Sport

Olbrzymi potencjał

W Odrze, mimo serii 5 meczów bez zwycięstwa, panuje umiarkowany optymizm.

Tomas Przikryl miał szansę na gola z ŁKS-em. Fot. Mateusz Porzucek/Press Focus

ODRA OPOLE

Po pięciu kolejkach I ligi kibice Odry cieszyli się, że ich zespół nie przegrał czterech meczów z rzędu. Ba, po remisowych starciach z GKS-em Tychy i Śląskiem Wrocław podopieczni Jarosława Skrobacza z dużym optymizmem patrzyli na terminarz, w którym w ciągu kolejnych 10 dni czekały ich 3 spotkania.

Sztab sobie nie radzi?

Nagle jednak wszystko się załamało. Prowadząc w Mielcu 1:0 do 81 minuty Niebiesko-czerwoni, mając na boisku jednego zawodnika więcej, stracili dwa gole i wrócili do domu na tarczy. W dodatku na Itaka Arena, grając od 6 minuty w dziesiątkę, przegrali 0:2 z ostatnim w tabeli Zniczem Pruszków i wreszcie w niedzielę zremisowali 1:1 z ŁKS-em, strzelając wyrównującego gola w doliczonym czasie. 15. miejsce na pewno nie zadowala nikogo w Opolu, a nawet coraz głośniej słychać głosy, że 5 spotkań z rzędu bez zwycięstwa to dowód na to, że sztab szkoleniowy nie radzi sobie z zadaniem, które dostał do wykonania.

Kominy płacowe

– Cały czas mówię, że mamy szatnię skrojoną na możliwości Odry – powiedział trener opolan Jarosław Skrobacz. – Chciałbym więc, żeby do naszych wyników i gry podchodzić z realizmem. Nas nie stać na takich zawodników, na takie kominy płacowe, jakie ma na przykład kilku zawodników z ŁKS-u. Nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, ale to mogą być kontrakty, nie wiem, dwu, trzy, czy nawet czterokrotnie wyższe od naszych! Nas na dzisiaj na to nie stać. Budujemy z tego, co mamy, ale widzę w tym zespole naprawdę olbrzymi potencjał. Taki, że stać nas na takie mecze, jak z łodzianami. Stać nas na to, żeby grać jak równy z równym i bolą mnie ostatnie wpadki. Porażka w Mielcu wydaje się wręcz niemożliwa. Przegrana dwa dni później ze Zniczem z tej samej kategorii. Jeżeli takie rzeczy wyeliminujemy, jeśli będziemy zespołem solidniejszym, to będziemy w takich spotkaniach punktować. Na dzisiaj mamy względnie umiarkowany optymizm przed następnym meczem z Wisłą Kraków, która – to wiemy – strzela rywalom po 5 bramek. Więc to trudny przeciwnik, ale trzeba wyjść na mecz z ogromną wiarą, że coś się potrafi.

Powinno być 3:0

Dowodem na te słowa było 17 minut niedzielnego spotkania z ŁKS-em. W 6 minucie Kacper Przybyłko dwukrotnie główkował z piątego metra. Za pierwszym razem bramkarz łodzian efektownie obronił, a za drugim piłka minęła cel. Nie sprawdziła się też reguła „do trzech razy sztuka”, bo w 9 minucie kolejny strzał głową napastnika Odry także padł łupem Aleksandra Bobka, który jeszcze w 17 minucie efektownie obronił bombę Joshuy Pereza. Gdyby po 20 minutach spotkania było 3:0 dla opolan, wynik odzwierciedlałby przebieg gry.

– Dobrze weszliśmy w mecz – dodał szkoleniowiec Odry. – Realizowaliśmy zadania. Byliśmy konsekwentni. Wydawało się, że to jest tylko kwestią czasu, kiedy wyjdziemy na prowadzenie. Niestety… Klasowe drużyny nie mogą dopuszczać do takich momentów. A my mieliśmy moment rozkojarzenia, który doprowadził do tego, że przy tej jakości, jaką mają zawodnicy ŁKS-u, straciliśmy gola. Przegrywaliśmy i trzeba było wznieść się na wyżyny i przygotowania fizycznego, i przede wszystkim ambicji oraz zaangażowania. To było widać. Tego nie możemy odmówić chłopakom. Walka była do samego końca. Żałuję, że piłka po strzale Tomka Przikryla w 88 minucie nie wpadła do bramki, bo wtedy walczylibyśmy do końca o pełną pulę. A tak, po golu w 3 minucie doliczonego czasu tego czasu już zabrakło. Z przebiegu meczu nie zasłużyliśmy na porażkę, a remis, który wywalczyliśmy, sprawił, że mam spory niedosyt.

Jerzy Dusik