Sport

Po meczu nie da się tak od razu zasnąć

Trzecia część rozmowy z Piotrem Lasykiem, arbitrem ekstraklasy, zdobywcą Kryształowego Gwizdka za sezon 2024/25

Piotr Lasyk podczas meczu Śląska Wrocław z Lechem Poznań. Fot. GLEB SOBOLIEV/PressFocus

Co daje praca w zagranicznych ligach sędziemu VAR?

-  Choćby swobodę w komunikacji. Ostatni przykład z lig tureckiej i saudyjskiej. Moim AVAREM (asystentem) za każdym razem był miejscowy arbiter, podobnie  jest jeśli chodzi o operatora, z którym też ciągle się komunikujemy. Na pewno przydaje mi się to także w pracy przy europejskich pucharach...
W kontekście pracy jako sędzia VAR muszę ten sezon zaliczyć do udanych, rozwinąłem się, nabrałem wielu doświadczeń. W tym obszarze w Waszej klasyfikacji nota "7" byłaby za nisko (śmiech).

Myśli pan, że specjalizacja wśród sędziów będzie postępować? Że arbiter główny nie będzie się zajmował podczas innych meczów VAR-em?

- Mam wrażenie, że jest to jedynie kwestia czasu. Liga Mistrzów  oraz  inne puchary europejskie są obsługiwane w większości przypadków już nie na stadionie, ale w centrum VAR w siedzibie UEFA, w szwajcarskim Nyon. Tam przebywamy, mam więc okazję współpracować z osobami z innych federacji. Wymieniamy się opiniami, doświadczeniami więc wiem, że moi  niektórzy koledzy już zrezygnowali z sędziowania, zajmują się jedynie VAR. Wróćmy na chwilę do czasów Michała Listkiewicza. Pan Michał w tym samym czasie pracował jako 
sędzia  główny i jako asystent (dawniej nazywany bocznym, w tej roli Michał Listkiewicz uczestniczył choćby w finale mistrzostw świata we 
Włoszech w 1990 roku, przyp. aut.). Wtedy to było jeszcze możliwe, ale potem wszyscy doszli do wniosku, że jeśli chcesz być arbitrem na bardzo wysokim poziomie, to musisz się zdecydować, w jakiej roli. Mam wrażenie, że lada moment będzie też tak z VAR.

Mówi pan, że czasem stawka sprawia, że sędzia jest bardziej „elektryczny". Gdybym ja był na pana miejscu i miał sędziować choćby ten ostatni baraż o ekstraklasę między Wisłą Płock a Miedzią Legnica, to bym się stresował. Bez przerwy analizował, co mógłbym zrobić lepiej, a co gorzej.

- Coś w tym jest. Mam kolegów, którzy bez względu na to, o której kończy się mecz, który sędziują  - przyjeżdżają do hotelu i oglądają mecz, który prowadzili, analizując własne zachowania i decyzje.  Sam po tym ostatnim spotkaniu odpaliłem laptopa i przewijając sobie, analizowałem ważniejsze zdarzenia i kluczowe decyzje. Ale rzeczywiście, adrenalina po meczu nie znika i nie da się chyba tak od razu zasnąć.

Dziś sędziowanie wymaga profesjonalizmu na wielu polach. Dieta? Dziś przecież arbiter nie może być zapuszczony, nie może panem z brzuszkiem.

- Oczywiście, jesteśmy cały czas sprawdzani, nasze parametry fizyczne są monitorowane. Biorąc  pod uwagę szybkość dzisiejszej piłki, to sędzia nieprzygotowany pod względem fizycznym jest spóźniony. Jeśli jest spóźniony, to nie ocenia zdarzenia na murawie z optymalnego kąta, więc ryzyko podjęcia błędnej decyzji jest większe. Nic więc dziwnego, że mamy trenera, który w każdy poniedziałek przysyła nam rozpiskę na cały tydzień. Każdy jest inny, ale  każdy z nas musi pamiętać, że jest sprawdzany pod kątem wagi, tkanki tłuszczowej. 

Jeśli więc mówimy o diecie – tak, musimy się pilnować. Z drugiej strony, jedni mają predyspozycje do tycia, inni – nie. Nie chcę się za innych wypowiadać: ja akurat na szczęście nie mam z tym problemu. Cieszę się z tego, bo pamiętając o wieku (Piotr Lasyk ma 44 lata, przyp. aut) i widząc niektórych kolegów rówieśników, to jestem  zadowolony, że mam nad sobą taki bicz. Dobrze, że ktoś mnie pilnuje, bo tak to być może stałbym się leniem (śmiech).

Fakt, dotarcie do ekstraklasowego poziomu sędziowania wyklucza lenistwo...

