Podnieść głowę, wypiąć klatę
Choć w okienku transferowym poniosła chyba największe straty, Jagiellonia najszybciej spośród naszych „pucharowiczów” odrobiła stratę do ligowej czołówki.
Zmarnowane okazje też mają budować piłkarza... 17-letni Oskar Pietuszewski właśnie tego doświadcza. Fot. Mateusz Porzucek / Press Focus
JAGIELLONIA BIAŁYSTOK
Dziś podopiecznych Adriana Siemieńca, który obala kolejne trenerskie wymówki o niemożności pogodzenia pucharów z ligą czy zbudowania od nowa drużyny w ciągu paru tygodni, czeka drugi z trzech ekstraklasowych „meczów prawdy” – w miniony piątek wygrali w Płocku z dotychczasowym liderem, w najbliższą niedzielę w Poznaniu zagrają z mistrzem Polski, dziś zaś powalczą o punkty przy Łazienkowskiej.
Jedenastka z maszyny losującej
– Mamy maszynę losującą i taka jedenastka, jaką nam wylosuje, wychodzi na murawę – po wygranej z Nafciarzami opiekun Jagi był w dobrym nastroju, pozwalał więc sobie na odrobinę żartów w pomeczowych rozmowach z mediami. Faktem jest, że na stadionie Kazimierza Górskiego posłał w bój skład, którego pewnie nie wymyśliłby żaden telewizyjny ekspert ani nawet wierny kibic białostoczan. Debiutował Andy Pelmard, po raz pierwszy w wyjściowym zestawieniu znalazł się Sergio Lozano, a na ławie za to zaczynali „tradycyjni” podlascy bohaterowie, Taras Romanczuk i Afimico Pululu.
– Przed nami mnóstwo spotkań i potrzebujemy więcej niż 11 zawodników. Jeśli teraz wszyscy w kadrze nie będą grać, jeżeli nie będę ich jako trener budować, w przyszłości nie będą w stanie wejść i pomóc drużynie wtedy, gdy najbardziej będę ich potrzebować – wyjaśniał przyczyny personalnej ruletki trener Siemieniec.
Dwa nierozerwalne pojęcia
Obaj wymienieni wcześniej gracze Jagiellonii pojawili się ostatecznie na boisku, a Pululu zdobył złotego gola, wartego trzy punkty, wykorzystując rzut karny podyktowany przez Piotra Lasyka „z VAR-u”. Te dwa pojęcia – Lasyk i VAR – dla ludzi z Białegostoku są nierozerwalnie połączone i... raczej nie mają dobrych konotacji. W lutym tego roku bytomski rozjemca, po sugestii asystenta wideo (samego Szymona Marciniaka), przy Łazienkowskiej w meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski odwołał podyktowany już dla gości rzut karny za faul na Oskarze Pietuszewskim. Duma Podlasia straciła potem dwa gole i przegrała 1:3, odpadając z rywalizacji o PP.
Jaga „odkuła się” w lidze kilka tygodni później, zwyciężając 1:0, ale bez swego utalentowanego skrzydłowego w składzie. Teraz „Pietuch” jest już podstawowym zawodnikiem, bez którego coraz trudniej wyobrazić sobie składnie i widowiskowo grających białostoczan. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jeszcze – ot, prawo nastolatka... – niektóre boiskowe sytuacje przeżywa on bardzo emocjonalnie!
Jesus osusza łzy
W czwartej minucie doliczonego czasu gry w Płocku goście wyszli z kontrą „dwóch na jednego”. Pietuszewski przebiegł z piłką 50 metrów i... źle dograł ją do Jesusa Imaza, pozwalając obrońcy gospodarzy na przecięcie podania. Chwilę potem, już po końcowym gwizdku, kamery uchwyciły Hiszpana pocieszającego młodziaka, który siedział na ławie i ronił łzy...
– Dziękuję „Hessiemu”, który jako pierwszy podszedł do „Oskiego” i dał mu wsparcie – mówił na pomeczowej konferencji trener Siemieniec. – Dla Oskara każdy mecz jest nowym doświadczeniem. Na ligowym poziomie pierwszy raz mierzy się z rozczarowaniem własną osobą. Ale to jest nieodzowny element procesu rozwoju. Tym błędem i tymi łzami zbudował siebie na przyszłość. Podobny przypadek mieliśmy w sezonie mistrzowskim z Dominikiem Marczukiem. Zespół wtedy świetnie zarządził całą sytuacją, dając mu mocne wsparcie. Tak jest i teraz. Oskar musi mieć świadomość, że jeszcze nieraz spotka go taki moment rozczarowania. Trzeba jednak po nim podnieść głowę i wypiąć klatę. Mówiąc krótko: wrócić mocniejszym. Jestem pewien, że w tym przypadku tak właśnie będzie – zakończył Siemieniec.
Dariusz Leśnikowski
