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Fot. Mateusz Sobczak/zaglebie.eu

Zagłębie jest pańskim 10. klubem w karierze. Wszędzie zdobywał pan bramki, skupiał uwagę kibiców. Do którego klubu jest panu najbliżej?

- Każdy mnie ukształtował, rozwinął jako piłkarza, a w niektórych kwestiach jako człowieka. Trudno mi wymienić jeden, bo nie chcę nikogo urazić. W kilku miejscach był to świetny czas, wspomnienia zostały na całe życie.

Śląsk Wrocław, gdzie się pan wychował, nie jest takim klubem?

- Jest, bo odcisnął we mnie piętno. Dorastałem w nim piłkarsko, przeszedłem wszystkie szczeble juniorskie, drużynę rezerw, zadebiutowałem w 1. lidze i w ekstraklasie. W sezonie 2008/09 zdobyłem Puchar Ekstraklasy, do którego dołożyłem cegiełkę w postaci 3 goli. Co ciekawe, to była ostatnia edycja tych rozgrywek... Śląsk zawsze będzie w moim sercu. Znam tam ludzi, pochodzę z tego miasta i po prostu inaczej go traktuję.

Największe sukcesy zanotował pan za granicą. Mistrzostwo, puchar krajowy i superpuchar wywalczył pan z Żalgirisem Wilno. Na Łotwie dwukrotnie fetował pan tytuł i puchar. Ktoś powie, że te ligi nie rzucają na kolana, ale...

- Moja kariera nie jest standardowa. Nie żałuję tej drogi, świetnie ją przeżywałem i była ona schodkowa. W pewnym momencie bardzo szybko poszedłem do góry, potem zaliczyłem mocny zjazd, a następnie powolne wspinanie, by trafić do Dinama Bukareszt, jednego z najlepszych klubów w Rumunii, znanego na całym świecie. Chciałbym jednak wrócić do Żargilisu. Gdy się w nim znalazłem, był w odbudowie i tworzyło się coś nowego. Zdobyliśmy wicemistrzostwo, graliśmy w pucharach, ocierając się o fazę grupową Ligi Europy. Wyeliminowaliśmy Lecha Poznań, z czego mam sporą satysfakcję, a odpadliśmy z bardzo mocnym wtedy Red Bull Salzburg. W kolejnym sezonie sięgnęliśmy już potrójną koronę. Do mistrzostwa dołożyliśmy puchar i superpuchar, a ja, zdobywając 21 bramkach w 31 meczach, zostałem wicekrólem strzelców, więc bardzo dużo pomogłem w odbudowie. Podobnie było w Rydze, gdzie po raz pierwszy wywalczyliśmy Puchar Łotwy i „poprawiliśmy” go dwoma złotymi medalami. To sukcesy, które zapamiętam do końca życia. Szkoda, że w Polsce nie przeżyłem takich momentów, ale... nie mam z tym problemu.

W ciągu 1,5 roku w Dinamie rozegrał pan 43 mecze, strzelił 15 goli, jednak nie było drużynowego trofeum. Dlaczego?

- Zabrakło trochę spokoju. Jak tam trafiłem, pojawiły się problemy finansowe, z szafy wypadały trupy... Było 4. miejsce, więc powinniśmy zagrać w europejskich pucharach, ale nie zagraliśmy. Powodem były problemy finansowe. Gdyby nie to, mój pobyt w Bukareszcie byłby dłuższy. Nie chciałem jednak być w klubie, w którym wszystko jest robione na wariackich papierach.

W wieku 36 lat zawodowy piłkarz powoli zaczyna podsumowywać karierę. Jakby pan ją zdefiniował w kilku zdaniach?

- Myślę, że się spełniłem. Będąc chłopcem, nie miałem wielkich marzeń. Dopiero mając 13,5 roku poszedłem na pierwszy trening w Śląsku, a wcześniej grałem jedynie w klubach dzielnicowych. Owszem, mogę mieć lekki niedosyt, tym bardziej że grałem w młodzieżówce. W pierwszej reprezentacji jednak nie wystąpiłem, tego marzenia nie udało mi się spełnić, lecz nie mam sobie nic do zarzucenia. Zawsze walczyłem i dawałem z siebie maksa. Ale ja jeszcze nie podsumowuję kariery, bo planuję trochę pograć. Póki tli się we mnie ogień, nie zejdę ze sceny.

Nie odnosi pan wrażenia, że mógł osiągnąć więcej?

- Może nie do końca się rozpędziłem, może oczekiwania wobec mnie były dużo większe, ale wiem, na co mnie było stać. 127 występów i 33 gole w ekstraklasie to statystyki, które nie do końca odzwierciedlają moje możliwości.

Posiadając prawie kompletne wyszkolenie techniczne i autentyczną smykałkę do zdobywania bramek, mógł pan mocniej zaistnieć. Dlaczego tak się nie stało?

- Po powrocie Rumunii ponownie znalazłem się w Śląsku. Pierwszy sezon był mocno zawirowany, w drugim już sporo grałem. Trochę się dziwię, że w tamtym momencie nie zostałem doceniony przez klub, któremu pomogłem utrzymać ekstraklasę, bo strzeliłem 11 goli i miałem 7 asyst. Jak na „9” grającą w zespole z dołu tabeli, moje statystyki były na wysokim poziomie.