- Ale warto! Lubię prowadzić na kursach sędziowskich wykłady z chłopakami, którzy dopiero rozpoczynają sędziowanie. Tłumaczę im: „każdy z nas marzył żeby być piłkarzem. Nie każdy ma do tego talent. Ale nawet jeśli się nie udało, możecie uczestniczyć w wielkich meczach i być częścią wielkiego sportowego widowiska na największych stadionach  w innej roli. Kochamy piłkę nożną i możemy realizować się w innej roli". Za mną finał Pucharu Polski, za mną mecze Ligi Mistrzów i Ligi Europy, sędziowanie w innych ligach... A przecież można realizować pasję do piłki w jeszcze zupełnie inny sposób. Można być choćby... operatorem  w systemie VAR! W Anglii spotkałem takich, którzy marzyli o grze w Premier League, a finalnie pracują tam właśnie jako operatorzy i mają cały czas styczność z jedną z najlepszych lig świata! (uśmiech). A sędziowanie? Jest naprawdę pięknym zajęciem. Może nie dla każdego, ale rzeczywiście można w tym się realizować!

Znajduję pana jako człowieka w sędziowaniu spełnionego, ale ciągle pożądającego nowych wrażeń.

- Cóż, system VAR przedłuża moją przygodę z sędziowaniem i daje mi nowe możliwości. Późno wszedłem na poziom ekstraklasy i nie mogłem zostać sędzią międzynarodowym, brałem wprawdzie udział jako dodatkowy sędzia bramkowy czy techniczny. Teraz system VAR rozszerzył te możliwości. Na przykład – wydawałoby się, że jest już koniec sezonu, ale dla mnie nie. Jako sędzia VAR jadę na czerwcowe mistrzostwa Europy do lat 21 na Słowację. Będę tam pracował przy turnieju i... nie mogę już się doczekać!


Czyli porządnego urlopu nie będzie, bo potem zacznie się ekstraklasa.

- Śmieję się, że zawsze chciałbym mieć takie problemy. Cóż, to dowód na to, że ciężka praca, którą wykonujemy, daje rezultaty. Gdzieś nas chcą. Czuję się doceniony. Dla mnie to sukces, że będę brał udział w tym turnieju, już się na niego cieszę, już się do niego przygotowuję.

Jak właściwie wyglądają przygotowania do turnieju jako sędzia VAR. Nie trzeba przecież budować choćby kondycji?

- Nic innego nie pozostaje jak ciągła analiza klipów, materiałów wideo z jak największej ilości zdarzeń. Mamy przez UEFA przygotowaną platformę, gdzie co jakiś czas wrzucają nam testy filmowe składające się z dwudziestu klipów i gdzie musimy  odpowiedzieć na pytanie, jaka powinna być decyzja i czy w tym wypadku – to jest kluczowe – powinna być interwencja VAR czy nie. To fajna rozrywka, nie ukrywam, że często w ramach rozgrzewki przed meczem, w ramach przygotowania, jeszcze w szatni przed spotkaniem taki test wideo wykonuję. Można powiedzieć, że rozgrzewamy naszą głowę... Muszę też przejrzeć przepisy gry w języku angielskim, będę na Słowacji współpracował przecież z sędziami i operatorami z innych krajów.  


Wśród sędziów, można powiedzieć, są teoretycy i praktycy. Praktycy to ci, którzy sami grali w piłkę. Pan jest praktykiem.

- Powiedziałbym, że zmienił się profil sędziego. Kiedyś sędziowie wywodzili się przede wszystkim ze środowiska piłkarskiego. Byli zawodnicy po zakończeniu kariery szukali czegoś wspólnego z piłką nożną. Wywodzili się klubów, był nawet okres, że kluby musiały delegować własnych przedstawicieli na kursy sędziowskie. Jestem zwolennikiem posiadania doświadczenia jako zawodnik. To ma pozwala na zrozumienie zdarzeń i sytuacji dziejących się podczas meczów.


Wydaje się, że sędzia z taką praktyką ma lekką przewagę nad sędzią, który nigdy tego nie doświadczył.

– Naprawdę dobrze jest, jeśli arbiter, nie posiadając nawet dużych umiejętności, jednak tę piłkę dotknął jako zawodnik. Wymagamy od sędziów, żeby zaczynali jak najwcześniej, ale to oznacza, że często nie mają kontaktu z piłką jako gracze w piłce seniorskiej. Mnie było łatwiej dzięki temu, że do 26. roku życia kopałem w piłkę. Dzięki temu rozumiem, czego zawodnicy oczekują, potrafię wyłapać pewne zachowania piłkarzy. Wiem, kiedy coś od siebie dodają, kiedy na przykład chcą mnie oszukać (uśmiech).

Rozmawiał  Paweł Czado