Pochwała futbolu
Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado
Pierwsze mecze ćwierćfinałowe Ligi Mistrzów tegorocznej edycji były zjawiskowe: emocje i piękno nie wykluczały się tym razem, lecz biegły solidarnie w tym samym orszaku, a tłumy ludzi po powrocie ze stadionów przewracały się z boku na bok, nie mogąc usnąć z wrażenia, próbując zdać sobie sprawę, co większe na nich zrobiło wrażenie: przebieg spotkań, mnogość świetnych akcji czy wspaniałe, zapierające dech bramki… Podczas dwóch poprzednich wieczorów mnóstwo było zdarzeń, które mogą wbić się w kibicowskie mózgi na lata.
Widzieliście pierwszego dnia fenomenalne uderzenie zewnętrzną częścią buta Lautaro Martineza dla Interu w meczu z Bayernem? Argentyńczyk udowodnił, że ta część stopy również może tworzyć sztukę, od której można się zakrztusić, jeśli zapomnimy oddychać z wrażenia. Widzieliście zdumiewające wolne Declana Rice’a dla Arsenalu w meczu z Realem? Tak różne od siebie, a jednocześnie tak zdumiewająco piękne, że aż proszą się, żeby przenieść je żywcem, jak fruną, do podręczników wykonywania stałych fragmentów gry.
A drugi dzień? Widzieliście styl zmartwychwstania PSG w starciu z Aston Villą? Petardę, którą odpalił po ścięciu do środka Desire Doue? Albo czarodziejskie zwody gruzińskiego napadziora Chwiczy Kwaracchelii przy drugim golu? Aż mi się Gija Guruli przypomniał… Albo akcja, po której Lewandowski strzelił dla Barcelony gola Borussii głową z odległości 10 cm? Strzał jak strzał, pewnie większość z nas zadeklarowałaby z pewnością, że takiej sytuacji też by strzeliła… Ale cała akcja! Gdyby francuski impresjonista Edouard Manet jadł akurat śniadanie na trawie i mógł zobaczyć jej przebieg, to – jestem przekonany – z rąk wypadłaby mu filiżanka z herbatką z wrażenia. I poświęciłby „Lewemu” kolejny obraz! A tak przy okazji – Lewandowski wbił 28. i 29. gola Borussii po odejściu z niej. Można się zastanawiać, czy fani z Dortmundu bardziej kochają go teraz, czy jednak nienawidzą…
Żeby było jasne: futbol traktuje sprawiedliwie wszystko. Brzydota – jeśli tylko jest skuteczna – będzie traktowana z równą atencją jak piękno. Lepiej wygrać 1:0 po najbrzydszej bramce sezonu, niż przegrać 1:5 po najpiękniejszej, to truizm. Tak czy inaczej, książę William nie wybrzydzał przecież, kiedy Aston Villa po bramce wyjątkowo paskudnej wyszła na sensacyjne prowadzenie w Paryżu. Wręcz przeciwnie: szalał na trybunach jak dziecko, a nie pozwolił sobie na powściągliwe klaśnięcie w dłonie jak dystyngowany następca tronu. Następca tronu też człowiek!
W sumie padło aż 20 goli w czterech pierwszych meczach ćwierćfinałowych Champions League. To nie tylko daje średnią 3,5 gola na mecz. Daje również nadzieję – ba, pewność – że równie ciężkie działa zostaną wytoczone na czas rewanżu.
Jestem tak zachwycony, że nie zbił mnie nawet z pantałyku telewizyjny komentarz w trakcie jednego z tych meczów. Sprawozdawca zauważył, że jeden z piłkarzy „kiedy widzi przestrzeń, inwestuje w uderzenie”. Nie będę znowu marudził, że prostota w określaniu futbolu sprawia, że jest jeszcze piękniejszy… Co z tego, że łatwiej byłoby powiedzieć: „ma miejsce, więc strzela”? Eeee tam, te chwile są tak czarodziejskie, że niech już sobie w ich trakcie piłkarz będzie jak makler.
