Początek na szóstkę
Czy Legia notuje udane wejście w sezon? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Dyrektor sportowy Legii zdradził, że Kamil Piątkowski kosztował 1,5 mln euro. Fot. Grzegorz Misiak / Press Focus
LEGIA WARSZAWA
Siódme miejsce w ekstraklasie jak na stołeczne standardy to zdecydowanie za mało. Nie może więc dziwić frustracja kibiców, tym bardziej że na boisku gra legionistów wygląda zazwyczaj mocno średnio. Należy jednak pamiętać, że mają jeszcze dwa mecze zaległe. Gdyby je wygrali, w przełożeniu na obecną tabelę mogliby być nawet wiceliderami! Pierwsza okazja do odrobienia trzech „oczek” już dzisiaj – u siebie z Jagiellonią Białystok.
Miliony na stole
Oczywiście na Legię trzeba patrzeć szerzej niż przez pryzmat ekstraklasy, bo klub chce przecież zaistnieć w Lidze Konferencji co najmniej tak samo jak przed sezonem (ćwierćfinał). To powoduje dzielenie uwagi i czasami gorszą dyspozycję na krajowym podwórku. – Dziewięć zwycięstw, cztery remisy, trzy porażki. W skali od jednego do dziesięciu – szósteczka. Jest jeszcze troszkę miejsca na to, żeby wejść na wyższy poziom – ocenił dyspozycję zespołu sumarycznie w Canal+ dyrektor sportowy stołecznego zespołu Michał Żewłakow.
Jednak z drugiej strony po bardzo niemrawym początku okienka transferowego Legia ruszyła ostro do przodu. Początkowo jej kasa świeciła pustkami, ale potem pojawiło się dofinansowanie i grube ruchy. Żewłakow zaskakująco otwarcie zdradził kwoty: Kacper Urbański 700 tys. euro, Kamil Piątkowski 1,5 mln euro, Henrique Arreila 500 tys. euro, Mileta Rajović 3 mln euro (rozłożone na wygodne raty). Do tego przecież wszyscy ci piłkarze zarabiają niemałe pieniądze, więc obciążenie budżetu płacowego poszło podobno do góry. Tym bardziej że swoje inkasują też ci „darmowi” nowi gracze, Damian Szymański, Arkadiusz Reca czy Petar Stojanović. – Oczywiście wszystkie te kwoty są rozbite na raty i rozłożone w czasie. Generalnie jednak większość naszych ruchów transferowych opierała się na tym, że sprowadzaliśmy zawodników, którym kończyły się kontrakty. Dzięki temu mogliśmy działać elastycznie i rozsądniej finansowo – wyjaśnił Żewłakow, chwalący sobie również współpracę z zatrudnionym w klubie Fredim Bobiciem.
To będzie katastrofa
– Jestem bardzo zadowolony z zawodników, którzy do nas dołączyli. Budujemy drużynę z dużym potencjałem. Ale jeśli mówimy o walce o mistrzostwo, to trzeba pamiętać, że proces budowy wymaga czasu – rzucił ostatnio asekuracyjnie trener Legii Edward Iordanescu. – Muszę być ostrożny, bo większość nowych graczy nie była z nami na obozie przygotowawczym. Teraz musimy doprowadzić ich do odpowiedniego poziomu fizycznego i pracować nad tym, by stworzyli ze sobą właściwą chemię, a to w piłce nożnej kluczowa sprawa. Dobrym przykładem był mecz z Radomiakiem. Nasi środkowi obrońcy zagrali razem po raz pierwszy. Jeden z nich jeszcze kilka dni wcześniej był na zgrupowaniu kadry i tak naprawdę spotkali się na boisku dopiero trzy dni przed meczem. Musimy wspólnie przechodzić przez takie momenty, eksperymentować i uczyć się siebie nawzajem – przyznał Iordanescu. Co do kwestii mistrzostwa, warto skonfrontować jego słowa z Żewłakowem, który w słynnym „Pomidorze” w C+, gdzie odpowiada się tylko „tak” lub „nie”, zgodził się, że brak tytułu dla stołecznych będzie katastrofą. Przypomnijmy, że na 16. mistrzostwo Polski Legia czeka od 2021 roku.
Układają puzzle
Dlatego też dzisiaj wszyscy fani warszawskiego zespołu chcieliby zobaczyć jeśli nie pokaz siły w meczu z Jagiellonią, to już na pewno lepszy obraz spotkania niż ostatnio z Rakowem. Plus dla Wojskowych jest taki, że znacznie bardziej komfortowo czują się w tym sezonie ekstraklasy u siebie. Białostoczanom natomiast bardzo trudno gra się w stolicy, choć... ostatnio tam wygrali! – Potrzebujemy czasu, by odpowiednio ułożyć puzzle. Proces jest w toku, a ja jestem przekonany, że krok po kroku będziemy coraz silniejsi – zaznaczył Iordanescu.
Piotr Tubacki
PKO BP Ekstraklasa – 6. kolejka (zaległy)◼ Legia – Jagiellonia
środa, 21.00 – Canal+ Sport 3