Bardzo dobry okres miał pan też w Podbeskidziu, chcąc w nim grać do końca kariery. W sezonie 2020/21 trafił pan do siatki 11 razy. Dlaczego w 2023 roku doszło do „rozwodu”, mimo że warunki nowego kontraktu były dogadane?

- Myślę, że to tajemnica osób, które podjęły tę decyzję. Do końca nie wiem, kto za tym stał i co się tak naprawdę wydarzyło. Oni mówili o mnie jak o legendzie klubu. Jakkolwiek patrzeć, jestem najlepszym strzelcem w historii Podbeskidzia, mam w nim ponad 100 występów, 3,5 roku gry, 2 lata jako kapitan z niezłymi wynikami. To rozstanie było przykre nie tyko dla mnie, ale też dla wielu ludzi w klubie. Ale nic na to nie poradzę. Dziś Podbeskidzie jest w takim miejscu, w jakim jest, gra na 3. poziomie, a mogło być inaczej. Zmiany, które w nim nastąpiły, gdy ja odchodziłem, były niepotrzebne.

Górale” mieli wysokie aspiracje, pod Klimczokiem pojawiła się „legia cudzoziemska”, ale zamiast powrotu na salony, była degradacja do 2. ligi. Co było powodem tej katastrofy?

- Myślę, że było zbyt dużo zmian, a co za tym idzie, nie było stabilności. Po spadku z ekstraklasy w 2021 roku tych zmian było tak dużo, jak teraz w Zagłębiu. Przyszło chyba 18 zawodników, niewielu zostało. Nowi trenerzy, nowy model grania, nowy projekt. Jesień skończyliśmy na 4. miejscu i był to zły moment, bo niektórzy myśleli, że już można atakować ekstraklasę. Ale to nie był dobry czas na to. Jako drużyna byliśmy ze sobą raptem 5 miesięcy. Druga runda pokazała, że apetyt niektórych ludzi w klubie był zbytnio wyostrzony. No i nie wyszło. Kolejny sezon i kolejne zmiany. Zrobiliśmy 7. miejsce, mimo kłopotów finansowych. Po moim odejściu nastąpiła kolejna bardzo duża przemiana. To miał być sezon docelowy, a okazał się gwoździem do trumny.

Po rozstaniu z Podbeskidziem miał pan oferty z ekstraklasy? Chciał pan raz jeszcze wziąć się z nią za bary?

- Nie miałem, z racji mojego wieku. Kluby patrzą na to tak: „po co nam 34- czy 35-letni zawodnik, jeżeli można wziąć 25-latka. Może w 2 sezony uda nam się go wypromować i dobrze sprzedać”. Dzisiaj młodzi zawodnicy mają utorowaną drogę do kariery, bo się ich promuje, bo funkcjonuje opłacalny dla klubów Pro Junior System. W innych okolicznościach miałbym oferty z ekstraklasy, bo moje statystyki pokazują, że jestem regularny.

Był jednak klub, który o pana zabiegał...

- To prawda. Była bardzo mocna oferta z Lechii Gdańsk, która po spadku z ekstraklasy chciała do niej wrócić i szybko dopięła swego. Zaproponowała dobre warunki, a ja miałem być w tym projekcie ważną postacią. Nie do końca mi się to jednak podobało, nie do końca to czułem. Było kilka szczegółów, które dla mnie i mojej rodziny w tamtym momencie były nieakceptowalne i ostatecznie nie podaliśmy sobie rąk.

Czy Zagłębie to pański ostatni przystanek?

- Nie mam pojęcia. Kontrakt mam do końca sezonu z możliwością przedłużenia. Nie wiem jednak, co się wydarzy. Dzisiaj jestem zawodnikiem Zagłębia, próbujemy stworzyć fajną drużynę, ale nie wiem jak będzie wyglądała moja przyszłość i czy tu zakończę karierę. W Sosnowcu czuję się dobrze, nikt mnie stąd nie wypycha, nikt mi nie wypomina, że nie robię swojej roboty. Nadal mam dużo do zaoferowania, czuję się dobrze fizycznie, dalej mnie bronią statystyki, regularność i powtarzalność. Wiem jednak, że stać mnie na więcej. Małą łyżeczką też się można najeść, więctrzeba to robić i tyle. Moja przyszłość jest w Zagłębiu, ale nie chcę rzucać słów na wiatr. Zawsze powtarzam, nigdy nie mów nigdy, bo życie jest przewrotne.

Betclic 2. Liga okazała się pułapką dla wielu klubów, także dla tych, które spadły z 1. ligi. To cały czas droga pod górę... Nie jest łatwo szybko się z niej wydostać i wrócić na zaplecze ekstraklasy.

- Dzisiaj budujemy w Zagłębiu coś nowego, podobnie jak wcześniej w Podbeskidziu. 18 nowych zawodników, nowy plan na granie, zupełnie coś innego. To nie moment na rzucanie głośnych haseł, jesteśmy z sobą dopiero 5 miesięcy. Potrzebujemy czasu na „wyregulowanie radyjka”, by wszystko zaczęło funkcjonować i zobaczymy, jakie będą tego efekty. Na pewno nie złożymy broni, jako Zagłębie będziemy do końca walczyć o najwyższe cele, bo przecież nie możemy powiedzieć, że gramy o utrzymanie 2. ligi. Za wiele jednak nie chcę mówić. Po prostu chcemy robić jak najlepsze wyniki.

Rozmawiał Jerzy Mucha